Ofiary szkoły

Tomasz Rożek

GN 20/2020 |

Jest jakimś kosmicznym paradoksem to, że „producenci” fake newsów albo mówiąc inaczej ludzie, którzy manipulują informacją, zawsze powołują się na naukę bądź na naukowców.

Ofiary szkoły

Mamy tak głęboko wpojoną wiarę w to, co zostało napisane, że w pierwszym odruchu niemal nigdy nie sprawdzamy. Wierzymy. Może to pozostałość po czasach, w których książka była skarbem? A może po czasach, kiedy publikować mogli nieliczni? To jasne, że wtedy też manipulowano informacjami, ale działo się to na inną skalę. Książkami, z którymi jako dzieci mamy do czynienia najczęściej, są podręczniki. I nauczyciele, i rodzice mówią nam, że tam jest wiedza, której możemy być pewni. „Idź, sprawdź w książce” albo: „Jeśli napisali w podręczniku, to nie dyskutuj”. I choć na papierze czytamy coraz mniej, to jednak podręcznik, a do niedawna słownik czy encyklopedia wciąż są dla wielu z nas niepodważalnym źródłem informacji. Może dlatego tak łatwo przyjmujemy wszystko, co w druku? Nawet tym elektronicznym.

Nie przypominam sobie, a czytam ich sporo, ani jednego fake newsa, czyli internetowego kłamstwa, który nie byłby oparty na wiedzy naukowej. Albo wykorzystuje się w nich nazwiska z naukowymi tytułami, albo w materiałach wideo przedmioty czy atrybuty jednoznacznie kojarzące się z nauką, albo powołuje się na – często zmyślone – raporty naukowe. Jest naukowe słownictwo i są odniesienia do publikacji (których najczęściej nie ma albo są na inny temat). To paradoks, bo bardzo często wygłaszane twierdzenia są jawnie sprzeczne z fundamentami nauki. Okazuje się jednak, że nie chodzi o to, by podważyć to, co mówią naukowcy, tylko o to, by wybudować alternatywną rzeczywistość, opierając się na opiniach innych naukowców. I tak oto mamy ludzi, którzy na podstawie zdjęć satelitarnych udowadniają, że Ziemia jest płaska. Ktoś mógłby się uśmiechnąć, bo przecież właśnie zdjęcia satelitarne pokazują, że płaska nie jest. Ale – z ręką na sercu – gdy słyszymy, że dowodu na poparcie jakiejś tezy dostarczyły zdjęcia satelitarne, sprawdzamy czy wierzymy? Tak to już działa. Naukowe określenia, naukowy klimat, naukowe tytuły otwierają w naszej głowie wszystkie systemy zabezpieczeń. Bo te słowa, te tytuły kojarzą nam się z wiarygodnością. Paradoksalnie gdybyśmy nie przechodzili obowiązkowej edukacji, nie uwierzylibyśmy np. w to, że fala elektromagnetyczna wprawia w rezonans chromosomy, a te w wyniku tego produkują wirusa, prawda? Nie uwierzylibyśmy, bo nie mielibyśmy pojęcia, co to fala, rezonans, chromosom i wirus. Te słowa jednak znamy, albo przynajmniej kojarzymy. I to kojarzymy ze szkołą i nauką, a więc z czymś, co jest wiarygodne. Nie chcę powiedzieć, że lekiem na manipulacje i kłamstwa w internecie jest brak edukacji. Chcę powiedzieć, że lekiem jest odpowiednio skrojona edukacja, w której na każdym kroku mówi się uczniowi: „sprawdzaj”, a nie „wierz”. Inaczej będziemy mieli, już mamy, zastępy wyedukowanych, którzy mimo lat spędzonych w szkole nie mają odruchu weryfikacji. Którzy wyuczyli się mnóstwa informacji na pamięć, ale nie chcieli, nie potrafili albo nie widzieli sensu zaangażowania się w zrozumienie problemu i przeanalizowanie go.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.