Zniszczyć asteroidę

Tomasz Rożek

publikacja 28.09.2010 06:46

Niedawno Ziemię w niewielkiej odległości minęły dwie asteroidy. Inżynierowie z NASA próbują znaleźć sposób na niszczenie obiektów, które zagrażają Ziemi.

Zniszczyć asteroidę Archiwum GN

Dana Trumana, jednego z szefów NASA, oblał zimny pot, gdy zdał sobie sprawę z tego, co ma przed swoimi oczami. Od dłuższego czasu tępym wzrokiem wpatrywał się w dokładne wyliczenia trajektorii lotu zauważonej kilka dni wcześniej asteroidy. Czy tak ma wyglądać koniec ludzkości? – zastanawiał się. Nie mógł wprost uwierzyć, że ma nastąpić tak szybko. Co robić – myślał gorączkowo. Kolejne narady, kolejne konsultacje – czy one mają jeszcze sens? W kierunku Niebieskiej Planety pędziła asteroida „wielka jak cały stan Teksas”. Jeżeli dojdzie do kolizji, zagłada ludzi, ba, całego życia na Ziemi jest przesądzona. I to już za 18 dni!

Dan Truman nigdy nie był szefem NASA. To postać fikcyjna, jeden z bohaterów głośnego przed kilku laty hollywoodzkiego przeboju kinowego „Armageddon”. Jak to w amerykańskiej superprodukcji, w ciągu 18 dni udało się zmontować, wyszkolić i wysłać w kierunku asteroidy dwie misje kosmiczne. Całością dowodził grany przez Bruce’a Willisa twardziel Harry Stamper – najlepszy nafciarz i specjalista od wierceń na ziemi. W pędzącej asteroidzie wywiercono otwór, wrzucono do niego ładunek jądrowy i odpalono go. Poskutkowało. Kawałki tego, co po olbrzymiej skale pozostało, ominęły Ziemię. Życie ocalało.

Minęły o włos
Jedno jest pewne. Ładunki jądrowe nie rozwiązałyby problemu, a o „wielkiej jak cały Teksas” asteroidzie astronomowie wiedzieliby lata przed potencjalną kolizją, a nie 18 dni przed nią. Co by się jednak stało, gdyby w kierunku Ziemi rzeczywiście leciała olbrzymia asteroida? Odpowiedź może niektórych zaniepokoić. Nie stałoby się nic, bo dzisiaj nie istnieje żaden system, ba, nawet pomysł czy projekt systemu obrony przed nadlatującymi w kierunku Ziemi obiektami. Jedyne, co robimy, to biernie przyglądamy się ruchowi obiektów w kosmosie i rejestrujemy niepokojące przypadki.

Gdyby któraś z podejrzanych asteroid czy komet znalazła się na kursie kolizyjnym z naszą planetą, ludzkość byłaby bezradna. Kilka dni temu w pobliżu Ziemi przeleciały dwie asteroidy. Nie były ogromne. Jedna (2010 RX30) miała średnicę 19 metrów, druga (RF12 2010) około 14 metrów. Ta większa minęła nas w odległości około 250 tys. kilometrów, a druga niecałych 80 tys. kilometrów. To naprawdę bardzo mało. Dla porównania Księżyc okrąża Ziemię w odległości około 390 tys. km. Gdy na początku XX wieku na syberyjską tajgę spadł meteoryt wielkości kilkudziesięciu metrów (a więc około 2 razy większy niż te, które właśnie nas ominęły), fala uderzeniowa powaliła las w promieniu 40 kilometrów. Gdyby asteroidy sprzed kilku dni uderzyły w miasto, mogłyby je częściowo zniszczyć.

Zbadajmy, wypróbujmy
Trzeba przyznać, że sytuacja, w której nie ma żadnych procedur „strącania” zagrażających nam obiektów, jest niepokojąca. Ale spokojnie, NASA nad sprawą pracuje. Rozpoczęła „działania mające na celu wstępną ocenę możliwości przeprowadzenia załogowej misji do obiektu wchodzącego w skład tzw. NEO”. NEO, czyli Near Earth Objects (Obiekty Bliskie Ziemi), to asteroidy, komety czy meteoryty, których orbity przecinają się z orbitą Ziemi.

Cele misji do asteroidy są trzy. Pierwszy dotyczy wypróbowania sprzętu, jaki, być może, przyda się tym, którzy za 20, 30, a może 50 lat będą zdobywali Marsa. Drugi powód wyprawy jest całkowicie naukowy i poznawczy. Dryfujące w kosmosie kawałki skalne są kapsułami czasu, w których zapisana jest historia Układu Słonecznego. Są także swego rodzaju łącznikami między światem, w którym my żyjemy, i peryferiami Układu Słonecznego. Pokonują bardzo duże odległości, dlatego ich dokładne badania dostarczyć mogą wielu ciekawych informacji. Gdyby udało się pobrać do badań próbki gruntu, byłaby to nie lada gratka dla szerokiego grona badaczy. Nauczenie się sprawnego pobierania kawałków skalnych może mieć także całkiem praktyczne znaczenie. Uważa się, że kosmiczne skały są bardzo bogate w rzadkie minerały. Jeżeli człowiek kiedykolwiek skolonizuje Marsa, być może będzie budował kopalnie na większych asteroidach. Szczególnie tych w pasie asteroid, który od Marsa jest stosunkowo blisko.

Rekonesans na przyszłość
Jest jeszcze jeden cel misji w kierunku asteroidy. Amerykańska Agencja Kosmiczna chce rozpocząć projekt, w którego ramach opracuje standardy i technologie niszczenia zagrażających Ziemi obiektów. Nie ma wątpliwości, że zanim projekt zacznie nabierać konkretnych kształtów, niezbędny będzie rekonesans. Trzeba „oblecieć” dookoła typową asteroidę, żeby w przyszłości móc skutecznie niszczyć obiekty tego typu. Być może – tak jak w filmie „Armageddon” – trzeba będzie nauczyć się na asteroidach lądować. Projekt NASA na razie tego jednak nie przewiduje.

Lot na Księżyc to kwestia kilkunastu godzin. Na Marsa kilku miesięcy. Specjaliści oceniają, że misja do asteroidy będzie trwała od 60 do 90 dni. To wystarczająco długo, żeby sprawdzić, czy z technicznego i psychologicznego punktu widzenia lot małej grupy ludzi w kierunku Czerwonej Planety jest w ogóle możliwy. Człowiek już niedługo może się wydostać poza Ziemię i jej naturalnego satelitę. A to otworzy zupełnie nową erę w badaniach kosmosu.