Nieprawdopodobne życie

ajm

publikacja 16.09.2018 06:00

Dla pytających o uzasadnienie wiary w Boga.

Życie Józef Wolny /Foto Gość Życie
To że mogłoby wyłonić się z nieożywionej materii przypadkiem matematycy uważają za tak mało prawdopodobne, że niemożliwe

Z cyklu "Dla pytających o uzasadnienie wiary"

Czy ma sens wierzyć w Boga? Wiara bywa atakowana z wielu różnych pozycji. Jedni argumentują, że jeśli świat jest jaki jest, to Bóg, nawet jeśli istnieje, dobry być nie może. Nie warto więc takiemu Bogu oddawać czci. Inni z kolei, wskazując na wielość różnych systemów religijnych przyjmują postawę dystansu wobec nich wszystkich. Jeszcze inni idąc w sukurs swojej niewierze wyciągają oręż mniej czy bardziej współczesnej nauki, wskazując na rzekomą sprzeczność wiary z jej zdobyczami. Warto przyjrzeć się, ile rzeczywiście warte są przytaczane w takich dyskusjach  argumenty. Dziś o tym, że przypadkowe pojawienia się z martwej materii życia jest zdecydowanie mniej prawdopodobne niż to, że człowiek martwy może z powrotem ożyć. 

Dlaczego życie na ziemi jest tak zróżnicowanie? Odkąd Karol Darwin napisał swoje „O powstawaniu gatunków” część świata nauki uznała, że owo zróżnicowanie bierze się z ewolucji. Rządzić nią miałyby zasady doboru naturalnego: organizm lepiej przystosowany do warunków otoczenia ma więcej potomstwa,  gorzej przystosowany dając tego potomstwa mniej,  z czasem zanika. Owo lepsze przystosowanie zaś spowodowane jest przypadkowymi mutacjami, które w konkretnej sytuacji okazują się  dla organizmu na tyle korzystne, że pozwalają odnieść ewolucyjny sukces. Ot, wiadomo, że gdy wypuścić na zieloną łąkę białe króliki są one bardzo dobrze widoczne. Także dla drapieżników. Gdyby u któregoś z królików zaszła przypadkiem taka mutacja, że miałby futerko szarozielone, zyskałby szansę łatwiejszego ukrycia się przed drapieżnikami. Tym samym miałby szansę zostawić więcej potomstwa, które oczywiście poniosłoby „gen szarozieloności” dalej. Z czasem mogłoby to spowodować, że na łące byłyby już same szarozielone króliki.

Mechanizm taki znany jest hodowcom. Mogą przez selekcję roślin czy zwierząt pod kątem jakiejś pożądanej cechy doprowadzić z czasem do wyhodowania nowej odmiany czy rasy. Dla człowieka najbardziej chyba dokuczliwym przykładem przystosowywania się gatunków do zmieniających się warunków są bakterie, które tą metodą z czasem uodparniają się na antybiotyki. Wielu poważnych naukowców wątpi jednak, by zmiany takie, możliwe na małą skalę, w obrębie gatunku (nazywa się to mikroewolucją), mogły dzięki nagromadzeniu różnych takich zmian spowodować powstanie nowego gatunku (makroewolucji). Mimo lat wykopalisk i ogromnej ilości odkrytego materiału właściwie nie udaje się znaleźć form pośrednich między gatunkami. Pisał jeden z naukowców: „Gdy rzeczywiście mamy okazję być świadkami, jak na scenę wkracza jakaś ewolucyjna nowość, zazwyczaj pojawia się ona z hukiem i często bez mocnych dowodów na to, że zapisane w skamielinach okazy nie wyewoluowały gdzie indziej. Ewolucja nie może bez przerwy zachodzić gdzie indziej. A tymczasem to właśnie uderza w zapisach kopalnych rzesze zrozpaczonych paleontologów, chcących się z nich dowiedzieć czegoś o ewolucji” (za John C. Lennox, Czy nauka pogrzebała Boga). Zapisy kopalne przedstawiają raczej inny obraz rzeczywistości: gatunki zarówno kiedy się w nich  pojawiają, jak i wtedy gdy z nich znikają,  wyglądają mniej więcej tak samo. Nazywa się to okresem stazy.  Nowe gatunki pojawiają się w kopalnych zapisach nagle i to już w pełni uformowane.  

Wydaje się więc, że to nie mechanizm ewolucji, przynajmniej tak jak opisywano go dotąd, jest odpowiedzialny za powstawanie na Ziemi nowych gatunków. Jeśli jednak gatunki faktycznie powstają drogą ewolucji z innych, to oczywiście nie przeczy to istnieniu Boga – Stwórcy. Bóg nie stworzył przecież świata statycznego, niezmiennego. Już patrząc w Kosmos widzimy, że tak nie jest. Mechanizm ewolucji gatunków też mógłby być elementem  Jego stwórczego zamysłu.

Istnieje jednak znacznie poważniejszy problem, którego zasady ewolucji nie wyjaśniają: skąd w ogóle wzięło się życie? Jak doszło do tego, że nieożywiona materia w którymś momencie stała się materią żywą? Dajmy sobie spokój z wyjaśnieniami typu, że życie przywędrowało na Ziemię z kosmosu. Owszem, mogło tak być, ale nie tłumaczy to w żaden sposób jak do powstania tego życia doszło. Mechanizmami doboru naturalnego też nie da się tego wytłumaczyć, gdyż na poziomie chemii i fizyki taki dobór zwyczajnie nie działa. Nie ma powodu, by jakiś związek chemiczny uznać za lepiej „przystosowany do środowiska” od innych. No więc jak?

Naukowcy przeprowadzili już sporo eksperymentów, w których, przy odpowiednich warunkach, z materii nieorganicznej udało im się niejako samoistnie „wyprodukować” materię organiczną. Mieszano różne związki, dodawano odpowiednie ciśnienie, wyładowania elektryczne itd. Były to jednak związki stosunkowo proste, nie umywające się do skomplikowania białek, z których zbudowane są organizmy. I co najistotniejsze, takie mieszaniny nigdy nie „ożyły”. Nie wytworzył się mechanizm, który by powodował produkcję nowych białek. Tymczasem każda komórka to właśnie taka fabryka. Bardzo mała, ale w pełni funkcjonalna. Co więcej, okazuje się, że nie mamy komórek „prymitywnych”, które mogłoby być śladem jakiejś ewolucji  na tym poziomie. Owszem, istnieją organizmy mniej i bardziej złożone, ale schemat budowy komórki jednokomórkowej bakterii i wielokomórkowego słonia jest w zasadzie taki sam, ich podstawowy schemat biologicznego funkcjonowania też. I nie ma fazy pośredniej między wysoko zorganizowanymi już minifabrykami, jakimi są komórki, a materią nieożywioną.  Wygląda na to, że życie wcale nie ewoluowało, ale po prostu się pojawiło. A dopiero potem, przez powstawanie organizmów wielokomórkowch, zaczęło się bardziej różnicować.

Warto tu przypomnieć wielką rolę, jaką w zjawisku życia pełni RNA i DNA. Są to oczywiście struktury bardzo skomplikowane. Odpowiadają za wytwarzanie w komórce odpowiednich białek. Prawdopodobieństwo, że ich długie łańcuchy, dzięki którym możliwa jest produkcja odpowiednich białek powstały przypadkowo z mieszaniny prostszych substancji jest naprawdę niewielka. Mniej więcej taka jak to, że goryl siedzący przed maszyną do pisania, w której będą wszystkie znaki używane we wszystkich alfabetach świata, przypadkiem wystuka na niej po angielsku sensowny przepis na potrawkę z indyka. Czy z takiej perspektywy istnienie stwarzającego życie Boga nie tłumaczy powstania życia lepiej niż powoływanie się na tak wielce nieprawdopodobny zbieg okoliczności?

Kiedy widzimy, że coś jest sensownie poukładane, a nie widać sposobu na wyjaśnienie tego ładu prawami przyrody (jak np. z budowa płatka śniegu), podejrzewamy działanie inteligencji. Naukowcy związani z programem SETI od lat nasłuchują, czy z kosmosu nie nadejdzie sygnał, który mógłby świadczyć o istniejącej gdzieś w kosmosie inteligencji. Za takowy uznano by sygnał, którego powstanie nie można wyjaśnić zjawiskami naturalnymi. Uważa się, że takim sygnałem mogła by być np. sekwencja liczb pierwszych, czyli liczb, które dzielą się tylko przez 1 i samą siebie. Początek takiego sygnału musiałby brzmieć:

2, 3, 5, 7, 11, 13, 17, 19, 23, 29, 31, 37, 41, 43, 47, 53, 59, 61, 67, 71, 73, 79, 83, 89, 97.

Kto chce niech sobie wyliczy prawdopodobieństwo przypadkowego wytworzenia takiego sygnału. Trafienie szóstki w lotto to przy tym pestka. Chyba słusznie więc zakładamy, że sygnał taki nie mógłby powstać przypadkowo. Byłby to więc dla nas rodzaj informacji, przekazanej przez nieznane nam istoty: jesteśmy, żyjemy, potrafimy myśleć. Dlaczego kod DNA, złożony z nieporównywalnie większej ilości  takich elementów uważać mamy za dzieło ślepego trafu? Znów przywoływać koncepcję Wieloświata, z nieskończoną ilością spełnionych możliwości? Zresztą i wtedy pozostanie pytanie o to, skąd się wziął...

Bo DNA zawiera informację. Tyle że nie jest ona zapisana mechanicznie – jak informacja na gramofonowej płycie winylowej – optycznie – jak na płycie CD czy jak program na dysku komputera – elektromagnetycznie – ale chemicznie. Komórki, podobnie jak używane przez nas komputery, zawierają całą masę informacji. Informacji potrzebnych do tego, by komórka, a przez to i cały organizm, mogły żyć. I nawet dziecko wie, że żaden program komputerowy, o samym komputerze już nie mówiąc,  nie powstał sam, przypadkiem, ale jest dziełem posługującego się inteligencją programisty. Bardziej zaawansowani zdają też sobie sprawę z tego, że żaden taki program nie jest w stanie wykonać żadnej operacji, która by wcześniej nie była dzięki przemyślności ludzkiej w ten program wpisana. (No, może prócz zawieszenia się, gdy programista popełnił jakiś błąd ;). Podobnie jak maszyna zaprojektowana jako samochód nie zacznie latać, a ta, która ma być kuchenką elektryczną nie stanie się suwnicą. Program zrobi najwyżej to i tylko to, do czego został napisany. Jeśli więc w kodzie DNA widzimy niezwykle zaawansowany i sprytny program „Życie”, to przypuszczenie, że pojawił się sam  i rozwija się tylko przypadkiem urąga ludzkiej inteligencji.

 

***

W następnych odcinkach między innymi o tym, skąd w zdeterminowanym świecie bierze się to, że człowiek potrafi powiedzieć "nie". A potem i o tym dlaczego chrześcijaństwo jest wśród innych religią wyjątkową.

Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki Johna C Lennoxa, Czy nauka pogrzebała Boga, W drodze, Poznań 2018.