Medycyna wyhamowała

Jarosław Dudała

publikacja 02.12.2010 22:00

Jeszcze 10 lat temu wydawało się, że medycyna już się nie posuwa, ale wręcz galopuje. Że rewolucja w leczeniu i zapobieganiu chorób jest na wyciągnięcie ręki. Dziś poszukujący wiecznej młodości następcy Fausta muszą się zgodzić, że ostatnia dekada była dla nich bolesną lekcją pokory.

Medycyna wyhamowała NathanF / CC 2.0 Prof. Zbigniew Religa mówił, że nieśmiertelność jest możliwa

Prof. Zbigniew Religa mówił, że nieśmiertelność jest możliwa. Że jest pewien, iż medycyna będzie kiedyś potrafiła zwalczyć proces starzenia i niewykluczone, że stanie się to do końca tego wieku. W podobnym duchu brzmiały słowa prezydenta USA Billa Clintona, który w 2000 r., podczas uroczystego ogłoszenia zakończenia prac nad pierwszą, roboczą wersją ludzkiego genomu, stwierdził, że osiągnięcie to „zrewolucjonizuje diagnostykę, prewencję oraz leczenie większości, jeśli nie wszystkich ludzkich chorób”.

Rewolucja się spóźnia

Genetycy roztaczali przed światem wizje nowej medycyny, która zbada już nie nerki czy wątrobę pacjenta, ale jego genom. Dzięki temu przewidzi możliwe choroby, zapobiegnie im, a jeśli one już wystąpią, to przygotuje indywidualną terapię, która będzie genetycznym strzałem w dziesiątkę. Ruszyły więc szeroko zakrojone badania, które miały na celu identyfikacje genów, odpowiedzialnych za największe zmory współczesnej medycyny. Wydano kosmiczne pieniądze. Sam wstępny opis ludzkiego genomu pochłonął 3 miliardy dolarów. Efekty? „To zdumiewające, że udało nam się dobrać do zapisu ludzkiego genomu, przyjrzeć się kompletowi powszechnych warunków genetycznych. I co znaleźliśmy? Prawie nic. To absolutnie nie do wiary” – stwierdził w „New York Timesie” David Goldstein, dyrektor Center for Human Genome Variation na amerykańskim Duke University. A Harold Varmus, były dyrektor National Institutes of Medicine, zauważył, że „zaledwie garstka istotnych zastosowań (…) weszła do rutynowej praktyki klinicznej”. Znany amerykański dziennikarz naukowy Stephen Hall, który zebrał te wypowiedzi w tekście dla pisma „Scientific American” (jego polska edycja nosi tytuł: „Świat Nauki”), podsumował to wszystko słowami: „Rewolucja się spóźnia”.

Komórki macierzyste i klonowanie

Kolejne rozczarowanie to embrionalne komórki macierzyste. Gdy człowiek jest zarodkiem, który liczy nie więcej niż 8 komórek, to z każdej z nich może teoretycznie powstać dowolny organ lub tkanka. Naukowcy liczyli, że tę właściwość uda się wykorzystać do zastąpienia chorych fragmentów ciała przez zdrowe, wyhodowane z komórek macierzystych. I znowu popłynęła rzeka pieniędzy. Tylko brytyjski rząd Tony’ego Blaira w 2005 r. wyłożył na te badania zawrotną sumę ponad 100 mln funtów. Ogromne fundusze wyasygnowała też Unia Europejska. I co? Nic. Nie ma ani jednej metody terapeutycznej wykorzystującej embrionalne komórki macierzyste. – Koncepcje, że embrionalne komórki macierzyste będą lekiem na alzheimera, parkinsona czy cukrzycę, są w obliczu ostatnich badań przestarzałe – stwierdziła wprost była przewodnicząca amerykańskiego Narodowego Instytutu Zdrowia Bernardine Healy. Są natomiast terapie wykorzystujące tzw. dorosłe komórki macierzyste. Są one pobierane od ludzi dorosłych, a w każdym razie znajdujących się na dużo wyższych etapach rozwoju niż stadium embrionalne.

Ślepą uliczką okazało się klonowanie. Klonowanie terapeutyczne miało polegać na stworzeniu genetycznego bliźniaka pacjenta. Gdy klon znajdował się w stadium embrionalnym, jego hodowla miała być prowadzona tak, by nie rozwinął się z niego cały organizm, a jedynie jego fragmenty – te, które zawiodły w „oryginale”. Potem można by je transplantować do organizmu pacjenta. – To się nie udaje. W ogóle nie udaje się stworzyć klonu człowieka – mówi dyrektor Międzywydziałowego Instytutu Bioetyki Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie ks. dr hab. Andrzej Muszala.

Medycyna prenatalna

W latach 90. zaczęto wykonywać operacje u dzieci znajdujących się w łonach matek. – Kilka z nich było udanych, ale bardzo wiele zakończyło się niepowodzeniem. Następowały poronienia, a matki stawały się niepłodne z powodu uszkodzeń macicy, do których dochodziło w trakcie operacji – informuje ks. dr Muszala. Dodaje, że dziś odchodzi się od takich inwazyjnych metod prenatalnych. Lekarze dążą raczej do urodzenia dziecka, a gdy się to stanie, natychmiast podejmują leczenie. Problematyczne są także badania prenatalne. Tu już nawet nie chodzi o zastrzeżenia moralne, ale o skutki biologiczne. – Można przeprowadzić nawet 60 różnych badań, które mają odpowiedzieć na pytanie, czy dziecko urodzi się zdrowe. Taka medykalizacja ciąży powoduje u matki stres, który ma negatywny wpływ na rozwój dziecka. To jakieś błędne koło diagnostyki prenatalnej – uważa bioetyk z Krakowa.

In vitro

Spójrzmy jeszcze na zapłodnienie in vitro. Nawet jeśli odsuniemy na bok zastrzeżenia moralne, to i tak metoda ta wykazuje wielkie słabości. – W USA kliniki in vitro powstawały jak grzyby po deszczu. A wkrótce potem bankrutowały, bo nie miały wyników – mówi dr Tadeusz Wasilewski, który przez wiele lat zajmował się tą metodą, a następnie zaprzestał tego, kierując się względami moralnymi. Inaczej mówiąc, in vitro ma bardzo słabą skuteczność. Można przyjąć, że wynosi ona średnio 27 proc. Odsetek ten jest jeszcze niższy (i to znacznie!), jeśli zabroni się produkcji embrionów nadliczbowych.

Ale to nie koniec problemów medycznych z in vitro. – Według australijskiego „National Perinatal Statistics Unit”, u dzieci poczętych in vitro jest o 30 proc. więcej wad i chorób genetycznych niż u dzieci poczętych w sposób naturalny. Chodzi głównie o wady serca, a także inne problemy, np. rozszczepienie podniebienia, nieprawidłowości budowy układu pokarmowego oraz zespół Beckwitha-Wiedemanna, oznaczający większą skłonność do nowotworów – mówi ks. dr Muszala, dodając, że ten ostatni występuje u dzieci poczętych in vitro od 3 do 6 razy częściej niż u dzieci poczętych naturalnie.

Otrzeźwienie?

Znaczna część opisanych wyżej metod opracowywana była z naruszeniem godności człowieka lub jego prawa do życia. W takich przypadkach wydawało się, że wystarczy odstawić na bok obiekcje moralne, by osiągnąć oszałamiające sukcesy medyczne. Tak się jednak nie stało. Współcześni następcy Fausta przekonali się, że przejście na stronę zła rodzi rozczarowanie. Czy spowodowało to moralne otrzeźwienie? Mówienie o przełomie byłoby grubą przesadą. Ale są symptomy, świadczące o lekkim odwrocie od hurraoptymistycznej wiary w zdobycze medycznej technologii, przy jednoczesnym zwrocie ku temu, co naturalne, a w konsekwencji ku temu, co moralne.

– Bardzo znamienne w tej kwestii było dla mnie stanowisko wybitnego francuskiego genetyka, rektora paryskiego Uniwersytetu Kartezjusza Axela Kahna, który bynajmniej nie jest człowiekiem związanym z Kościołem, a sam siebie określa jako „agnostyk humanista”. W prywatnej rozmowie zwierzył mi się, iż jest za ochroną embrionów ludzkich, tzn. całkowitym zakazem zamrażania i eksperymentowania na nich, a to z powodu niebezpieczeństwa wystąpienia wielu mutacji genetycznych – podkreśla ks. dr Muszala.

Niespodziewanym krokiem w dobrą stronę była też niedawna rezolucja Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy w spawie klauzuli sumienia. Odrzucono w niej możliwość zmuszenia lekarza do wykonania aborcji czy eutanazji. – Młodzi ginekolodzy widzą, że w tym samym szpitalu ci sami lekarze w jednej sali stają na głowie, by uratować nienarodzone dziecko, a w drugiej sali wykonują aborcję. I nie rozumieją tego – mówił niedawno GN kanadyjski ginekolog angielskiego pochodzenia prof. Robert Walley. – Za wcześnie jest mówić o jakiejś szerszej refleksji moralnej. Na razie jest to ból z powodu dotkliwych porażek, poniesionych przez medycynę na polu technicznym. Natura uczy nas, że nie wolno gwałcić jej prawa. A ponieważ prawo naturalne jest podstawą prawa moralnego, to może medycyna zrobi kolejny krok ku głębszej refleksji etycznej – podsumowuje ks. dr Muszala.