Pacjent zmarł po operacji: winny robot chirurgiczny czy chirurg?

PAP |

publikacja 23.11.2018 08:00

Robot chirurgiczny na sali operacyjnej nie popełnia błędów; jeśli do nich dochodzi, to ludzie są za nie odpowiedzialni, a nie maszyna - powiedzieli PAP chirurdzy w związku z tragicznym wypadkiem, do jakiego doszło w jednym ze szpitali w Wielkiej Brytanii.

Pacjent zmarł po operacji: winny robot chirurgiczny czy chirurg? Commander, U.S. 7th Fleet / CC 2.0

Roboty chirurgiczne do niektórych zabiegów są wykorzystywane również w Polsce, głównie w Warszawie i Wrocławiu.

Brytyjskie media poinformowały, że we Freeman Hospital w Newcastle na skutek powikłań pooperacyjnych z użyciem robota da Vinci zmarł 69-letni nauczyciel muzyki Stephen Pettitt. Zdarzyło się to w marcu 2015 r., jednak sprawa ta powróciła w związku z ogłoszeniem wyników śledztwa.

To była pierwsza operacji kardiochirurgiczna w Wielkiej Brytanii przy użyciu robota. Głównym jej wykonawcą był dr Sukumaran Nair. Operował on zastawkę mitralną. Podczas zabiegu doszło do rozerwania tętnicy. W mediach podano, że "krew aż trysnęła w kamerę robota". Stephen Pettitt zmarł osiem dni później.

Koroner Karen Dilks przyznała, że bez wątpienia pacjent zmarł w następstwie błędów popełnionych podczas operacji. Wykonujący ją lekarze, w tym przede wszystkim chirurg dr Sukumaran Nair, nie mieli do takiego zabiegu odpowiedniego przeszkolenia. "BBC News" poinformowało, że ryzyko zgonu pacjenta podczas takiej operacji jest niewielkie i sięga jedynie 1-2 proc.

Pytani przez dziennikarza PAP chirurdzy wykonujący zabiegi przy użyciu robota da Vinci powiedzieli, że za tak tragiczny przebieg operacji nie można winić robota, lecz posługujących się nim operatorów. Tego typu urządzenia raczej zmniejszają ryzyko operacji - a nie odwrotnie; pod warunkiem, że są właściwie wykorzystywane.

Dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu prof. Wojciech Witkiewicz, który w 2010 r. po raz pierwszy zaczął wykorzystywać w naszym kraju robota da Vinci podkreślił, że to chirurg steruje robotem, nikt inny.

"Robot nie podejmuje żadnej decyzji, decyzje wydaje operujący chirurg. Maszyna nie zrobi żadnego ruchu, jeśli operator np. oderwie oczy od konsoli, wtedy robot się zatrzymuje, nie wykona samodzielnie żadnego ruchu. Bo tylko chirurg może wykonać jakikolwiek ruch" - wyjaśnił specjalista.

"Robot chirurgiczny nie ma własnej, autonomicznej osobowości, nie może nic sam zrobić. Nie mówię mu, co ma zrobić, lecz ja muszę sam to wykonać. Ja jestem kapitanem i podejmuję 100 proc. odpowiedzialność za to, co czynię" - przyznał posługujący się robotem dr Tomasz Szopiński ze Szpitala Mazovia w Warszawie

Kardiochirurg prof. Romuald Cichoń zwrócił uwagę, że nazwa robot chirurgiczny jest myląca, bardziej właściwe byłoby określenie - telemanipulator. "To nie robot, lecz przede wszystkim człowiek jest niedoskonały" - dodał.

Dr Szopiński zwrócił uwagę, że gdy lekarz popełnia błąd, to bierze za to odpowiedzialność i nie może się chować za maszyną. "To tak jakby powiedzieć, że to samochód wpadł na drzewo, a nie kierowca" - przyznał.

Prof. Cichoń stwierdził w rozmowie z PAP, że nie zna szczegółowo okoliczności operacji w Newcastle. Jednak podczas zabiegu zastawki mitralnej - obojętnie jaką metodą jest on wykonywany, z użyciem robota lub klasyczną na otwartym sercu, czy małoinwazyjną, czyli między żebrami - zawsze jest ryzyko uszkodzenia tętnicy wieńcowej, tzw. okalającej (jednej z tych, które doprowadzają krew do mięśnia sercowego) - mówił.

"To pięta achillesowa operacji zastawki mitralnej. Wynika to z tego, że znajdująca się w pobliżu tętnica okalająca jest schowana pod powierzchnia tkanek. Jej uszkodzenia nie można zatem wiązać z użyciem robota chirurgicznego" - dodaje.

Prof. Witkiewicz mówił, że operował aortę i wszywał protezy do aorty. "Przy użyciu robota jest to bardziej precyzyjne, niż gdybym to robił bezpośrednio, bo znosi on drżenie rak i daje nawet dziesięciokrotne powiększenie obrazu pola operacyjnego" - wyjaśniał.

"Robot transmituje moje ruchy i powoduje, że są dokładniejsze albo wolniejsze, jeśli tego chcę, bez niepotrzebnych i przypadkowych ruchów, bo drgnęła mi ręka. Jeśli jednak wykonam ruch, to robot ma obowiązek go przełożyć. Nie ma on takiej inteligencji, żeby analizować i poddawać krytycznej ocenie moje ruchy" - tłumaczy dr Szopiński.

Specjalista wyjaśnia, że gdy trzyma cienką igłę i szyje drobne naczynie, drżenie rąk może spowodować jego rozerwanie. "Dzięki robotowi mogę wykonać bardziej precyzyjne ruchy, czego nie mogę zrobić laparoskopowo - ani tym bardziej podczas klasycznej operacji" - dodaje.

W Polsce nikt jeszcze nie wykonywał operacji kardiochirurgicznych z użyciem robota. Taki zabieg jest dopiero planowany, prawdopodobnie dojdzie do niego we Wrocławiu pod koniec 2018 r. lub na początku 2019 r. Ma się tego podjąć prof. Romuald Cichoń, który przeprowadził już takie operacje w Niemczech. W naszym kraju na razie wykonywane są zabiegi w obrębie jamy brzusznej, głównie urologiczne i ginekologiczne.

Na świecie od prawie 20 lat wykonuje się operacje z użyciem robota da Vinci. Według "Intuitive Surgical" przeprowadzono dotąd ponad 5 mln takich zrobotyzowanych zabiegów. Najwięcej, bo ponad 3 tys. tych robotów, jest w USA, około 800 jest wykorzystywanych w Europie, a ponad 600 w Azji. W Polsce są cztery takie roboty, dwa w Warszawie oraz po jednym we Wrocławiu i Toruniu.