To nie było grzeczne lądowanie

Tomasz Rożek

publikacja 21.07.2009 14:01

Dokładnie 40 lat temu człowiek postawił nogę na Księżycu. Dzisiaj, analizując na chłodno misję Apollo 11, można stwierdzić, że albo to była komedia pomyłek, albo cud boski, że nie doszło do tragedii. .:::::.

To nie było grzeczne lądowanie Zdjęcie NASA/PAP/EPA

Lądowanie człowieka na Księżycu miało miejsce 20 lipca 1969 roku. Ale historia tego programu rozpoczęła się dużo wcześniej. Przyciśnięty do ściany przez szybkie postępy Rosjan w kosmosie amerykański prezydent John F. Kennedy w 1961 roku obiecał, że do końca dekady człowiek (czyt. Amerykanin) postawi nogę na Księżycu.

16 lipca 1969 roku o godzinie 13.32 z Centrum Lotów Kosmicznych na Przylądku Canaveral w kierunku Księżyca wystartowała ogromna rakieta Saturn V. Na jej czubku była kapsuła, a w niej trzech astronautów (termin „kosmonauci” został zarezerwowany przez Rosjan), Neil Armstrong, Michael Collins i Edwin Aldrin.

Start i lot

Do zdobycia Księżyca w ogóle by nie doszło, albo stałoby się to dużo później, gdyby Amerykanie po II wojnie światowej nie pozyskali do współpracy nazistowskiego zbrodniarza Wernhera von Brauna. To on w III Rzeszy nadzorował projekt budowy rakiet V1 i V2, które miały dać zwycięstwo Hitlerowi. Inżynierowie von Brauna nie zdążyli. W ówczesnym świecie nie było jednak nikogo, kto o rakietach wiedziałby więcej niż oni. Zdawali sobie z tego sprawę i Rosjanie, i Amerykanie. Inżynierów udało się jednak pozyskać tym drugim. To w dużym stopniu dzięki tym, którzy konstruowali rakiety w czasie wojny, udało się zbudować ogromną rakietę Saturn V. Mierzyła 111 metrów i ważyła 3 tys. ton. Gdyby eksplodowała w czasie startu, kawałki o masie 50 kilogramów mogłyby zostać rozrzucone w promieniu nawet 5 kilometrów. Dlatego NASA postanowiła ustawić trybunę dla gości honorowych w odległości 5,5 km od platformy startowej.
Załogowa misja na Księżyc była zwycięstwem polityków i lobby wojskowego. Naukowcy chcieli kosmos badać robotami. Zanim człowiek zrobił „mały krok”, na Księżycu bywały już roboty. Dla wojskowych, dla pilotów oblatywaczy, którzy byli pierwszymi astronautami, nie do pomyślenia było jednak to, że zdobywanie obcych globów będzie należało do maszyn. Dodatkowo politycy chcieli przyłożyć ZSRR. Amerykanie zostali przez Rosjan upokorzeni, bo pierwsi wysłali na orbitę sztucznego satelitę, pierwsi wysłali w kosmos żywe stworzenie, w końcu pierwszy człowiek na orbicie też był obywatelem Kraju Rad. Odpowiedź miała być mocna. Pierwszy krok, amerykańska flaga, okolicznościowe przemówienie, transmisja TV. To miało robić ogromne wrażenie.

Niestety, wysyłanie ludzi na Księżyc jest okropnie skomplikowane. Nawet dzisiaj. Lądownik musi być większy. Cięższy. Sporo miejsca musi w nim zajmować aparatura podtrzymująca odpowiednie warunki we wnętrzu kapsuły. Człowiek musi jeść, musi załatwiać potrzeby fizjologiczne. Czasami czuje się zmęczony, znacznie częściej niż maszyny się myli. I, co najważniejsze, nie jest odporny na stres. Kapsuła musiała być też lepiej wytłumiona, osiadać łagodniej na powierzchni… Ilość komplikacji wraz z wpuszczeniem człowieka na pokład była ogromna. Wyzwanie zdecydowano jednak podjąć. Kalkulacja polityczna, ot co.
W kapsule zabrakło miejsca na baniaki z wodą. Załoga uzyskiwała ją jako produkt „spalania” wodoru w ogniwach paliwowych. Niestety, na samym początku misji popsuty był filtr, który w ten sposób uzyskaną ciecz miał oczyszczać. W efekcie astronauci przez całą misję pili spienioną i mętną zawiesinę. Kłopotem kolejnym było załatwianie potrzeb fizjologicznych w zerowej grawitacji. Gdy do tego dodać paczkowane jedzenie i stres, nie dziwi, że w ciągu pierwszych kilku godzin lotu wszyscy zaczęli cierpieć na kłopoty żołądkowe. Do końca trwania misji prawie cała załoga zażywała lekarstwa przeciwko biegunce. Akurat ta niedyspozycja w kosmosie jest szczególnie uciążliwa.

 

Lądowanie

Najbliżej katastrofy było w czasie lądowania. Okazało się, że załoga zapomniała wyłączyć radar krótkodystansowy (konieczny do dokowania lądownika z orbiterem) i dane, jakie z niego płynęły, kompletnie zatkały komputer główny. Ten, zamiast się zająć lądowaniem, co chwila się resetował. Lądowanie przeprowadzano więc ręcznie. Ilość paliwa była tak wyliczona, że gdyby wszystko trwało 25 sekund dłużej, lądownik nie byłby w stanie oderwać się od powierzchni Księżyca i dolecieć do orbitera. Procesor komputera centralnego misji miał mniejszą moc obliczeniową niż te, które dzisiaj montowane są w telefonach komórkowych.

Lądownik „pilotowany” przez Neila Armstronga osiadł na Księżycu tak delikatnie, że amortyzatory umieszczone w jego stopach nie złożyły się. W efekcie drabinka była o prawie metr wyżej, niż zakładano. Astronauci nie schodzili po drabince, tylko z niej zeskakiwali. Armstrong nie powinien był mówić, „to mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości”. Mały krok w istocie był sporym susem. Zresztą słowa o krokach były wypowiedziane prawie 7 godzin po wylądowaniu na Księżycu. Zanim to się stało, astronautów czekało wykonanie całkiem sporej ilości pracy. Trzeba było rozstawić kamerę, która była kablem połączona z lądownikiem. W niskiej, księżycowej grawitacji, zwinięty na szpulę przewód wcale nie chciał leżeć na gruncie. Pętle były dla astronautów niebezpieczne, bo ci zakuci w kombinezony nie widzieli, co mają pod nogami. W nagranych rozmowach pomiędzy Armstrongiem i Aldrinem można w pewnym momencie usłyszeć okrzyk: „Neil, uważaj na kabel !”. To były jedne z pierwszych słów wypowiedzianych przez człowieka na Księżycu.

Pobyt

Pierwszy na Księżycu nogę postawił Armstrong, ale to Aldrin przejdzie do historii jako pierwszy człowiek, który na obcym globie… się wysikał. Oczywiście do pojemnika w skafandrze. Zresztą po wykonanej misji, już we wnętrzu lądownika, w czasie zdejmowania niewygodnych kombinezonów Aldrin złamał włącznik silników startowych. Gdyby nie to, że udało się go przełączyć długopisem, astronauci utknęliby na Srebrnym Globie na zawsze. W czasie pierwszej misji ludzie na Księżycu przebywali ponad 21 godzin. Bynajmniej się nie nudzili. Nie mogło być żadnego opóźnienia. Zaplanowane było dosłownie wszystko. Neil Armstrong ma tylko 5 zdjęć z pobytu na Księżycu. Aldrin ma ich całe mnóstwo. W czasie gdy fotografowany miał być Armstrong, do astronautów „zadzwonił” prezydent Nixon. Później nie było już okazji, by do sesji fotograficznej wrócić.

Jednym z najtrudniejszych zadań okazało się umieszczenie na Księżycu… amerykańskiej flagi. Ta czynność nie była na Ziemi ćwiczona, bo do ostatniej chwili prawnicy i politycy zastanawiali się, czy Ameryka może na neutralnym i niczyim Księżycu umieszczać swój sztandar. Ostatecznie postanowiono to zrobić. Źle oceniono jednak strukturę gruntu. W NASA uważano, że powierzchnia Księżyca jest pulchna jak powierzchnia piaszczystej pustyni. Tymczasem po wylądowaniu okazało się, że pod cienką warstwą pyłu są lite skały. Astronauci namęczyli się, by sztandar w ogóle umieścić w pionie. Usypali nawet niewielki kopczyk. Mała grawitacja pomogła. Przynajmniej częściowo. W czasie startu lądownika podmuch z włączonych silników przewrócił stojak.

Powrót

Jedynym człowiekiem, który 20 lipca 1969 roku nie miał żadnych szans, żeby zobaczyć transmisję lądowania na Księżycu, był znajdujący się w orbitującym Księżyc statku Michael Collins, trzeci astronauta misji Apollo 11. W czasie gdy jego dwóch towarzyszy chodziło po powierzchni Księżyca, Collins 30 razy go okrążył.

 

 

 

Po powrocie astronauci zostali poddani kwarantannie. Naukowcy nie byli pewni, czy przebywający w kosmosie człowiek nie przywlecze na Ziemię jakichś nieznanych wcześniej mikrobów. Gdy z wody w Oceanie Spokojnym wyłowiono kapsułę z astronautami, do jej wnętrza wrzucono specjalne kombinezony. Czekający na astronautów na pokładzie okrętu USS Hornet prezydent USA Richard Nixon rozmawiał z nimi przez niewielką szybę w zmodyfikowanej za kilkaset tysięcy dolarów… przyczepie kampingowej.
Wtedy już nazwiska Armstrong, Collins i Aldrin były znane na całym świecie. Bezpośrednią transmisję z powierzchni Księżyca oglądało 600 mln ludzi. Dzisiaj to nic takiego, ale w 1969 roku przed telewizorem siedzieli chyba wszyscy, którzy mieli taką możliwość. Lądowania nie mogli zobaczyć obywatele krajów komunistycznych. Z jednym wyjątkiem. Polski. Decyzję o transmitowaniu wydarzenia osobiście podjął I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka.

Co w telewizji można było zobaczyć? Jeden z inżynierów NASA jakość przekazu opisał jako „taniec cieni”. Jakość transmisji była fatalna, choć sam przekaz z Księżyca był całkiem dobry. W czasie transmisji najsilniejszy sygnał łapał ogromny radioteleskop na południu Australii. Z niego obraz był przekazywany kilkaset kilometrów dalej, do Sydney. Tam był wyświetlany na monitorze… który był filmowany przez zwykłą kamerę. Dopiero później przez satelitę Intelsat sygnał był wysyłany do centrum kontroli lotów w Houston, skąd był rozsyłany na cały świat. To, że transmisja w ogóle była możliwa, to niemalże cud. Nikt nie narzekał na jakość.

Co dalej?

W archiwach Białego Domu zachowało się przygotowanie przemówienie prezydenta Nixona na wypadek, gdyby misja się nie powiodła. Najbardziej obawiano się, że statek z dwoma astronautami nie będzie w stanie oderwać się od powierzchni Księżyca. Gdyby tak się stało, Nixon miał powiedzieć:
Zrządzeniem losu ludzie, którzy wyruszyli na Księżyc, by w pokoju go badać, pozostaną na nim, by spocząć w pokoju. Ci dzielni ludzie, Neil Armstrong i Edwin Aldrin, wiedzą, że nie ma już dla nich nadziei na ratunek. (…) Będą opłakiwani przez rodziny i przyjaciół; będą opłakiwani przez swój naród; będą opłakiwani przez wszystkich ludzi ich świata; będą opłakiwani przez Matkę Ziemię, która odważyła się wysłać dwóch swoich synów w podróż w nieznane.(…) Starożytni spoglądali w gwiazdy i widzieli w ich konstelacjach swoich bohaterów. Dziś czynimy to samo, lecz nasi bohaterowie to dzielni ludzie z krwi i kości. Po tym zdaniu łączność radiowa z uwięzionymi na Księżycu ludźmi miała zostać przerwana, a duchowny, jak to mają w zwyczaju marynarze, miał powierzyć dusze umierających „Najgłębszej z głębi". Całe szczęście ten scenariusz się nie sprawdził. Patrząc jednak z perspektywy 40 lat na misję Apollo-11, momentami do katastrofy było bardzo, bardzo blisko.

Lot człowieka na Księżyc miał sens czysto propagandowy. Ameryka chciała pokazać, że finansowo i technologicznie ją na to stać. Wszystkie pomiary naukowe, jakie wtedy wykonano, mogły z powodzeniem być wykonane przez roboty.

Ludzie znowu chcą wrócić na Księżyc. Oprócz Amerykanów szczęścia chcą spróbować Europejczycy, Rosjanie, Hindusi i Chińczycy. Kiedy to nastąpi? Nie wcześniej niż po 2020–2030 roku. Jaki jest cel tym razem ? Znowu polityka. Orbita już dawno stała się miejscem prowadzenia sporów. Czas na Księżyc. A nauka? Mówi się, że w stałej bazie na Srebrnym Globie będą prowadzone badania naukowe. Misja księżycowa ma być także przygotowaniem lotu na Marsa. Tylko czego człowiek miałby tam szukać, skoro doskonałe sondy automatyczne potrafią bez naszego udziału wszystko zbadać?