Wizytówka Rwandy

Beata Zajączkowska

publikacja 09.08.2010 07:32

Goryli górskich nie znajdziemy w żadnym ogrodzie zoologicznym na świecie. Żyją tylko na wolności i jak magnes przyciągają do Afryki turystów z całego świata.

Wizytówka Rwandy jimbowen0306 / CC 2.0

Jestem tuż pod równikiem. Rześkie powietrze poranka przypomina, że Rwanda nie bez powodu jest Krajem Tysiąca Wzgórz. Leżąca niedaleko miasteczka Ruhengeri (Musanze) baza wypadowa do Narodowego Parku Wulkanów znajduje się prawie na wysokości Rysów. Stąd wyruszę na spotkanie z jednym z najrzadszych zwierząt. Przy porannej kawie przewodnicy wyznaczają dziesięć 8-osobowych grup, bo tylko tyle gorylich rodzin żyje w Rwandzie. Są one wizytówką Rwandy. Rząd stara się, by kraj nie był postrzegany tylko przez pryzmat ludobójstwa. Dlatego Rwanda reklamuje się jako perła afrykańskiej agroturystyki, a wizerunek goryli widnieje zarówno na wizie wjazdowej, jak i na miejscowych banknotach. Z goryli kraj czerpie też niezłe zyski. Za możliwość spotkania ich trzeba zapłacić 500 dolarów. Ale chętnych nie brakuje.

Długa lista zakazów
– Czy nie jest Pani przeziębiona? – pytanie przewodnika zbija mnie z tropu. Chodzi o zdrowie goryli. W kontakcie z człowiekiem mogą zarazić się wieloma chorobami. Stąd też mieszkańcy leżących u podnóża parku wiosek są regularnie szczepieni np. przeciwko grypie, a dla turystów wprowadzono zakaz zbliżania się do zwierząt na odległość bliższą niż 7 metrów. – Nie wolno gorylowi patrzeć prosto w oczy, bo może odebrać to jako zaczepkę. Nie wolno naśladować ruchów zwierząt. Nie wolno używać lampy błyskowej – przed wyjściem w trasę słyszymy całą listę zakazów. Rodzina Bwenge, do której zmierzamy, mieszka na zboczach wulkanu Karisimbi. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów rozpoczynamy dwugodzinną pieszą wędrówkę. Każdy dostaje bambusowy kij do podpierania się na śliskim terenie. Dwaj uzbrojeni w karabiny żołnierze przypominają, że tereny, na których jesteśmy, wciąż nie należą do bezpiecznych. W lasach kryją się rebelianci, zdarzają się też napady.

Goryle górskie mieszkają w jednym z najbardziej zapalnych regionów Afryki, na pograniczu Rwandy, Ugandy i Demokratycznej Republiki Konga. Właśnie tu leży Park Virunga – najstarszy park narodowy Czarnego Lądu, a zarazem jeden z największych w Afryce. UNESCO wpisało go na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego. Mijamy okrągłe gliniane chaty. Gdzieniegdzie z ziemi wystają wulkaniczne głazy przypominające o pochodzeniu tych terenów. Podnóże parku poprzecinane jest maleńkimi poletkami, na których obok bananów królują ziemniaki. Zbiera się je dwa razy do roku. Pola dochodzą pod sam park, jakby chciały wydrzeć kawałek buszu. Nic dziwnego. Rwanda jest mikroskopijnym krajem o największej gęstości zaludnienia w Afryce, stąd każdy skrawek ziemi jest tutaj skarbem. Przed laty co sprytniejsi Rwandyjczycy zaorywali kawałki parku, stąd zaostrzone kontrole i kamienny mur wyznaczający granicę rezerwatu.

Ogromne czarne zwierzaki
Dwaj przewodnicy wycinają maczetami drogę w zaroślach. Jest to jeden z najbogatszych w Afryce ekosystemów pierwotnego lasu równikowego o charakterze górskim. To tutaj w 1902 r. niemiecki kapitan Robert Oskar von Bering natknął się na ogromne czarne zwierzaki i dwa z nich ustrzelił. Trafiły do berlińskiego ogrodu zoologicznego, gdzie okazało się, że to nieznany dotąd podgatunek goryla, nazwany od jego nazwiska Gorilla Beringei. Następny goryl został zabity „dla nauki” przez amerykańskiego biologa wysłanego po trofeum przez nowojorskie Muzeum Historii Naturalnej. Kiedy jednak Carl Akeley spojrzał w oczy zabitego zwierzaka, zrozumiał, że źle zrobił, i przyczynił się do powstania Parku Narodowego Alberta (obecnie Virunga).

Aktualnie populacja górskich goryli liczy ponad 700 osobników. W zoo oglądamy tylko goryle nizinne. Górskie goryle nigdy nie przystosowały się do życia w niewoli. Przez lata polowano na nie głównie dla trofeów (jedzenie mięsa goryli jest obłożone silnym tabu). Najcenniejszym były robione z gorylich łap popielniczki. Taką właśnie pamiątkę zaoferowano amerykańskiej zoolog Dian Fossey, gdy w połowie lat 60. XX w. przybyła do Rwandy. Wśród goryli spędziła 20 lat. Dzięki jej ofiarnej pracy zwierzęta zaczęto chronić. Została zamordowana maczetą w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Jedna z wersji mówi o zemście kłusowników.

Gościnne goryle
Nagle jeden z przewodników zaczyna wydawać dziwne odgłosy. To próba nawiązania kontaktu ze zwierzętami, które komunikują się za pomocą ok. 16 dźwięków i takich gestów, jak chociażby znane z filmów o King Kongu bicie się w piersi. Nagle z hukiem coś spada na ziemię. Liany nie wytrzymują ciężaru kilkuletniego goryla! Niezrażony niepowodzeniem wspina się ponownie i… kolejny raz ląduje w zaroślach. Po chwili przewodnik pokazuje siedzącego nieopodal ojca rodziny. Spogląda na nas, spokojnie wcinając goryli przysmak – kawałek bambusa. Dieta zwierzaków to głównie rośliny i od święta mrówki i termity. Potrafią zjeść codziennie po 30 kg różnych łodyg, pędów i korzonków. Na jedzeniu spędzają dużo czasu, po czym ucinają sobie drzemkę i po kolejnym posiłku wyruszają na poszukiwanie noclegu. Nigdy nie śpią w tym samym miejscu. Głową każdej rodziny jest osobnik posiadający na grzbiecie srebrzyste futro, od którego nazywany jest silverback. Srebrny grzbiet mają tylko samce i osiągają go po ukończeniu 12–15 lat, co oznacza jednocześnie dojrzałość płciową. Ważą do 210 kg i gdy wstaną, mają dwa metry wzrostu. Samice są mniejsze i o połowę lżejsze. Futro goryli jest gęste, co jest ważne, ponieważ w górach noce bywają bardzo zimne, a na zboczach wulkanu Karisimbi zdarza się nawet śnieg.

W zaroślach dostrzegam kolejne włochate postaci przypatrujące się nam tak, jakbyśmy to my stanowili atrakcję. Jeden z maluchów otwiera buzię i jakby znudzony w potężnym ziewnięciu demonstruje zęby. Goryle codziennie spotykają ludzi, są więc przyzwyczajone do odwiedzin. Nie zdarzyło się, by zaatakowały turystę, atakują tylko w sytuacji zagrożenia. Jednak by ich zbytnio nie męczyć, czas wizyty ograniczony jest do godziny. Migawki aparatów fotograficznych raz po raz przecinają ciszę. Wpatruję się w goryla chroniącego się przed słońcem pod wielką paprocią. Nagle wstaje i tuż przed sobą widzę jego ogromne cielsko. Czuję, jak serce bije mi szybciej. Stojący za mną kolega szepce: „Tylko spokojnie”. Przewodnik patrzy na nas wyraźnie niezadowolony i zaczyna wydawać z siebie dźwięki, jakby mówił gorylowi: „Oni już sobie idą”. Srebrzystowłochaty ojciec mija nas o kilkadziesiąt centymetrów. Na jego sygnał pozostali członkowie rodziny znikają w bambusowym zagajniku. Czarny jak smoła maluch siedzi na grzbiecie matki i raz po raz zaciekawiony odwraca ku nam głowę. Małe pozostają przy matce przez 3–4 lata po urodzeniu. Samica wydaje na świat w ciągu ok. 50 lat życia maksymalnie sześć młodych, stąd problem odradzania wyniszczonej populacji górskich goryli wciąż jest aktualny. Obecnie władze Rwandy, Konga i Ugandy współdziałają, by chronić włochatych kuzynów człowieka. Wszak jeszcze niedawno górskie goryle uznawane były za gatunek krytycznie zagrożony.