Po 306 dniach w szpitalu wrócił do domu

PAP |

publikacja 28.01.2021 12:45

74-letni Geoffrey Woolf z Londynu wrócił do domu po 306 dniach pobytu w szpitalu z powodu COVID-19 i jego powikłań. Był w śpiączce farmakologicznej i ponad dwa miesiące go wentylowano.

Po 306 dniach w szpitalu wrócił do domu

Prawdopodobnie był to jeden z najdłuższych na świecie pobytów szpitalu z powodu choroby COVID-19 i jej powikłań, jeśli nie najdłuższych - informują BBC News i Reuters. 74-letni Geoffrey Woolf, były prawnik, zachorował 20 marca 2020 r. i trzy dni później jego stan pogorszył się do tego stopnia, że wymagał pobytu w szpitalu Whittington w Islington w północnym Londynie.

Nicky Woolf opisał na Twitterze, że stan zdrowia jego ojca całkowicie się załamał. Trzeba było go wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną i przez 67 dni wymagał wentylacji. Potem się okazało, że jego mózg nie wykazuje żadnej aktywności. Lekarze nie dawali już żadnych szans na przeżycie. Ale rodzina poprosiła o jeszcze jedno badanie mózgu. Wtedy wykryto szczątkową aktywność mózgu, podjęto kolejna próbę ratowania mężczyzny.

Geoffrey Woolf odzyskał świadomość w lipcu 2020 r. Doznał udaru mózgu, doszło do paraliżu jednej strony jego ciała i zaburzenia mowy. Po 127 dniach pobytu w szpitalu wypisano go do innego ośrodka w Royal Hospital for Neuro-Disability w Putney, w którym został poddany kompleksowej rehabilitacji, obejmującej również naukę mowy. Trwała ona 180 dni. W sumie przebywał obu szpitalach dziesięć miesięcy, dokładnie 306 dni. Gdy wrócił do domu, poprosił najpierw o stek z frytkami. Wciąż porusza się jedynie na elektrycznym wózku. Nadal odczuwa zaburzenia smaku i węchu. Próbował różnych ulubionych wcześniej win, ale mu nie smakują lub ma zupełnie inne odczucia niż dawniej.

Zbigniew Wojtasiński

Od redakcji Wiara.pl. Warto zwrócić uwagę na to zdanie: "Potem się okazało, że jego mózg nie wykazuje żadnej aktywności". Bo jeszcze póxniej okazało się, że sprzęt i lekarze się pomylili