Ty zaś zbuduj sobie arkę...

Maria Szamot

publikacja 03.06.2007 15:02

Fragment książki "Genezis", Wydawnictwo WAM, 2003 .:::::.

Ty zaś zbuduj sobie arkę...

14. Ty zaś zbuduj sobie arkę z drzewa żywicznego, uczyń w arce przegrody i powlecz ją smołą wewnątrz
i zewnątrz.
15. A oto jak masz ją wykonać: długość arki – trzysta łokci, pięćdziesiąt łokci jej szerokość i wysokość jej – trzydzieści łokci.
16. Nakrycie arki, przepuszczające światło, zrobisz na łokieć wysokie i zrobisz wejście do arki w jej bocznej ścianie.



Warto zatrzymać się nad tymi szczegółami natury technicznej. Ma powstać ogromna na owe czasy konstrukcja – 300 łokci, to jest 150 m długa, szeroka na 25m i wysoka jak czteropiętrowy budynek. W dodatku ma to być konstrukcja pływająca i stabilna, cała wykonana ze smołowanego drewna. Oczywiście nie mogła mieć kształ-tu zwykłej skrzyni, bo groziłoby to brakiem stabilności. Mogłaby wtedy, unosząc się w wartkim nurcie lub napotykając na przeszkody, obracać się wokół swej osi, a do tego, ze względu na żywy ładunek, nie można było dopuścić. A więc musiał to być jakiś prototyp łodzi, statku. Gdzie jednak znaleźć tak wysokie i mocne drzewo, które mogłoby stać się kilem tego statku, a więc kręgosłupem całej konstrukcji?

Noe stanął przed nieprawdopodobnymi problemami natury technicznej. Wiele, bardzo wiele wieków później, ludzie rozwinęli technikę budowy okrętów, ale nie byliby w stanie zbudować takiego kolosa. Między VII a III wiekiem przed naszą erą Grecy budowali swe trójrzędowe triery dla załóg liczących nawet ponad 200 osób, ale ich rozmiary były znikome w porównaniu z tym, co miał skonstruować Noe: miały średnio 30 m długości i 4 m szerokości. Rzymskie liburny były już nieco większe: 40 m x 5 m, a wydobyty z dna fiordu statek Wikingów (to już czasy nowożytne) mierzył dokładnie 23,8 m długości. Przez bardzo długi czas granice konstrukcji wyznaczał budulec – drewno. Nie znano bowiem sposobu tak trwałego łączenia elementów, by pod naporem fal i pod ciężarem ładunku nie groziło całej konstrukcji przełamanie się w miejscu spojenia.

Tymczasem Noe miał stworzyć konstrukcję parokrotnie przewyższającą rozmiarami tamte. Konstrukcję sta-bilną i stanowiącą niezawodne schronienie przez okres roku dla bardzo wielu, jakże różnorodnych istot. Nadto istniał jeszcze jeden kłopot: Noe, jak czytamy nieco dalej, był z zawodu rolnikiem z powodzeniem uprawiającym winorośl i najprawdopodobniej nie miał bladego pojęcia o tym, jak się buduje nawet najzwyklejszą łódkę. Cóż wynika z powyższych spostrzeżeń?

To, oczywiście, że Noe sam osobiście ani nawet wspierany przez swych trzech synów nie był w stanie wykonać zadania, jakie zlecił mu Bóg. Wielokrotnie przerastało ono jego siły i umiejętności. Musiał więc posłu-żyć się innymi. Musiał do budowy arki zaangażować ogromny zespół ludzi: drwali, cieśli, szkutników, stolarzy, tragarzy, smolarzy... A i tak praca trwała zapewne lata. A potem jeszcze musiał zakupić ogromne ilości żywno-ści i paszy dla pasażerów arki, której sam także nie byłby w stanie wyprodukować.

Jasne, że skoro w arce mieli znaleźć schronienie przedstawiciele wszystkich gatunków zwierząt, musiała ona posiadać duże rozmiary. Jednak biblijny autor nie poprzestaje na stwierdzeniu, że była wielka, ale podaje dokładne jej wymiary – wymiary niedorzecznie wielkie w realiach tamtych możliwości technicznych – by uświadomić nam, że budowie arki sekundowali właściwie wszyscy. Wszyscy, nawet ci mieszkający w bardzo odle-głych stronach, którzy nie uczestniczyli czynnie w tym przedsięwzięciu, zdążyli usłyszeć, że coś takiego ma miejsce i wszyscy oni zdążyli zadać pytanie: czemu on to robi? Dlaczego topi majątek w absurdalnym przedsię-wzięciu, które nie wiadomo czemu ma służyć? I zapewne też wszyscy zdążyli usłyszeć odpowiedź: Bóg mu kazał, bo zamierzył położyć kres występkom i naszej niegodziwości.

Znali odpowiedź, ale nie uwierzyli jej. Pracowali przy budowie arki, dorabiali się na niej, ale życia nie odmienili. Codziennie mieli w rękach i przed oczyma materialny wyraz wiary i bezwarunkowego zawierzenia Bogu, do jakiego zdolny był jeden spośród nich, ale to nie mąciło ich dobrego samopoczucia. Nie zamierzali go naślado-wać. „Ciśnienie” rzeczywistości na ludzką wyobraźnię, niezdolność oderwania się od tego, co jest, a co przecież wcale nie musi być i zaufanie do swego wieloletniego życiowego doświadczenia są w człowieku tak silne, że tylko bardzo niewielu – tych obdarzonych specjalnym słuchem – potrafi usłyszeć Boże ostrzeżenie. Reszta patrząc, jak rośnie arka, będzie nieodmiennie pukać się w czoło.
17. Ja zaś sprowadzę na ziemię potop, aby zniszczyć wszelką istotę pod niebem, w której jest tchnienie życia; wszystko, co istnieje na ziemi, wyginie,
18. ale z tobą zawrę przymierze. Wejdź przeto do arki z synami twymi, z żoną i z żonami twych synów.
19. Spośród wszystkich istot żyjących wprowadź do arki po parze, samca i samicę, aby ocalały wraz z tobą od zagłady.




Tak więc wiadomość, że Bóg sprowadzi na ziemię potop, by wyniszczyć wszelką istotę pod niebem, gdyż tylko w ten sposób można położyć tamę złu i nieprawości, nie była własnością tylko Noego. On ją otrzymał, bo tylko on potrafił ją usłyszeć (gdyż wyróżniał się nieskazitelnością wśród współczesnych sobie ludzi), ale wolą Boga (od Niego przecież pochodził nakaz budowy monstrualnie ogromnej arki) było, by dotarła do wszystkich. Bóg bowiem nie knuje podstępnie przeciw człowiekowi, nawet gdy ten jest wielkim grzesznikiem, ale Jego celem jest ratować człowieka: dać mu szansę odnowienia więzi ze Sobą. Tą szansą miała być budowa arki. Każda kolejna deska zużyta na jej poszycie, każda beczka smoły wylana dla jej uszczelnienia były jak kołatanie do ich serc i sumień. Miały pomóc odrodzić się w nich poczuciu, że Bóg wcale nie jest daleko. Że nie da się żyć, pomijając Go w rachubach.

A jednak tylko z Noem Bóg zawarł przymierze. Z Noem i jego synami, choć pewnie żyli i inni jego krewni. Z Noem – to zrozumiałe, ale z synami – czemu? Musimy spojrzeć na ten fakt w taki sposób, jak poprzednio spoglądaliśmy na genealogię Kainitów i Setytów. Pod obrazem dziedziczenia w porządku krwi kryje się dziedziczenie ducha. Tak zresztą często się zdarza, że oba te procesy występują razem, że dzieci przejmują system wartości swych rodziców lub choćby tylko dziedziczą szczególną na niego wrażliwość. Zdarza się też, że ta wrażliwość zanika z ich całkowitym usamodzielnieniem się lub ze śmiercią rodzica, ale jakiś ślad, szczątek wspólnoty ducha zawsze daje się wykryć, aczkolwiek niejednokrotnie ta wspólnota okazuje się koniec końców wspólnotą w tym, co akurat było u rodzica niepiękne. Tu jednak niezupełnie o to chodzi, lecz o pewną formę zniewalającego świadectwa, jakim dla bezpośredniego otoczenia musiało być nieskazitelne życie Noego. Synowie Noego, a tym bardziej ich żony, zapewne nie wyróżniali się szczególnie spośród reszty społeczności, ale sugestywnemu świadectwu prawego życia Noego zawdzięczali to, że „usłyszeli” i nie zlekceważyli zapowiedzi potopu. Kiedy nieco dalej (7,16) czytamy, że Pan zamknął za nimi od arki, to w tym momencie dowiadujemy się, że weszli do niej wszyscy, których Bóg chciał tam mieć. A kogo chciał tam mieć? – lub może odwrotnie: kogo nie chciał wpuścić do arki? Tych, którzy postępowali na ziemi niegodziwie (6,12) i którzy sprawili, że ziemia była pełna wykroczeń przeciw Niemu.

Bóg potrafi bardzo precyzyjnie wybierać tych, których chce zachować. Gdy w jedną z wież WTC uderzył samolot, na 66. piętrze tego budynku znajdował się niewidomy chłopak ze swoim psem-przewodnikiem. Ten pies, który dotychczas był wzorem posłuszeństwa, tym razem nie zważając na żadne komendy i protesty swego pana, ruszył pędem ku schodom prowadzącym w dół. Pędził tak kilkadziesiąt pięter, potem natrafiwszy na jeszcze czynną windę, zjechał razem ze swoim właścicielem kolejne kilkanaście pięter. A dalej znowu po schodach, ku wyjściu, ale i tam się nie zatrzymał, lecz ciągnął kompletnie już zmordowanego chłopaka, aż dotarł poza strefę zagrożenia. I właśnie wtedy zawaliła się ta wieża. Zdjęcia bohaterskiego psa-opiekuna obiegły oczywiście świat. Czy jednak naprawdę uratowanie niewidomego chłopca było tylko zasługą psiego instynktu? Wielu przebywających wtedy na niższych kondygnacjach zostało pod gruzami...

20b. Niechaj wejdą do ciebie, aby nie wyginęły.

Niechaj wejdą do ciebie, aby nie wyginęły – mówi Bóg o zwierzętach, ale także ludzie znajdują bezpieczeństwo w bliskości Noego. A jest to bezpieczeństwo zarówno ciała, jak sumienia. Taki jest owoc prawości.



7.5. I spełnił Noe wszystko tak, jak mu Pan polecił.

Po wielu latach pracy Noe zbudował i wyposażył arkę. Zebrał zwierzęta, które miały być gwarancją odnowienia życia na ziemi – po parze z każdego gatunku. Zgromadził też olbrzymie zapasy żywności i paszy. A pamiętając, Kto był inspiratorem tego dzieła i Komu zawdzięczać będzie ratunek, zabrał nadto pewną liczbę zwierząt „czystych”, przeznaczonych nie na odnowę życia, ale na ofiarę dziękczynną. Ten gest zapobiegliwości, szczególnej zapobiegliwości, która odmawia korzystania z jakiejkolwiek taryfy ulgowej w kontakcie z Bogiem, wiele mówi o Noem, o sposobie jego obecności w przestrzeni wiary. Z drugiej strony, zabierając zwiększoną ilość zwierząt czystych do arki, Noe wypełniał jeszcze jedno wyraźne polecenie Boga. Bóg sam niejako dopilnował, żeby czło-wiek miał w zasięgu ręki sposób okazania, że pragnie z Nim kontaktu, że pojmuje siebie jako stworzenie w ręku Stwórcy.

7.1. A potem Pan rzekł do Noego: „Wejdź wraz z całą twą rodziną do arki, bo przekonałem się, że tylko ty jesteś wobec mnie prawy wśród tego pokolenia”.

Przekonałem się, że tylko ty jesteś prawy wśród tego pokolenia. Całemu pokoleniu, wszystkim ludziom, którzy przez lata obserwowali niezłomną wiarę Noego w słowo Pana i determinację, z jaką dążył do wykonania otrzymanego od Niego polecenia, dano szansę zweryfikowania postawy. Było dość czasu, by się zastanowili, by Pan przekonał się o ich prawości. Tę szansę zmarnowali. W ten sposób zadecydowali o dalszym biegu wypadków i zarazem o swoim losie.

7.4. Bo za siedem dni spuszczę na ziemię deszcz, (...) aby wyniszczyć wszystko, co istnieje na powierzchni ziemi – cokolwiek stworzyłem”.

Budowa arki – to już wiemy – była sposobem, w jaki Bóg dobijał się do każdego pojedynczego ludzkiego serca, dając mu szansę na namysł i zmianę życia. Kataklizm nie musiał przecież nastąpić! I nie nastąpił nawet wtedy, gdy arka była już ukończona. Otrzymali jeszcze siedem dodatkowych dni (siedem to liczba symboliczna, oznaczająca pełnię, komplet, tutaj: pełną, właściwą, adekwat-ną do zadania, całkowicie wystarczającą ilość czasu) na to, by dać wyraz temu, czemu ostatecznie zamierzają zawierzyć teraz, gdy już przebrzmiało Boże wezwanie. Gdy wszystko wróciło do normy, gdy sprawy toczą się po staremu. Gdy gadanina „nawiedzonych” nie robi już takiego wrażenia. Gdy każdy upływający, zwyczajny, normalny dzień zdaje się dowodnie świadczyć, że ulegliśmy złudzeniu, egzaltacji, przewrażliwieniu... Gdy wątpienie wkrada się w duszę i gdy trzeba sobie jasno odpowiedzieć na pytanie: komu ja właściwie wierzę? A nawet: czy ja w ogóle potrafię wierzyć?

11. Trysnęły z hukiem wszystkie źródła Wielkiej Otchłani i otworzyły się upusty nieba;
12. przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię.


Gdy skończyło się „odliczanie” owych siedmiu dni, przyszedł potop. Znamy wszyscy biblijny opis tego kataklizmu, nie ma więc sensu go tu powtarzać. Sformułowana w 1999 r., a oparta na badaniach geologicznych basenu Morza Śródziemnego i Morza Czarnego, hipoteza Williama Ryana i Waltera Pitmana zdaje się dokład-nie potwierdzać (na tyle, na ile znam ją z doniesień prasowych) relację biblijną. Późniejsza ekspedycja Boba Ballarda przyniosła nadto dowody natury archeologicznej. To był naprawdę niewyobrażalny kataklizm. Według obliczeń przytoczonych autorów, wody wypełniały obszar dzisiejszego basenu Morza Czarnego z impetem 200--krotnie większym niż p ęd wodospadu Niagara, a następnie z prędkością średnio 70 m/h rozlały się na ogromnej przestrzeni, docierając 3000 km na wschód, do dzisiejszego Uzbekistanu. Nagłemu wzrostowi wilgotności i spadkowi temperatury (woda pochłaniała ciepło gruntu i powietrza) musiały towarzyszyć długotrwałe, ulewne deszcze.
19. Wody bowiem podnosiły się coraz bardziej nad ziemię tak, że zakryły wszystkie góry wysokie, które były pod niebem.

Wszystkie istoty, w których nozdrzach było ożywiające tchnienie życia, wszystkie, które żyły na lądzie, zginęły (7,22). Ballard wykrył, że zginęły także istoty wodne – znalazł skamieniałe słodkowodne skorupiaki, które nie potrafiły ad hoc przystosować się do życia w obecnie słonych wodach Morza Czarnego.

Hipoteza Pitmana i Ryana ma jeszcze jedną zaletę: pozwala wyjaśnić, dlaczego pamięć o potopie przetrwała zarówno w Biblii, jak i w mitach greckich, starohinduskich i w babilońskim podaniu o Gilgameszu. Ukształtowanie tamtego terenu sprawiło, że ucieczka z miejsca klęski była możliwa tylko w tych kierunkach: ku Indiom lub ku Azji Mniejszej.

Fakt, iż biblijna opowieść znalazła swe potwierdzenie dzięki zastosowaniu nowoczesnych metod naukowych, cieszy oczywiście, powinniśmy jednak rozumieć, że dla naszych rozważań i samego kształtu wiary jest on bez znaczenia. Dzięki odkryciom i teoretycznemu modelowi zbudowanemu w oparciu o nie, możemy teraz lepiej uzmysłowić sobie charakter i rozmiary owych pradawnych wydarzeń, ale wartość tego opowiadania pozostałaby niezmieniona nawet wtedy, gdyby mówiło ono o zdarzeniu całkowicie zmyślonym. Znowu bowiem nie chodzi tu o kronikę wydarzeń, ale o ich wymiar duchowy. Ta opowieść, podobnie jak pozostałe: o stworzeniu, upadku, zbrodni Kaina... ma także charakter paradygmatyczny. Przynosi obraz pewnego niezmiennego wzorca, który Stwórca „wmontował” w ludzki świat. Tego wzorca szukamy rozważając detale opowieści, bowiem zamiar Pana trwa na wieki, zamysły Jego serca – poprzez pokolenia (Ps 33,11).

17. A potop trwał na ziemi czterdzieści dni i wody wezbrały, i podniosły arkę ponad ziemię.

Wody Wielkiej Otchłani zalewały ziemię przez blisko pół roku, ale deszcz – ten znak aktywnego działania Boga [1] – padał jedynie przez czterdzieści dni. To ważny szczegół, który od sugestywnego opisu wydarzeń kieruje naszą myśl ku ich nadrzędnemu sensowi. Liczba czterdziestu jednostek czasowych – mogą to być dni, lata, miesiące (w zależności od tego, co podpowiada kontekst opowieści) – symbolizuje czas dokonany, zamknięty, czas o odrębnym, swoistym charakterze, potrzebny i przeznaczony na to, by dokonał się jakiś istotny proces, jakaś ważna przemiana. Przy czym zawsze chodzi tu o metamorfozę wewnętrzną, o operację w przestrzeni ducha. Tak odczytując symbol czterdziestu dni, dowiadujemy się, że choć rozpętane żywioły, podlegając normalnym prawom dynamiki, długo jeszcze nie mogły się uciszyć, to Boży zamiar dawno został osiągnięty.

23. I tak Bóg wygubił doszczętnie wszystko, co istniało na ziemi, od człowieka do bydła, zwierząt pełzających i ptactwa powietrznego;

Z całej licznej społeczności pozostał tylko Noe i jego rodzina, z całego bogactwa przyrody ożywionej tylko to, co z nim było w arce. Wody potopu dokonały więc obmycia świata i ludzkości – jakkolwiek brutalny był to zabieg – z całej jej nieprawości i moralnego zła, a także przerwały konsekwentny proces oddalania się jej od Boga. Ludzkość, która ocalała z kataklizmu – to nic, że można ją było policzyć na palcach – była już inna. Była wobec Boga prawa. Co więcej, była „wypróbowana” w swej woli trwania przy Panu. To budziło uzasadnione nadzieje na to, że coś się tu radykalnie i na trwałe zmieni.


___________________
[1] W rozdz. 38 (w. 25-29) Księgi Hioba Bóg dokonuje autoprezentacji mówiąc m.in. o sobie: Kto kopał kanały ulewie lub drogę chmurze ze grzmotem, by padał deszcz na pustkowiu, w pustyni zupełnie bezludnej... A kto z rodził krople rosy? Z czyjego łona lód wyszedł? W słowach tych kryje się przekonanie, że Bóg starannie opiekuje się światem, drobiazgowo ustalając scenariusz zjawisk przyrody: sam „własnoręcznie” kopie kanały ulewie, by deszcz mógł spaść na ziemię.




Fragment książki "Wszechświat Jenny", wydanej przez
Wydawnictwo WAM

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://ksiazki.wydawnictwowam.pl/