Po co to robić?

Tomasz Rożek

GN 19/2020 |

Na naukowych stronach „Gościa” krótko opisuję eksperyment, którego efektem było wyhodowanie roślin, które świecą. Oczywiście w życiu trzeba się zastanawiać nad motywacją podjętych działań, ale z punktu widzenia rozwoju, zdobywania nowej wiedzy, szukanie motywacji innej niż: „po prostu chcę wiedzieć” często związuje ręce.

Po co to robić?

No właśnie, po co komu świecące liście jabłoni czy świecąca trawa? Może to i byłoby ciekawe, widowiskowe, ale czy praktyczne i użyteczne? Wygląda jak jakaś nieodpowiedzialna zabawa poważnych ludzi.

Naukowcy są i powinni być w pewnym sensie jak dzieci. W obrębie zasad, na które się godzą (a które dziecku raczej się narzuca), powinni mieć możliwość robienia rzeczy nie tylko po to, by coś konkretnego z nich wynikało, ale głównie po to, by dowiedzieć się, czy coś jest możliwe. Bo uczymy się tylko przez próby i eksperymenty. Śledząc historię rozwoju nauki, można przytaczać długo przykłady naukowców, którzy zajmowali się rzeczami dla współczesnych im bezsensownymi i niepoważnymi. Nie kalkulowali, jak na tym zarobić. Oczywiście samo zarabianie nie jest niczym zdrożnym, chodzi tylko o to, że gdyby było naszą jedyną motywacją, bylibyśmy wciąż daleko w lesie (albo w jaskiniach). Gdy odkrywano ruchy planet, promieniowanie czy kolejne cząstki elementarne, nikt z tych, którzy tego dokonali, nie zastanawiał się, jak na tym zarobi. Każdy chciał po prostu wiedzieć. Gdy odkrywano, jak zbudowane jest jądro komórki czy jak wygląda struktura społeczna mrowiska – podobnie. To chęć poszerzenia wiedzy pcha nas do przodu. I to w każdym kierunku. Chęć zarobienia pieniędzy raczej nas wstrzymuje przed dalszymi odkryciami.

Po co komu świecące rośliny? Modyfikując geny, uczymy się systemu, w jaki organizmy żywe przekazują swoim potomnym cechy. Potrafimy na ten proces wpływać od tysięcy lat, krzyżując osobniki o cechach, na których nam zależy. Od kilkudziesięciu lat staramy się to robić w sposób szybszy i pewniejszy. Ale to proces trudny, bo i materia wyjątkowo złożona. Rośliny, które świecą, to przykład nadawania cech (właściwości), których natura nie zaprojektowała. Ale podobnie natura nie zaprojektowała zboża odpornego na suszę czy pomidorów, ziemniaków odpornych na szkodniki. Nie zaprojektowała też ryżu wzbogaconego prowitaminą A.

Nie każda modyfikacja jest udana, nie każda jest pożądana. Ale nie mam wątpliwości, że nauczenie się „języka genów” jest dobrym pomysłem. A nauka wiąże się z eksperymentem, nawet jeżeli sam eksperyment może się wydawać pozbawiony sensu. Tak samo jak bez sensu mogło się wydawać modyfikowanie bakterii, tak by te mogły produkować ludzkie białka. Takie jak np. insulina, którą od lat 70. XX wieku wytwarzają bakterie Escherichia coli. W Polsce na cukrzycę choruje prawie 3 miliony osób.

Po co nam świecące rośliny? Może po to, by rozpoznać moment, w którym roślina przestaje mieć optymalne warunki do rozwoju. Ale nie to jest dla mnie najciekawsze, tylko to, że udało się to zrobić. To, że zrozumieliśmy znowu kolejną rzecz, zrobiliśmy kolejny krok. Te kroki nigdy nie idą na marne. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.