Czy zdarzają się jeszcze cuda?

Patrick Theillier

publikacja 07.12.2006 15:31

Fragment książki "Porozmawiajmy o cudach", Wydawnictwo Księży Marianów .:::::.

Czy zdarzają się jeszcze cuda?

 


Dr Patrick Theillier jest dyrektorem Biura Medycznego w Lourdes, gdzie zajmuje się oceną zgłaszanych przypadków uzdrowień doznanych przez wielu pielgrzymów odwiedzających to sanktuarium.




Czy dzisiaj, w XXI wieku, można jeszcze wierzyć w cuda? Co o nich myśleć?
Autor analizuje różne uzdrowienia: fizyczne, psychiczne i dotyczące relacji międzyludzkich oraz wyjaśnia chrześcijańskie pojmowanie cudownych uzdrowień, wskazuje na ich prawdziwą, zgodną z wolą Bożą wartość dla człowieka. Swoje odpowiedzi uzupełnia świadectwami osób, które doświadczyły bądź uzdrowień fizycznych, bądź duchowych. Książka ma zadanie pomóc właściwie rozumieć prawdę o cudach, które wciąż się zdarzają.

 

 

 

.:::::.

“Cud jest wystarczająco jasny dla tych, którzy chcą wierzyć,
i wystarczająco zaciemniony dla tych, którzy nie chcą wierzyć!”

BLAISE PASCAL

 

 


– Najpierw podaj nam przykłady cudów.
– Dobrze. Posłużę się tymi, które znam najlepiej, tymi z Lourdes.
– Czy w Lourdes zdarzają się jeszcze cuda?
– Oczywiście, zdarzają się nadal.
– Są to pewnie wspaniałe historie?
– Tak. Najpiękniejsze jakie mogą być.
– Jak w bajkach?
– Nie, nie jak w bajkach, ponieważ to są prawdziwe historie, opiewają rzeczywiste fakty. Nieczęsto słyszy się o cudownych kartach ludzkiej historii. Przeważnie w gazetach, w radio czy telewizji mówi się o sprawach, które nie mają w sobie nic cudownego... Ponieważ piękno, dobro i prawda nie robią hałasu. Pamiętacie słowa z Małego Księcia: “Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”? Tak to już jest. Pamięta się na ogół tylko o tym, co głośne, co błyszczy, co zwraca uwagę. “Rosnący las robi mniej mniej hałasu niż padające drzewo.” Cuda – z definicji – to przepiękne historie. Trzeba jednak być zdolnym do podziwu, by widzieć cuda!

– Jeśli to prawda, to jeszcze raz: podaj przykłady...

– Cofnę się w czasie. Podam pierwszy przykład, Jeanne Fretel, którą znam dobrze - świętowałem z nią właśnie pięćdziesiątą rocznicę jej uzdrowienia.

– “Pewnego razu...” Dobry początek? Było to w 1948 roku: Jeanne, osiemnastoletnia dziewczyna, była skazana na śmierć. Chorowała na chorobę, którą rzadko spotyka się teraz na Zachodzie, ale która wówczas była śmiertelna, zanim wynaleziono antybiotyki skutecznie z niej leczące: na gruźlicę. Już trzy razy musiano operować ją z powodu komplikacji, jakie powodowała choroba, i biedna dziewczyna straszliwie cierpiała. Była bardzo chuda, gdyż prawie wcale nie miała apetytu, zwracała niemal wszystko, co usiłowała zjeść, musiała stale leżeć w łóżku, rozpalona gorączką, kilkakrotnie w ciągu dnia dostawała zastrzyki z morfiną, uśmierzające ból. Tak się to przedstawiało.

– Ówczesna medycyna była więc bezradna.

– Tak. Trzeba wziąć pod uwagę kontekst historyczny, tak jak wymagają tego wszelkie poważne studia historyczne. W tym smutnym stanie, prawie umierającą, zabrano ją więc na pielgrzymkę do Lourdes.

Dwa pierwsze dni są okropne. Trzeciego dnia, 8 października, jest obecna na mszy dla chorych, leży na noszach. Ksiądz, widząc, że jest półprzytomna, waha się, czy udzielić jej Komunii. W końcu wkłada jej kawałeczek Hostii do ust. W tej chwili Jeanette momentalnie odzyskuje przytomność! Pozostając na noszach, zostaje zaniesiona do groty, w której Bernadeta ujrzała Matkę Bożą, i tam całkowicie odzyskuje siły; stwierdza, że nic ją już nie boli, nie ma żadnych mdłości, lecz odwrotnie – jest bardzo głodna! Zabierają ją do szpitala, gdzie, ku zdumieniu wszystkich, wstaje z łóżka, chodzi, prosi o jedzenie i... zaczyna je pochłaniać.

 

 

 

 

Następnego dnia pojawia się w Biurze Medycznym, gdzie zostaje poddana badaniom. Okazuje się, że jest zdrowa, zniknęły wszelkie objawy choroby. Wraca do siebie, nie ma już gorączki, nie są potrzebne zastrzyki z morfiną – przestała je brać nagle i nie spowodowało to żadnych następstw, co nigdy się nie zdarza. Je tak dużo, że w ciągu kilku tygodni przybiera na wadze czternaście kilogramów! Było to pięćdziesiąt lat temu, to nie tak mało, co?

– Możesz nam opowiedzieć o innych uzdrowieniach?

– Które wybrać? Wszystkie są wspaniałe! Posłuchajcie, opowiem wam o pierwszym uznanym uzdrowieniu w Lourdes. Było mało znane.

Chodziło o młodą kobietę, trzydziestoośmioletnią Catherine Latapie, matkę czwórki dzieci (z których dwójka zmarła w dzieciństwie, jak to się często w tych czasach zdarzało), ciężarną po raz piąty. Dwa lata wcześniej biedna Catherine spadła z dębu, na który wchodziła, by strącić żołędzie dla świń. Zwichnęła sobie bark, co nie leczone, doprowadziło – często się tak dzieje – do zapalenia nerwu łokciowego, który przechodzi blisko stawu: spowodowało to całkowity paraliż ramienia, ręki i palców. Okropne kalectwo dla kobiety na wsi w tych czasach, gdy nie było maszyn rolniczych.

– Otóż w nocy z niedzieli 28 lutego na 1 marca 1858 roku Catherine budzi się i czuje bardzo silnie, że powinna pójść do groty Massabielle, odległej sześć czy siedem kilometrów od jej wioski. Nie waha się, budzi dwójkę dzieci i idzie z nimi do Lourdes, nocą, oczywiście pieszo.

– Rankiem 1 marca, gdy Carherine przychodzi do groty, jest jeszcze ciemno. Czuje przynaglenie, by zbliżyć się do źródła odkrytego trzy dni wcześniej przez Bernadetę; jest to jeszcze zaledwie stróżka błotnistej wody. Zanurza w nim chorą rękę i oto w jednej chwili, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, widzi, że ma pełną władzę w całej kończynie! A jednocześnie zaczyna odczuwać pierwsze bóle porodowe – które zna już dobrze – i ma czas jedynie prędko wrócić do domu, gdzie wydaje na świat, tego samego dnia, małego chłopca, Jeana-Baptiste'a.

– Można zrozumieć, że miała inne sprawy na głowie niż opowiadanie od razu o swojej historii, ale nie sposób pomylić dokładnej daty tego wydarzenia, gdyż jest ona umieszczona w metryce urodzin.

– Znasz jeszcze inne historie podobne do tej?

– Czy wiecie, że w archiwach Biura Medycznego, które istnieje od stu dwudziestu lat, zarejestrowanych zostało z sześć czy siedem tysięcy uzdrowień? Oczywiście tylko te, które chcieli zgłosić chorzy. To znaczy, że istnieje wiele innych.

– I wszystkie są cudami?

– Właśnie nie: z nich tylko sześćdziesiąt sześć zostało uznanych do tej pory za cuda, a więc mniej niż 1%. Wytłumaczę wam dlaczego. Najpierw chciałbym, żebyście spróbowali “wejść w cud”, a więc zrozumieć go “od wewnątrz”, a nie tylko patrzyli na niego jak widzowie.

 

 

 

 

 

 

“Zjawisko sprzeczne z obserwacjami i rokowaniami medycznymi”
DR P. THEILLIER

Jest marzec 1976 roku, mała wioska we wschodniej Sycylii, u stóp Etny. Delizia Cirolli, dziewczynka lat jedenaście i pół, zaczyna się skarżyć na ból prawego kolana, które puchnie. Z początku nikt nie przywiązuje do tego wagi, jednak stan zapalny się wzmaga i po zrobieniu zdjęć rentgenowskich Delizia trafia do szpitala w Katanii, gdzie przebywa od 30 kwietnia do 17 maja. Za pomocą biopsji chirurgicznej cienkoigłowej zostaje zdiagnozowany złośliwy rak prawego golenia.

Wobec siły zakażenia i fatalnych prognoz medycznych, lekarze decydują, że trzeba amputować Delizii nogę. Jej rodzice nie wyrażają zgody, zabierają córkę do domu. Tam przebywa wśród najbliższych.

Mieszkańcy wioski, znający dobrze małą, nie chcą pozostać bezczynni. Jako bardzo wierzący, organizują zbiórkę pieniędzy, by mama Delizii mogła ją zabrać do Lourdes. Jadą na pielgrzymkę od 5 do 13 sierpnia. Tam Delizia wydaje się dochodzić do siebie, chce regularnie udawać się do groty, uczestniczyć we wszystkich ceremoniach, poddaje się kąpielom w wodzie. Na pierwszy rzut oka nic się nie dzieje, poza tym, że wraca na Sycylię bardzo zmęczona...

Po powrocie ból kolana wzmaga się do tego stopnia, że czyni chodzenie coraz trudniejszym, niemal niemożliwym. Pod koniec listopada jej stan ogólny pogarsza się tak bardzo, że jej matka zaczyna myśleć o żałobnych ubraniach. Nie podjęto żadnej terapii, jednak mieszkańcy wioski nie zniechęcają się, nadal modlą się o uzdrowienie Delizii, a matka stale daje jej do picia wodę ze źródła w grocie.

I oto koło Bożego Narodzenia, gdy wydaje się, że przyszły jej ostatnie dni, dziewczynka budzi się pewnego ranka i niespodzianie mówi mamie, że chce wstać z łóżka i... wyjść z domu. Co też, ku ogromnemu zdumieniu rodziny, robi: jest nawet w stanie przejść się ulicą, z dala od domu, i nic ją nie boli. Z dnia na dzień obrzęk kolana ustępuje, Delizia odzyskuje apetyt i przybiera na wadze, w krótkim czasie z 22 na 34 kilogramy. Bardzo szybko wraca do normalnego życia i do szkoły, już z początkiem roku, w styczniu.

Nowe zdjęcia rentgenowskie z 10 maja 1977 roku ukazują odbudowę tkanki kostnej, która będzie trwała aż do pełnego wyleczenia.

 

 

 

W lipcu 1977 roku wracają z mamą do Lourdes, by podziękować, i wtedy matka udaje się do Biura Medycznego, by zdać sprawę lekarzom z uzdrowienia. Z punktu widzenia klinicznego wyniki badań są w normie. Można jedynie dojrzeć osadową deformację na osi dolnej części chorej niegdyś kończyny: zdjęcia przed i po uzdrowieniu ukazują zupełnie nieoczekiwaną zmianę w miejscu, w którym kość była uszkodzona.

Nowe badania 28 lipca 1980 roku potwierdzają stan doskonałego zdrowia oraz normalny, harmonijny rozwój odpowiedni do jej wieku. Po różnych kontrolnych badaniach, widząc, że diagnoza i prognozy nie budzą wątpliwości i że żadne określone leczenie nie może tłumaczyć tego powrotu do stanu normalnego zdrowia, postanowiono uznać to uzdrowienie “w warunkach, w jakich nastąpiło i trwa, za zjawisko sprzeczne z obserwacjami i rokowaniami medycznymi i za naukowo niewyjaśnialne”.

Na sesji 26 września 1982 roku Międzynarodowy Komitet Medyczny Lourdes, druga instancja kontroli uzdrowień z Lourdes, złożona z ekspertów, uznała to uzdrowienie za pewne i niewytłumaczalne i przekazała dokumenty arcybiskupowi diecezji, z której pochodzi dziecko, jedynemu zdolnemu sporządzić oficjalny kanoniczny dokument.
Badanie kanoniczne, skrupulatne i dociekliwe, zakończono ostatecznie 28 czerwca 1989 roku; ogłoszono uroczyście charakter cudowny tego uzdrowienia i jego wartość znaku.


Tymczasem w 1988 roku, zgodnie z życzeniem, Delizia miała operację na genu valgum (kolano koślawe, przyp. tłum.). Dwa lata wcześniej wyszła za mąż. W 1985 roku otrzymała państwowy dyplom pielęgniarski i od tego czasu bardzo wiernie towarzyszy do Lourdes pielgrzymkom chorych. Dyskretnie daje im świadectwo łaski i błogosławieństwa, jakie otrzymała.

Delizia Cirolli jest sześćdziesiątą piątą cudownie uzdrowioną osobą w Lourdes.

 

 

 

 

 

Fragment książki "Porozmawiajmy o cudach", wydanej przez
Wydawnictwo Księży Marianów

Książkę można kupić w księgarni Wydawnictwa: http://www.wydawnictwo.pl/ksiegarnia/sklep.php