Ostatni remont wahadłowca?

Marcin Żebrowski

publikacja 14.07.2005 13:59

Kiedy Steve Robinson naprawił uszkodzoną powłokę kadłuba Discovery, zdawał sobie sprawę z tego, że przejdzie do historii jako pierwszy astronauta, który dokonał tego w przestrzeni kosmicznej. Nie wiedział, że może być ostatnim, który remontował wahadłowiec. .:::::.

Ostatni remont wahadłowca?

Misję promu Discovery nazwano „Po-wrót do lotów”. Amerykańska agencja kosmiczna reklamowała ją jako „kolejny krok NASA w przyszłość”. Tuż po starcie sen o następnych podbojach Kosmosu przy użyciu wahadłowców zamienił się w koszmar z przeszłości.

26 lipca prom Discovery oderwał się od ziemi, a cały świat wstrzymał oddech. Start opóźniono ze względu na awarię jednego z czterech wskaźników paliwa. Do prawidłowej pracy promu wystarczą dwa sprawne wskaźniki, jednak od katastrofy Challengera, do której doszło w 1986 roku, procedury zostały zaostrzone. Kiedy w lutym 2003 roku bliźniaczy z Discovery prom Columbia z siedmioma astronautami na pokładzie rozpadł się na kawałki po wejściu w atmosferę, NASA wstrzymała loty wahadłowców. Przez dwa i pół roku naukowcy unowocześniali, poprawiali, korygowali, dodawali, przeliczali...

Tego samego dnia, 26 lipca, Discovery po ponad ośmiu minutach lotu dotarł na orbitę. NASA ogłosiła sukces. Następnego dnia media na całym świecie obiegły zdjęcia kawałka pianki izolacyjnej odrywającej się w czasie startu Discovery od głównego zbiornika paliwa. Ponad dwa lata wcześniej, w czasie startu Columbii, taka sama pianka uderzyła w lewe skrzydło, uszkadzając powłokę termiczną. Naukowcy nie zauważyli tego w porę. Prom spłonął w atmosferze...

Kosmiczny powrót do przeszłości

Na poprawę wad izolacji zbiornika paliwa NASA wydała 200 milionów dolarów. Wszystko miało działać idealnie. Wszak misja Discovery miała być triumfalnym powrotem wahadłowców. Miała pokazać, że ich loty są bezpieczne. Niestety, jedna ze 112 kamer, jakie NASA zamontowała dla śledzenia startu, zamiast pokazać idealną operację, zarejestrowała, jak ze zbiornika paliwa znowu odpada izolacja. Dlaczego kawałek pianki o powierzchni kilkudziesięciu centymetrów kwadratowych jest tak niebezpieczny?

Podwozie wahadłowca przypomina skórę węża. Składa się z tysięcy płytek, które tworzą idealnie gładką warstwę. W czasie startu i samego lotu są bezużyteczne. Stają się bezcenne przy lądowaniu, a dokładniej w momencie wchodzenia w atmosferę. „Brzuch” wahadłowca rozgrzewa się wówczas do temperatury około tysiąca stopni Celsjusza. Przed spaleniem chronią go jedynie płytki.

Niestety, mają one również wadę – są niebywale kruche. Nawet małe drgania albo niewielkie uderzenia mogą je zniszczyć albo uszkodzić. A wystarczy niewielki ubytek w powłoce, aby temperatura „przedostała” się do kadłuba, wywołała pożar i eksplozję. Tak było z Columbią...

Uszkodzony „brzuch”

Lot Discovery odkrył również kolejną wadę wahadłowców. Płytki izolacyjne oddzielone są od siebie substancją amortyzującą, która chroni je przed uderzaniem się o siebie. Kawałki takich „fug” wysunęły się. Nierówności na powierzchni podwozia mogłyby zwiększyć tarcie, a co za tym idzie temperaturę, do jakiej nagrzewa się „brzuch” promu. – Nie wiemy, jak zachowa się podwozie promu w czasie wchodzenia w ziemską atmosferę – mówił Wayne Hale, szef programu lotów. – Nie możemy ryzykować.

Decyzje w NASA zapadły bardzo szybko. Ponownie wstrzymano loty wahadłowców, zapowiedziano, że do 2010 roku zostaną one wycofane z użytku i zlecono astronautom przeprowadzenie naprawy na orbicie. Steve Robinson wyszedł w przestrzeń kosmiczną i usunął dwa wystające kawałki izolacji. Problem wahadłowców pozostał.

Rakiety zamiast „samolotów”

Zdaniem „New York Timesa”, NASA już pracuje nad nowym „środkiem transportu” kosmicznego. Gazeta sugeruje, że agencja zwróci się w kierunku pojazdów przypominających z zewnątrz rakiety – takich, jakie stosowano podczas misji na Księżyc. Do dyspozycji załogi pozostawałby wówczas „początek”, czub rakiety. Kolejne segmenty zajmowałyby zbiorniki z paliwem i silniki, które po wyniesieniu na orbitę odłączałyby się od kapsuły astronautów. Takie rozwiązanie na pewno wyeliminuje uszkodzenia wywołane odpadającą w czasie startu pianką. NASA milczy. Amerykańskie media nie mają wątpliwości – czas wahadłowców, których loty pochłonęły życie 14 astronautów i biliony dolarów, mija.



Gość Niedzielny 33/2005