Przy gęsi dobrze posiedzieć

Marcin Wójcik

publikacja 11.11.2010 08:27

Amerykanie na Dzień Dziękczynienia mają indyka, a Polacy na Święto Niepodległości gęś. Tak przynajmniej być powinno, choć trzeba przyznać, że na polskich stołach częściej gości indyk niż gęsina.

Przy gęsi dobrze posiedzieć Henryk Przondziono/Agencja GN

Jesienią jezioro Gopło duma między lasami i pewnie wspomina czasy króla Popiela, którego zjadły myszy w pobliskiej Kruszwicy. Zresztą nieważne, o czym myśli jezioro, ważne, że odpocznie teraz niezmącone, skoro wyniosły się stąd chmary dzikich gęsi i odleciały w cieplejsze strony. Od gęsi odpoczną jeszcze okoliczne jeziora: Pakoskie, Kamienieckie, Wójcińskie i Ostrowskie. Za to na przełomie października i listopada o odpoczynku nie myślą gospodynie z gminy Jeziora Wielkie, która graniczy z jeziorem Gopło, ani sąsiadki Jeziora Pakoskiego z gminy Janikowo. Wszystkiemu winien św. Marcin i marszałek województwa kujawsko-pomorskiego, który – w ramach ogólnopolskiej kampanii „Gęsina na św. Marcina” – przypomniał o tradycji pieczenia gęsi.

Bronisław powraca

W Sielcu w gminie Janikowo sołtysowa Izabela Hulisz wspomina czasy, gdy babcia na łąkach gęsi pasła, a jesienią częstowała gorącą owijanką z rosołu. – Wiązało się gęsim flakiem gęsi żołądek, nóżkę, serce, i gotowało w rosole – tłumaczy Izabela, z takim zacięciem, jakby stała przy piecu i trzymała się spódnicy babci. Za sprawą gęsi sąsiadce sołtysowej Irenie Ziętarze również lat ubyło i pobiegła pamięcią do rodzinnej wsi Bronisław, nad Jeziorem Bronisławskim. – Chodziło się dawniej – zimową porą – od domu do domu i skubało pierze. Śpiewałyśmy piosenki ludowe i religijne, starsze kobiety opowiadały ciekawe historie usłyszane od swoich matek i babć. To była fantazja! – wspomina Ziętara czasy „pierzawek”.

Izabela oraz Irena kontynuują tradycję babć i podskubują swoje gęsi. Irena szóstce dzieci wyskubała już kołdry puchowe, bo chciała im dać na nową drogę życia coś ciepłego i miękkiego. – Na jedną kołdrę muszę zbierać pierze dwa lata i za każdym razem mieć przynajmniej 30 gęsi – tłumaczy. Zanim było pierze, najpierw była wielka troska, bo przez pierwsze dwa tygodnie na gęsięta trzeba chuchać i dmuchać. Ale warto się namęczyć. – Tyle mięsa, że domownicy nie są w stanie wszystkiego sami zjeść – mówi Anna Domżalska z sąsiedniego Ludziska. – Ja z gęsiny robię klopsy, rosół, pieczoną gęś faszerowaną podrobami albo nacieram tuszkę majerankiem i zaszywam jabłka w środku – zdradza gospodyni.

Hit eksportowy

Gęsina to rarytas przede wszystkim na niemieckich stołach. Już w XIX wieku Niemcy zajadali się polskimi gęsiami, które jeszcze żywe musiały dotrzeć do ich rzeźni, i to na własnych nogach! Z tego powodu powszechne było „kucie” gęsi, co miało je uchronić przed odciskami i ranami nóg. Kucie polegało na kilkukrotnym przeganianiu stada przez rozlaną smołę, piasek oraz pierze. W ten sposób na nogach tworzyła się poduszka ochronna i ptaki mogły bez urazów pokonywać wiele kilometrów. Dzisiaj z Polski – już na kołach – do zachodniego sąsiada trafia rocznie około 20 tys. ton gęsiny, głównie na listopadowe wspomnienie św. Marcina oraz Boże Narodzenie. W kraju zostaje niespełna 700 ton, bo Polacy wolą kurczaka i indyka. Statystyczny Polak zjada rocznie zaledwie 20 gramów gęsiego mięsa. Wśród hodowców i smakoszy najbardziej popularna jest gęś kołudzka, zwana owsianą. Jej ojczyzna to Kołuda Wielka w gminie Janikowo, gdzie znajduje się jedyna na świecie ferma zarodowa tej rasy. Kulinarny sukces owsianej bierze się z jej żywienia i utrzymania, tzn. dużo mieszanek zbożowych i jeszcze więcej naturalnej zielonki, wolny wybieg, dostęp do pastwisk. Trzy tygodnie przed ubojem gęsi karmi się wyłącznie owsem, co nadaje mięsu wyśmienity smak.

W31 rządzi

Dr Halina Bielińska z Zakładu Doświadczalnego w Kołudzie Wielkiej – który należy do Instytutu Zootechniki Państwowego Instytutu Badawczego – uwielbia jesienne wieczory z pieczoną gęsią na stole i żurawiną, czerwonym winem, w gronie przyjaciół i najbliższej rodziny. Mówi, że przy gęsi dobrze posiedzieć; gospodarz wieczoru wie, że podał to, co najlepsze, a goście czują się wyróżnieni, bo dla byle kogo nikt gęsi nie piecze. Bielińska już dzień wcześniej naciera tuszkę majerankiem, pieprzem i solą, a następnie zaszywa w niej kilka winnych jabłek i gdzieniegdzie dokłada jałowiec. Tak przygotowaną tuszkę marynuje przez całą noc i pół dnia. Popołudniem wonności unoszą się z piekarnika i w całym domu czuć święto. Ale dla pani doktor gęś ma znaczenie nie tylko kulinarne, piekarnik i stół to raczej końcowy efekt wieloletniej zażyłości naukowej. – W przypadku gęsi białej kołudzkiej mowa o dwóch rodach: W11, czyli rodzie matecznym, o bardzo dużej nieśności, oraz W33, czyli rodzie ojcowskim, o bardzo wysokiej użytkowności mięsnej. Skojarzenie gąsiorów W33 z gąskami W11 daje mieszańca W31, którymi są właśnie gęsi owsiane – tłumaczy H. Bielińska.

Pisklęta W31 trafiają z Zakładu Doświadczalnego w Kołudzie Wielkiej do niewielkich gospodarstw rolnych, a także do ferm towarowych rozsianych po całym kraju. W Polsce są również stada rodzicielskie, które – tak jak Zakład Doświadczalny –sprzedają materiał hodowlany. W31 już nie powinien się rozmnażać, bo z każdym pokoleniem traci swoje najlepsze cechy. Kilka lat temu nad prawidłowym rozwojem stada w Kołudzie Wielkiej czuwał dyrektor Eugeniusz Kłopotek, ale w 2007 r. wygrał wybory parlamentarne i trafił do Sejmu jako poseł PSL. Po nim przyszedł Ryszard Jagodziński, którego zastępuje wicedyrektor Halina Bielińska. Jest ona również kierownikiem Krajowego Ośrodka Badawczo-Hodowlanego Gęsi. Do zadań ośrodka należy dbanie o rozwój produkcji gęsi w kraju, patronat merytoryczny nad stadami rodzicielskimi oraz współpraca z eksporterami. Bielińska nie przestaje także udoskonalać cech kołudzkiej owsianej. Aktualnie opracowuje specjalną dietę, która będzie serwowana pisklętom. Chodzi o wykorzystanie ziół.

Jak w Jeziorach gęsi ocalili

W Balicach koło Kołudy Wielkiej, w zagrodzie Wiesławy i Henryka Zielińskich, też można spotkać gęś owsianą. Zielińscy zrobili z niej obywatelkę świata, bo wysłali ją samolotem do Kanady, to znaczy jej pierza obleczone w kołdrę dla córki i wnuków. Druga córka, Dorota, również wozi gęsi, ale bez piór, najczęściej do Niemiec, jako prezent dla przyjaciół. Wielki prezent wiosną tego roku zrobił także Zakład Doświadczalny w Kołudzie, bo sprzedawał gąsięta okolicznym Kołom Gospodyń Wiejskich po cenach promocyjnych, głównie dlatego, żeby przydomowy chów przetrwał przynajmniej na Kujawach i Pomorzu, bo w innych częściach kraju bywa z tym coraz gorzej. W gminie Jeziora Wielkie skorzystano z promocji i zakupiono około 3 tys. piskląt. Dystrybucją zajęła się Katarzyna Kasztarynda z miejscowego koła gospodyń. Panie brały średnio po 20, 60, 100 sztuk. Najwięcej poszło do Woli Kożuszkowej, która prześcignęła Krzywe Kolano i Wysoki Most. – Mąż pożyczył od brata samochód i pojechaliśmy do Kołudy po gęsi. Później rozwoziliśmy je w poszczególnych miejscowościach – mówi pani Katarzyna.

Wyprawa nie należała do bezpiecznych, dlatego że na terenie gminy Jeziora Wielkie leży jezioro Gopło, a wokół sporo lasów i łąk, co stanowi wręcz idealne warunki do rozmnażania lisów. Na szczęście transportu Kasztaryndów nie zaatakował żaden lis, ale napadł ich za to weterynarz, bo według unijnego prawa samochód nie był wystarczająco przystosowany do przewozu ptactwa hodowlanego. Dodatkowo zarzucił małżeństwu, że nie mają badań lekarskich potrzebnych do opieki nad gąsiętami w czasie transportu.

– Odpowiedziałam, że mam przecież aktualne badania lekarskie, takie same, jakie wymagane są przy dojeniu krów – wyjaśnia gospodyni. Tym sposobem krowy w Jeziorach uratowały blisko 3 tys. gąsiąt, dzięki czemu cała gmina może się przekonać na własnym podniebieniu, że „na św. Marcina najlepsza gęsina”.