Nowe spojrzenie na SM

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 31.03.2010 08:27

Włoski lekarz uważa, że stwardnienie rozsiane jest spowodowane zablokowaniem żył szyjnych, a prosty zabieg przywraca chorym zdrowie. Tysiące chorych na SM żyje nadzieją na wyleczenie.

Nowe spojrzenie na SM AUTOR / CC 2.0 Na forach internetowych chorych na SM wrze, bowiem pojawiła się nadzieja na walkę z wyniszczającą i utrudniającą życie chorobą

Od 1868 roku sądzono, że stwardnienie rozsiane jest chorobą autoimmunologiczną, to znaczy taką, w której organizm z nieznanej dotąd przyczyny zaczyna niszczyć własny układ nerwowy. Najczęściej atakuje osoby młode, między 20. a 40. rokiem życia, chociaż ujawnia się coraz wcześniej. To choroba ciężka, trwająca latami i prowadząca do inwalidztwa. Medycyna potrafi jedynie opóźnić jej rozwój lekami i niwelować skutki długotrwałą rehabilitacją. Wyleczyć z SM na razie się nie udaje.

Wyleczył żonę
Włoski neurolog prof. Paolo Zamboni z Uniwersytetu Ferrara jest przekonany, że SM nie jest chorobą auto-immunologiczną, jak dotąd sądzono, ale że jej przyczyną są zwężenia żył odprowadzających krew z mózgu do serca. Przez te zwężenia krew ma utrudniony odpływ z mózgu. Żeby ominąć przeszkodę, szuka innych ścieżek, przez co zdarza się, że płynie w żyłach niejako „pod prąd” i zamiast odpływać z mózgu, do niego wraca, powodując zastój i wzrost ciśnienia w układzie żylnym. Z zastojem wiąże się wzrost koncentracji substancji, które są z tkanki nerwowej wydalane. Oba te czynniki warunkują uszkodzenie bariery krew– mózg, co ma wywoływać proces autoimmunologiczny oraz powstanie zmian zapalnych w obrębie tkanki mózgowej. Na skanach mózgu pojawiają się białe plamy – rozsiane ogniska zapalne.

Prof. Zamboni i jego współpracownicy zbadali kilkaset osób w różnym stadium SM. U wszystkich stwierdzili „mózgowo-rdzeniową niewydolność żylną”. Postanowili więc zwężenia usunąć za pomocą znanej w chirurgii naczyniowej metody balonikowania lub stentowania. Polega ona na tym, że zwężone miejsce w żyle rozpycha się specjalnym balonem naczyniowym lub podpiera stentem, czyli maleńką, metalową sprężynką, która jak rusztowanie zapewnia odpowiednią szerokość światła naczynia. Kiedy zwężenie znika, krew zaczyna prawidłowo odpływać z mózgu, co dr Zamboni nazwał zabiegiem uwalniania. Zabieg odbywa się w miejscowym znieczuleniu i trwa około 40 minut. Wystarczy tylko drobne nacięcie. Jedną z pierwszych osób, które poddały się nowej metodzie leczenia, była żona prof. Zamboniego, od kilkunastu lat chorująca na SM.

Ostrożnie i sceptycznie
Na forach internetowych chorych na SM wrze, bowiem pojawiła się nadzieja na walkę z wyniszczającą i utrudniającą życie chorobą, która w Polsce dotyka ok. 50 tys. ludzi, a na świecie – 2,5 mln. W Polsce aż trzy czwarte chorych, dwa lata po postawieniu diagnozy, przechodzi na rentę. Tylko 2 proc. jest objętych leczeniem refundowanym przez NFZ. Reszta leczy się z własnej kieszeni. Nic więc dziwnego, że zainteresowanie nową metodą jest olbrzymie. Specjaliści jednak studzą entuzjazm.

Amerykańskie stowarzyszenie SM przestrzega: „Wstępne badanie dr. Zamboniego wskazuje, że 47 proc. osób operowanych na niewydolność wewnętrznej żyły szyjnej doznało nawrotu niewydolności przed końcem badania. Potrzebne są dodatkowe badania”. Dr Joanna Wojciechowska komentuje na stronie Polskiego Stowarzyszenia Stwardnienia Rozsianego: „Moja wiedza na temat SM nie pozwala mi bezkrytycznie patrzeć na zabieg chirurgiczny, który pomaga chwilowo, ale ponieważ proces degenerujący układ nerwowy dalej postępuje, efekty operacji są nietrwałe”.

Dr Jacek Zaborski, ordynator Oddziału Neurologii i Neurorehabilitacji Międzyleskiego Szpitala Specjalistycznego w Warszawie, uważa, że trzeba przestrzegać chorych, że jest to metoda eksperymentalna i niepotwierdzona, nie może więc być finansowana ze środków publicznych. Oprócz Uniwersytetu Ferrara, metodę udrażniania żył w przypadku SM stosuje ośrodek w Bolonii we Włoszech. Uniwersytet Stanford w USA wstrzymał jej wykonywanie po tym, jak dwóch pacjentów doznało poważnych wypadków po stentowaniu żył szyjnych (każdy przypadek powikłań lub skutków ubocznych wymaga dodatkowych badań). Pojedyncze zabiegi były wykonywane też w Wielkiej Brytanii, Francji i Australii. 19 października ub. roku pierwszy zabieg przeprowadzono w Polsce: w katowickiej Klinice Chirurgii Naczyniowej EuroMedic.

Telefony dzwonią
Ponad 50 zgłoszeń dziennie z całego świata. A w katowickiej klinice dr Tomasz Ludyga i dr Marian Simka są w stanie dziennie przeprowadzić tylko kilka zabiegów. Udrożnienie żył szyjnych kosztuje niemało: bez wszczepienia stentu – 10 tys. zł. Przed zabiegiem, oprócz przeprowadzenia badań, chory jest oceniany pod względem sprawności, głównie ruchowej. Temu samemu testowi jest poddawany bezpośrednio po zabiegu, po miesiącu, trzech, sześciu i po roku. Po to, by ocenić długotrwałe skutki udrożnienia żył. Spośród 130 chorych na SM poddanych zabiegowi w katowickiej klinice 90 proc. zauważyło poprawę. Niekiedy pojawia się natychmiast, a czasami musi minąć kilka tygodni. – To motywuje nas, żeby tę metodę stosować – mówi dr Ludyga. – Uważamy, że warto rozpocząć szeroko zakrojone, rzetelne i obiektywne badania skuteczności koncepcji dr. Zamboniego. Na wyniki będziemy musieli poczekać kilka lat. Polskie Stowarzyszenie Stwardnienia Rozsianego zwróciło się do prezydenta, premiera i ministra zdrowia, by uruchomić badania nad tą metodą.