Odpowiedzi na 101 pytań o Boga i ewolucję

John F. Haught

publikacja 07.01.2008 12:36

Fragmenty książki "Odpowiedzi na 101 pytań o Boga i ewolucję", Wydawnictwo WAM, 2003 .:::::.

Odpowiedzi na 101 pytań o Boga i ewolucję


4. Darwin i Biblia przedstawiają zupełnie inną historię początku gatunków? Czy można je pogodzić?

5. Czy występują jakieś analogie między biblijną historią stworzenia a naukową historią ewolucji?

6. Jakie są główne zarzuty darwinizmu wobec idei Boga?

24. Skoro wśród neodarwinistów jest tyle poważnych różnic, to czy teologia nie powinna wstrzymać się z komentowaniem ewolucji do momentu, gdy wszystkie fakty zostaną ustalone?

67. W jaki sposób Bóg może stworzyć życie bez naruszania praw fizyki i chemii?

70. Czy teologii udało się pogodzić Bożą Opatrzność z biologią ewolucyjną?

71. Jak teologia powinna przedstawiać Bożą Opatrzność po Darwinie?

 

 

 

Fragment książki "Odpowiedzi na 101 pytań o Boga i ewolucję", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/

 

 

 

 

Darwin i Biblia przedstawiają zupełnie inną historię początku gatunków? Czy można je pogodzić?


Zarówno sceptyczni przyrodnicy, jak i ludzie wierzący często podzielają przekonanie, że musimy wybrać pomiędzy dwiema możliwościami. „Przynajmniej w oczach uczonych – jak pisze filozof ewolucyjny Daniel Dennett – nauki przyrodnicze odnio-sły zwycięstwo nad religią. Idee Darwina posłały Księgę Rodzaju do lamusa przestarzałej mitologii”. Z kolei wielu pobożnych czytelników Biblii utrzymuje, że Księga Rodzaju odrzuca Darwina. Obie strony zakładają, że zadaniem Pisma św. jest dostarczenie naukowych informacji. W każdym razie teoria Darwina i biblijna koncepcja stworzenia są rzeczywiście nieporównywalne, gdyż pierwsza jest naukowa, druga zaś głęboko religijna, tak iż nie może istnieć między nimi rzeczowy konflikt.

Pomimo to, gdy pojawiła się nowa darwinowska „opowieść o stworzeniu”, wielu ludziom wydawało się, że próbuje ona za-stąpić opowieść biblijną, a nie uzupełnić ją. W czasach Darwina dominował w Anglii, podobnie jak w Ameryce, fundamentalizm biblijny. Większość pobożnych chrześcijan dosłownie od-czytywała biblijne opowiadanie o początkach. Uważano, że świat ma zaledwie około sześć tysięcy lat, a każdy żyjący gatunek został na początku bezpośrednio stworzony przez Boga jako niezmienny. Wprawdzie geologowie zaczęli przypominać, jak bardzo stary jest materiał kopalny, lecz sprytni myśliciele religijni znajdowali sposoby pogodzenia odkryć z dosłowną inter-pretacją Biblii.

Darwin opowiedział całkiem nową historię stworzenia, która wydawała się nie na miejscu pośród szacownych opowieści biblijnych, tak mocno wpływających na uczucia całych pokoleń. Nawet dziś jedną z większych prowokacji nauki darwinowskiej wobec naszych uczuć religijnych jest problem, jak pogodzić hi-storię stworzenia przez Boga z historią ewolucji dokonującej się za pomocą doboru naturalnego. Tzw. „kreacjoniści” (zob. pytania 50-54) twierdzą, że pojednanie obu rzeczywistości jest niemożliwe, dlatego po prostu odrzucają opowieść Darwina jako błędną lub nawet nienaukową. Z kolei wielu ewolucjonistów lekceważy Biblię, traktując ją jako „mit” nie do pogodzenia z naukami przyrodniczymi. Jak rozwiązać ten spór?

Najprostszym sposobem jest uznanie, że przekaz biblijny to nie to samo, co nauki przyrodnicze, a nauka Darwina to nie Objawienie. Wyraźną wskazówkę znajdujemy już pod koniec XIX wieku w encyklice Leona XIII Providentissimus Deus. Rozważając kwestię, jak interpretować Pismo św., papież przestrzega czytelników, aby w tekstach biblijnych nie szukali informacji przyrodniczych. Jeśli trzymamy się ściśle tej prostej reguły, możemy w dużym stopniu zapobiec intelektualnemu cierpieniu i niepotrzebnemu zamieszaniu. Trzeba jasno powiedzieć, że nie powinniśmy nigdy stawiać historii Darwina w konkurencji do opowiadania biblijnego.

Na ogół Kościół katolicki i niefundamentalistyczne Kościoły protestanckie uniknęły tego błędu, lecz główne nurty funda-mentalistycznego i ewangelickiego protestantyzmu ciągle postrzegają Biblię jako wiarygodną naukowo. W efekcie sądzą, że nauka Darwina jest nie do pogodzenia z „prawdą” biblijną.

 

 

Czy występują jakieś analogie między biblijną historią stworzenia a naukową historią ewolucji?

 

Niektórzy interpretatorzy, zwłaszcza tzw. kreacjoniści „dnia-ery” usiłowali wykazać, że istnieją analogie między kapłańskim opowiadaniem o „dniach” stworzenia z Księgi Rodzaju (1, 1-2.4a) a nowoczesnym naukowym rozumieniem „er” lub epok w historii ewolucji kosmosu. Według tej interpretacji, „dzień” z tekstu kapłańskiego (sześć „dni” stworzenia) niekoniecznie musi oznaczać dwadzieścia cztery godziny, lecz może być pojmowany metaforycznie w kontekście ewolucji przyrody jako cała „era”.

Wysiłki zmierzające do odkrycia analogii między Biblią a naukami przyrodniczymi są nazywane konkordyzmem. Poświęco-no mu wiele książek, a sądząc z ilości sprzedanych egzemplarzy można przypuszczać, że był on dość popularny. Konkordyści dążą do tego, aby nie umieszczać Biblii w zbędnej konkurencji z my-śleniem naukowym. Dlatego szukają sposobów takiego przedstawienia biblijnych opowieści o stworzeniu, aby nie wydawały się zbyt archaiczne i mogły być traktowane poważnie przez współ-czesny naukowy sposób myślenia.

We d ług nowszej interpretacji, zaprezentowanej przez Geralda Schroedera w książce God and The Big Bang, można traktować dosłownie biblijne pojęcie dnia z Księgi Rodzaju, jeśli od-wołamy się do teorii względności Einsteina, głoszącej, iż upływ czasu jest różnie doświadczany w odmiennych systemach. To, co wydaje się miliardami lat z jednego punktu widzenia, może być tylko dwudziestoma czterema godzinami z innego punktu. Okazuje się, że w ten sposób biblijne mierzenie czasu może być „skoordynowane” z naukami przyrodniczymi.

Główny problem konkordystów polega na tym, że traktują teksty biblijne dosłownie. Czasami są bardziej elastyczni niż zatwardziali kreacjoniści, ale ciągle wyczuwa się u nich obsesję wykazywania, że Biblia musi odpowiadać standardom współczesnego przyrodoznawstwa, aby właściwie przekazać swe orędzie. W rezultacie konkordyści czynią z Biblii ciemne, przedmoderni-styczne źródło informacji naukowej.

Konkordyzm może pomóc niektórym wykształconym wiernym w obronie dosłownej interpretacji tekstów biblijnych. Podobnie jednak jak kreacjonizm, nie potrafi wznieść się ponad literalne znaczenie tekstów religijnych, by dojść do głębszego poziomu, na którym ewolucja i teologia mogą być ukazane w sensowniejszej i ciekawszej relacji.

 

 
Jakie są główne zarzuty darwinizmu wobec idei Boga?

Można mówić o dwóch zarzutach: pierwszy odnosi się do Bożej wiedzy i mocy, a drugi do Bożej miłości, sprawiedliwości i miłosierdzia.

Po pierwsze, Darwin uczył, że poszczególne różnice w moż-liwościach adaptacyjnych organizmów są przypadkowe w tym sensie, że nie są kierowane przez żadną wyższą inteligencję. Niektóre organizmy „po prostu” są „reprodukcyjnie lepiej wyposażone” niż inne. Ta przypadkowość form sugeruje, że żyjemy w kosmosie, który rozwija się bez konkretnego planu lub kierującej nim inteligencji. W ten sposób zakwestionowaniu ulega nasze zaufanie w Bożą Opatrzność.

Po drugie, idee Darwina zdają się podważać pojęcie Bożej miłości, sprawiedliwości i miłosierdzia. Walka o przetrwanie mię-dzy mocnymi a słabymi osobnikami, między „przystosowanymi” a „nieprzystosowanymi” obraża nasze poczucie sprawiedliwości i miłosierdzia. „Prawo” doboru naturalnego wydaje się tak ślepe i bezosobowe, że teologia po Darwinie musi starać się pokazać, jak można je pogodzić z pojęciem Bożej miłości i sprawiedliwości.

Tak więc ewolucja kwestionuje zarówno Bożą Opatrzność, jak i dobroć. Choć ewolucjoniści nie mogą pozytywnie wykazać, że Bóg nie istnieje, to wielu z nich utrzymuje, że okrucieństwo ewolucji bardziej pasuje do wszechświata pomyślanego bez Boga, niż do takiego, który jest zakorzeniony w Bożej mocy i miłości. Richard Dawkins, obserwując jak złośliwe są wobec siebie poszczególne formy życia, doszedł do następującego wniosku: „Wszech-świat, na który patrzymy, ma dokładnie wszystkie cechy, których się spodziewamy, jeśli przyjmiemy, że w gruncie rzeczy nie ma on żadnego planu, celu, nie ma w nim dobra i zła, lecz tylko ślepa, bezlitosna obojętność”.

Nie wystarczy powiedzieć, że teologia zawsze miała trudno-ści z problemem, jak pogodzić cierpienie i zło z pojęciem Bożej mocy i miłości. Jest to odwieczny problem „teodycei”. Tak więc najtrudniejsze problemy teologiczne, które podniósł Darwin, nie są całkiem nowe. Dla wielu wierzących prowokacje Darwina wobec Bożej Opatrzności i miłosierdzia niewiele dodają do ze-społu dręczących pytań, które już wcześniej stawiała sobie teologia. Co więcej, bledną one w zestawieniu z historią ludzkich gwałtów i cierpień, a przede wszystkim okrucieństw i eksterminacji minionego wieku.

A jednak Darwin i jego następcy odkryli górę lodową cierpienia, które dotychczas było zakryte przed naszymi oczami. Uświa-domienie sobie nieskończenie długiej historii życia i cierpienia, które poprzedzają naszą własną historię (rozpoczętą niedawno w wyniku ewolucji), powiększa znacząco nasz odwieczny niepokój o to, że Bóg dopuszcza cierpienie. Współczesna sensowna teologia nie może ignorować faktu, iż nauki ewolucyjne ogromnie poszerzają skalę zagadnienia niepojętego, niezawinionego cierpienia.

 

 
Skoro wśród neodarwinistów jest tyle poważnych różnic, to czy teologia nie powinna wstrzymać się z komentowaniem ewolucji do momentu, gdy wszystkie fakty zostaną ustalone?


To prawda, że obecnie toczą się burzliwe dyskusje między biologami, przede wszystkim nad tym, jak dokładnie przebiegała ewolucja. Na przykład niektórzy ewolucjoniści sądzą, że prawie każda cecha żywego organizmu pełni czysto adaptacyjną rolę lub pełniła ją w jakimś momencie w przeszłości. Inni dopuszczają, że w istotach żywych są pewne cechy, które pojawiły się przez przypadek i nie mają żadnej funkcji adaptacyjnej.

Brakuje również zgodności między darwinistami, co jest pier-wotną jednostką doboru w ewolucji. Czy są nimi pojedyncze organizmy? Grupy czy populacje? A może zespół genów? Te i podobne kwestie, jak np. rola płci w selekcji, są ciągle przedmiotem ożywionych dyskusji.

W każdym razie prawie wszyscy biologowie – mimo pewnych różnic – akceptują te cechy ewolucji, które mogą stać się przedmiotem zainteresowania teologii. Są to elementy przypadku, doboru naturalnego i czasu. Większość biologów przyjmuje za oczywiste, że ewolucja wymaga ogromnej ilości przypadkowych – w sensie niekierowanych – zdarzeń. Te „przypadkowe” zjawiska obejmują obszar od genetycznych mutacji, dokonujących się w komórce, aż do uderzenia asteroidów podobnego do tego, który mógł spowodować wyginięcie dinozaurów 65 milionów lat temu. Istotne jest, że niezliczone wydarzenia w historii życia wydają się przypadkowe. To sprawia, że rodzi się w nas podejrzenie, iż przyroda nie ma w gruncie rzeczy planu ni kierunku. Gdzie jest Bóg w tym wszystkim?

Po drugie, większość ewolucjonistów podziela pogląd, że dobór naturalny jest ślepy i bezosobowy. Jest to fakt, który budzi poważne zastrzeżenia co do istnienia Bożej Opatrzności w najwyraźniej obojętnym świecie.

W końcu biologowie ewolucyjni zgadzają się co do tego – choć różnią się w innych kwestiach – że ewolucja wymaga bardzo dłu-giego czasu. Ten oczywisty aspekt ewolucji budzi pytanie, dlaczego Boski, nieskończenie inteligentny Stwórca „błądził” przez miliardy lat, zanim stworzył żywe istoty. Dlaczego nie stworzył wszystkiego od razu, żeby mieć spokój?

Choć biologowie różnią się w szczegółach, są powszechnie zgodni co do trzech podstawowych cech ewolucji, nad którymi współczesna teologia powinna reflektować: przypadek, dobór naturalny i ogromna ilość czasu. Bez względu na to, jaką wersję biologii ewolucyjnej przyjmiemy, rodzą się te same fundamentalne pytania, dlatego nie ma potrzeby, aby teologia czekała na większy naukowy konsensus, zanim zacznie komentować nową historię życia.

Teologia ewolucji musi postawić pytanie, jak w świetle wiary zrozumieć przypadkowość, bezosobowość i okrucieństwo doboru naturalnego oraz to, że życie rodziło się stopniowo w okresie, który nauki przyrodnicze oceniają na około 3,8 miliarda lat. Jaki Bóg mógłby kierować tak powikłanym, długim i opierają-cym się na tylu przypadkach procesem? Teologia nie może i nie powinna odkładać obowiązku refleksji nad tymi pytaniami (Na-stępne zagadnienia w książce będą próbą odpowiedzi na owe kwestie).

 

 

W jaki sposób Bóg może stworzyć życie bez naruszania praw fizyki i chemii?


Z punktu widzenia fizyki, chemii i innych dyscyplin naukowych patrząc, prawa fizyki nie są naruszone, gdy życie pojawia się na kosmicznej arenie. Jednak w momencie powstania pierwszych żyjących komórek z jądrowym DNA, w historii kosmosu stało coś niezwykłego. Teologia ewolucji musi odkryć metodę ukazania głębokiego zaangażowania Boga w stworzenie życia, bez jednoczesnego pojmowania Boskiego działania jako brutalnej ingerencji w ciągłość przyrody. W jaki sposób teologowie mogą ukazać żyjącą złożoność, będącą w gruncie rzeczy wolnym darem Boskiej mocy stwórczej, bez równoczesnego kwestionowania dziedziny zastrzeżonej przyrodoznawstwu?

Jednym ze sposobów zrozumienia ogromnego Boskiego oddziaływania na świat, które jest naukowo nieweryfikowalne, jest przyjrzenie się, jak działa informacja. Gdy czytacie tę stronę, patrzycie na plamy czarnego atramentu odbite na białej kartce. Gdybyście nie umieli wcześniej czytać, widzielibyście tylko nieczytelne czarne znaczki. Nie dostrzeglibyście umieszczonej tutaj treści informacyjnej. Obecności informacji nie da się odkryć przez nauki fizyczne. Wszelkie idee zapisane na tej stronie nie zostaną zauważone przez czystą chemię.

A jednak jest tu zawarta informacja, jeśli przejdziemy na głębszy poziom rozumienia. Jest ona umieszczona na stronie dyskretnie i niezauważalnie, w sposób ukryty dla nauk chemicznych. Nie narusza ani nie naciąga praw chemicznych, które umożliwiają atramentowi połączenie się z papierem. Informacji nie można dostrzec, jeśli badamy tylko prawa chemiczne i ich efekty. Gdybyśmy nie umieli czytać i ktoś poprosiłby nas o wytłumaczenie tej strony, moglibyśmy tylko powiedzieć, że maszyna drukarska odbiła czarny atrament na białym papierze, chemicznie dostosowanym do wchłonięcia go. Treść informacyjna nawet nie pojawiłaby się w naszym umyśle.

Analogicznie biochemia i biologia ewolucyjna nie są zdolne do odkrycia głębszego „informacyjnego” wymiaru, który wszech-świat otrzymał od ostatecznego źródła sensu. Nowe możliwości – jak pojawienie się istot żywych i rozumnych – mogą być wytworem ewolucji, a jednak ich treść informacyjna nie zostanie nigdy odkryta na poziomie analiz chemicznych i fizycznych. Realizacja tych możliwości nie domaga się naruszania praw nauk przyrodniczych, podobnie jak zapisanie informacji na stronie nie łamie praw chemicznych łączenia się atramentu z papierem.

Gdy zatem struktura DNA, mająca postać podwójnej spirali, pojawia się w ewolucji, informacyjny aspekt życia wchodzi w świat w taki sposób, który nie łamie praw chemicznych i fizycznych. Rozsądna jest zatem hipoteza, że relacja Boga do przyrody, włączając w to stworzenie życia, jest analogiczna do spokojnego, lecz efektywnego sposobu, w jaki informacja posługuje się wszelkim medium. Jest to jednak tylko analogia.

 

 

Czy teologii udało się pogodzić Bożą Opatrzność z biologią ewolucyjną?


Nie wszyscy tak sądzą. Jak widzieliśmy, niektórzy teologowie ciągle szukają dowodów na istnienie Bożej Opatrzności w przejawach tzw. „projektu”, obecnego w żywych istotach. Biologowie darwinowscy i neodarwinowscy uczą jednak, że to, co rozumiemy jako „projekt” w organizmach, jest wynikiem milionów lat ślepych prób i błędnych eksperymentów. Wielu z nich nie dostrzega w tym procesie Bożej ręki. Richard Dawkins stwierdza, że okrucieństwo doboru naturalnego jest tym, czego możemy się spodziewać, jeśli wszechświat jest z natury bezlitośnie obojętny.

Niektórzy myśliciele religijni odpowiadają na ten zarzut wskazując na działanie Bożej Opatrzności w pewnych kosmicznych prawach i warunkach, które musiały zostać „ustalone” z wielką dokładnością w czasie Wielkiego Wybuchu, jeśli wszechświat miał zrodzić życie w czasie swego rozwoju. Ignorując zatem pro-blematyczną historię życia, szukają Bożego projektu w fizyce wczesnego wszechświata.

Inni sądzą, że w ewolucji można dostrzec ogólne ukierunkowanie, które jest dowodem Bożego kierownictwa. Przykładem może być powszechny wzrost zorganizowanej złożoności i proporcjonalna do niej intensyfikacja świadomości w czasie ewolucji. Być może Opatrzność delikatnie prowadzi kosmos do pewnego niewyobrażalnego punktu kulminacyjnego.

Inni dostrzegają działanie opatrznościowej ręki Boga w surowości samego procesu darwinowskiego. Zakładają, że Bóg za planował na ziemi „szkołę dla duszy”, a okrucieństwo ewolucji jest istotną częścią jej pedagogii. Według tego poglądu, życie ziemskie i ludzka dusza nie zdołałyby przekroczyć samych siebie bez wielkich przeszkód. Pogrążyłyby się w stagnacji. W tej interpretacji surowość ewolucji jest bezpośrednią konsekwencją Boskiej opatrznościowej troski, a nie przeszkodzą w naszej ufności w Opatrzność. W tym przypadku nie ma potrzeby poprawiania nauk ewolucyjnych, aby je uzgodnić z ideą Boga-wychowawcy.

Trzeba jednak zauważyć, że koncepcja Boga, który bezpośred-nio „projektuje” świat pełen okrucieństwa, jest nie mniej odpychająca dla wielu wierzących myślicieli religijnych niż dla ewo-lucjonistów (np. Dawkinsa). Interpretacja pedagogiczna, choć nie łagodzi odrażających cech ewolucji (jak to czynią argumenty na rzecz projektu), to jednak ciągle jest antropocentryczna. Nie daje przekonywającej odpowiedzi na pytanie, czemu służyły miliardy lat walki niewinnego przedludzkiego życia, zanim pojawiła się owa postulowana „szkoła duszy”. Miejmy nadzieję, że istnieją lepsze interpretacje.

 

 

Jak teologia powinna przedstawiać Bożą Opatrzność po Darwinie?


Refleksję nad ewolucją chciałbym rozpocząć od próby zrozumienia Boskiej opatrznościowej troski, którą przekazuje bogate doświadczenie naszych tradycji religijnych. Zamiast myśleć o Bogu jako architekcie lub wychowawcy, pojmuję Go jako pokorną, samoofiarującą się i obiecującą miłość. Chrześcijanie odnajdują taki obraz Boga w osobie Jezusa z Nazaretu. Co więcej, dowiadują się, że w ogóle nie mogą mówić o Bogu bez odwołania się do tego Człowieka i jego cech ukazanych w Ewangelii.

Teologowie mają prawo zapytać, jaki powinien być świat, jeśli Boża Opatrzność przyjmuje formę pokornej, samoofiarującej się i cierpiącej miłości (zob. pytanie nr 42). Jeśli na tym właśnie polega Boża Opatrzność, to czy nie powinniśmy uznać za oczywiste, że obraz świata prezentowany przez nauki ewolucyjne jest bliski rzeczywistości, w której żyjemy?

Naukowi fundamentaliści interpretują dominującą rolę przypadku w ewolucji jako oczywisty dowód na to, że wszechświat nie jest kierowany przez żadną Opatrzność. Uważają, że surowe prawo ewolucji, w myśl którego niezliczone jednostki i gatunki przegrywają walkę o przetrwanie, jest odrzuceniem pojęcia Boskiej opiekuńczej troski. Teologiczna refleksja nad ewolucją, prowadzona w cieniu krzyża, prowadzi do wniosku, że wszelkie dostępne dowody naukowe na ewolucję są do pogodzenia z obrazem Boga, który troszczy się o świat tak bardzo, że pozwala mu w pewnym sensie na samokreatywność. Dane ewolucyjne są w doskonałej zgodzie z ideą Boga, który jest wystarczająco pokorny, aby pozwolić na pojawienie się czegoś rzeczywiście róż-nego od Niego. Nauki ewolucyjne w żadnym stopniu nie sprzeciwiają się wierze w Boga, którego współczująca opatrznościo-wa troska dąży do tego, aby świat nie rozpłynął się w Nim, lecz stał się wystarczająco autonomiczny do nawiązania pewnej formy partnerstwa ze Stwórcą.

Na przykład, przypadkowość ewolucji wydaje się być w zgodzie z ideą Boga, który tak bardzo kocha wolność, że pozwala światu być i stawać się sobą, tzn. czymś różnym od Stworzyciela. „Ślepa” regularność i stałość „prawa” doboru naturalnego jest jednym z wielu „sposobów zachowania”, które wszechświat musiał wypracować, aby w ogóle posiadać wewnętrzną koheren-cję. Ogromna ilość czasu, którego wymaga ewolucja, jest czymś oczywistym, jeśli Bóg opatrznościowo troszczy się o to, aby dać światu możliwość stania się samym sobą. Opatrzność nie jest prostą gwarancją bezpieczeństwa. Jest raczej fundamentem moż-liwości. A możliwość niesie ze sobą ryzyko.

W końcu, samoogołacający się Bóg wiary religijnej nie patrzy obojętnie na ewolucję, lecz wchodzi w nią, asymilując całe jej cierpienie i kreatywność w swym Boskim życiu. Z pewnością jest to Ktoś, kto opatrznościowo troszczy się o świat.