Twarz Boga

Grzegorz Górny, dziennikarz, scenarzysta i reżyser filmu dokumentalnego pt. 'Boskie Oblicze'

publikacja 03.09.2006 17:16

Być może Manoppello – mała, nieznana dotąd nikomu, górska wioska we włoskiej Abruzji – stanie się wkrótce jednym z pielgrzymkowych centrów chrześcijańskiego świata. Może to sprawić wizyta Benedykta XVI i jego modlitwa przed przechowywanym tu niezwykłym wizerunkiem Jezusa. .:::::.

Twarz Boga

Do tej pory pątnicy omijali to miejsce i przybywali do oddalonego o 30 kilometrów Lanciano, gdzie w IX stuleciu wydarzył się, potwierdzony XX-wiecznymi badaniami anatomopatologów, słynny cud eucharystyczny. W Manoppello przechowują tkaninę z wizerunkiem Jezusa, która – w opinii coraz większej liczby badaczy i ekspertów – jest zaginioną chustą św. Weroniki, płótnem pogrzebowym Chrystusa z jerozolimskiego grobu.

Jezus patrzy w serce

Z zamiarem odwiedzenia Manoppello kardynał Joseph Ratzinger nosił się od kwietnia ubiegłego roku. Na pogrzeb Jana Pawła II przyleciał wówczas do Rzymu kardynał Kolonii Joachim Meisner. 4 kwietnia udał się do Manoppello, gdzie w miejscowym sanktuarium kapucyńskim zobaczył odbite na płótnie oblicze Jezusa. Zrobiło ono na nim tak piorunujące wrażenie, że kiedy wrócił do Watykanu, oświadczył zdziwionym dziennikarzom: „Dzisiaj widziałem wielkanocnego Pana”.

W ciągu następnych dni kard. Meisner często spotykał się w przerwach między obradami konklawe ze swoim przyjacielem, kard. Ratzingerem. Powtarzał mu, że musi koniecznie zobaczyć obraz w Manoppello. Ówczesny dziekan kolegium kardynalskiego zapewniał, że na pewno uda się tam w maju. W tym czasie, 19 kwietnia, Joseph Ratzinger został wybrany na papieża. Musiał zmienić swoje plany, ale z zamiaru wyjazdu do Manoppello nie zrezygnował.

Musiało być coś niesamowitego w głosie kard. Meisnera, gdy opowiadał o ujrzanym obliczu Chrystusa, że przekonało to kard. Ratzingera. Nawet dziś, gdy wspomina tamtą wizytę, metropolita Kolonii nie jest w stanie ukryć wzruszenia: – Do dziś mam w swoim brewiarzu małą reprodukcję chusty z Manoppello i zanim rozpocznę modlitwę, zawsze spoglądam w oczy Jezusa. A On patrzy wprost w moje serce. Nie jak policjant czy oficer śledczy, lecz Jego spojrzenie napełnia mnie odwagą.

Jeśli to prawda, że najkrótszą drogą do spotkania dwojga osób jest spojrzenie, to o ileż bardziej dotyczy to spotkania człowieka z Bogiem. Spojrzenie jest najkrótszą drogą do spotkania między Bogiem a człowiekiem. W zrozumieniu tej prawdy bardzo pomogło mi właśnie spotkanie z chustą z Manoppello. Kiedy spojrzałem w to zagadkowe płótno – tak cienkie, że z daleka w ogóle go nie widać, i aby je dobrze zobaczyć, trzeba stanąć przed nim na wyciągnięcie ręki – odczułem głębokie wzruszenie. Od tej chwili oblicze Jezusa z Manoppello bardzo głęboko wryło się w moją duszę.

Mniszka bada dziwne płótno

Najwięcej dla rozpowsechnienia wizerunku Chrystusa z Manoppello uczynili rodacy Meisnera i Ratzingera: zakonnica z zakonu trapistek, s. Blandina Paschalis Schlömer, badacz Całunu Turyńskiego, jezuita ks. prof. Heinrich Pfeiffer, i korespondent dziennika „Die Welt” w Watykanie Paul Badde, autor książki „Boskie Oblicze”.

Siostra Blandina natknęła się kiedyś przypadkowo na reprodukcję obrazu z Manoppello. Od tej pory twarz Chrystusa nie dawała jej spokoju. Tym bardziej że dostrzegła w niej pewne podobieństwo do oblicza utrwalonego na Całunie Turyńskim. Niemiecka mniszka przeniosła się do Włoch, zamieszkała w pustelni obok Manoppello i poświęciła się badaniom obu płócien. Postępem w jej odkryciach stała się metoda suprapozycji komputerowych. Wykazały one ze 100-procentową pewnością, że twarz mężczyzny, którą widać na chuście z Manoppello, jest tą samą twarzą, która odbiła się na Całunie Turyńskim. Tyle że pierwsza stanowi negatyw, a druga pozytyw.

Potwierdziły to badania austriackiego redemptorysty, o. prof. Andreasa Rescha, wykładowcy paranormologii na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie. Do podobnych wniosków doszedł także prof. Heinrich Pfeiffer. Jego zdaniem, powstania obydwu postaci na płótnach nie da się wyjaśnić naukowymi metodami, gdyż nauka staje wobec tych problemów bezradna.
Inne rewelacje przyniosły kolejne badania, wykonywane m.in. za pomocą podczerwieni, promieni ultrafioletowych i skanera satelitarnego. Okazało się mianowicie, że na płótnie nie ma w ogóle śladów farby, a jedynie w miejscu, gdzie znajdują się źrenice, odkryto fragmenty zwęglenia, jakby tkanina została tam wypalona.

Tajemnica bisioru

To, że na obrazie nie ma śladów farby, nie zdziwiło wcale mistrzyni tkackiej Chiary Vigo. Płótno z Manoppello jest wykonane z bisioru, czyli jedwabiu morskiego – najbardziej drogocennej tkaniny starożytnego świata. Niezwykłe są jej właściwości: jest cienka jak pajęczyna, ogniotrwała jak azbest, odporna na działanie wody, kwasów i alkoholi. Bisior jest tak unikatową tkaniną, że od 2000 lat nie można go nigdzie kupić. Istnieje dziś tylko jedno miejsce na kuli ziemskiej, gdzie bisior jest nadal wytwarzany. To wyspa Sant’ Antiopo, położona u brzegów Sardynii. Najwybitniejszą na świecie specjalistką od jedwabiu morskiego jest mieszkająca tam Chiara Vigo. Umiejętność tkania bisioru była w jej rodzinie przekazywana od wieków z pokolenia na pokolenie.

Podkreśla ona, że bisior jest zbudowany z proteiny, dzięki czemu jest odnawialny i może przetrwać nawet pięć tysięcy lat. Jednak na bisiorze nie da się fizycznie nic namalować, ponieważ żadna farba nie jest w stanie utrzymać się na jego powierzchni.

Bisior posiada tęczową barwę, przejrzystość oraz charakterystyczny połysk upodabniający go do hologramu. W zależności od oświetlenia zmienia swoje zabarwienie. Dlatego też wizerunek Chrystusa z Manoppello zmienia wyraz w zależności od tego, pod jakim kątem się na niego spogląda i jakie światło na niego pada. Kiedy otwierają się drzwi wejściowe kościoła i na obraz pada bezpośrednio światło słoneczne, wówczas tkanina robi się całkiem przezroczysta, a obraz Chrystusa nagle znika.

Jezu, widziałem Cię w Manoppello

Niemiecki dziennikarz Paul Badde, który przeprowadził reporterskie śledztwo w tej sprawie, doszedł do wniosku, że chusta z Manoppello to nic innego jak znana z annałów chusta św. Weroniki. Kroniki historyczne podają, że była to największa atrakcja pielgrzymkowa średniowiecznego Rzymu. Miliony pielgrzymów przybywały do Wiecznego Miasta tylko po to, by zobaczyć odbity na niej wizerunek Jezusa.

Od XV wieku relikwia nagle przestała być dostępna dla wiernych. Dziś nikt nie może jej zobaczyć z bliska. Publicznie pokazywana jest tylko raz w roku – w piątą niedzielę Wielkiego Postu – ale zaledwie przez chwilę, i to z bardzo daleka, z wysokiego balkonu. Nie istnieją żadne fotografie tej relikwii, żadne jej współczesne reprodukcje. Nie wspominają o niej w ogóle przewodniki po Rzymie. Nikt nie może też wejść do skarbca, gdzie jest przechowywana.

Jedynym świeckim, któremu to się udało, był właśnie Paul Badde. Na własne oczy stwierdził, że przechowywana w watykańskim skarbcu rzekoma Chusta św. Weroniki jest w rzeczywistości atrapą. Nie pasuje do niej żaden z opisów cudownej chusty, jakie pozostały w zachowanych do dziś średniowiecznych relacjach. Wszystkie opisy pasują natomiast idealnie do wizerunku z Manoppello.

Do miejscowości tej przybywa coraz więcej dostojników Kościoła, przekonanych, że oglądają płótno pogrzebowe Chrystusa z utrwaloną na nim twarzą Zbawiciela. Kard. Fiorenzo Angelini, kiedy zobaczył ów wizerunek, powiedział: – To jest oblicze Jezusa! Kiedy będę w niebie, powiem: „Jezu, widziałem Cię już w Manoppello”.



Gość Niedzielny 36/2006