Kioto – reanimacja

Tomasz Rożek

publikacja 30.12.2010 21:40

Zanim konferencja się rozpoczęła, twierdzono, że globalnego porozumienia klimatycznego nie uda się w Cancun wypracować. Ustalano szczegóły, a w ostatniej chwili postanowiono przedłużyć wygasający protokół z Kioto.

Kioto – reanimacja Roberto Escobar/PAP/EPA/GN

W tym roku zainteresowanie mediów konferencją klimatyczną było mniejsze niż w latach poprzednich. Powody są dwa. Tzw. konferencja stron (COP) trwa dwa tygodnie i odbywa się co roku. Co roku dyskutuje się o tym samym i co roku powszechne jest narzekanie, że można było uzgodnić więcej. Trudno niezorientowanemu w szczegółach odbiorcy wytłumaczyć, co takiego stało się w Cancun, o czym nie rozmawiano np. w Kopenhadze. To powód pierwszy. A drugi to skandale.

Pomyłka czy manipulacja?

W czasie zeszłorocznego szczytu w Kopenhadze media ujawniły, że kraje rozwinięte chciały w tajemnicy przed biedniejszymi skroić przepisy pod siebie. Chodziło o to, by finansowo zyskać na wprowadzaniu klimatycznych regulacji. Kilka tygodni później odkryto manipulacje (nazywane drobnymi pomyłkami) w raporcie Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu IPCC. Błędy potwierdzały od dawna lansowaną przez IPCC tezę, że klimat ociepla człowiek, a skutki tego ocieplenia będą tragiczne i bardzo szybko widoczne. Okazało się, że lodowce w Himalajach nie stopnieją do 2035 r. (jak twierdzono w raporcie), tylko może częściowo do 2350; zbiory w Afryce nie tylko nie spadną o połowę w ciągu następnych kilkunastu lat, ale mogą wzrosnąć, a także, że lasy Amazonii nie zostaną zniszczone przez ocieplający się klimat (ich powierzchnia miała się zmniejszyć o 40 proc.), tylko raczej przez wycinkę pod uprawę biopaliw (które zresztą miały ograniczyć szkody spowodowane ociepleniem). Zacytowane błędy (manipulacje) znalazły się w raporcie IPCC, który przez lata traktowany był jak biblia klimatologów (i niektórych polityków). Po skandalu autorzy raportu zaczęli go nazywać „zbiorem niezależnych ekspertyz, z których część okazała się nieprawdziwa”.

Geoidiotyzmy

W czasie ceremonii otwarcia konferencji w meksykańskim Cancun szef IPCC Rajendra Pachauri
(inżynier kolejnictwa i laureat Pokojowej Nagrody Nobla za działania na rzecz ograniczenia zmian klimatu), nawiązując do zeszłorocznych skandali, powiedział, że po kontrolach „IPCC stanie się silniejsze i sprosta oczekiwaniom społeczności międzynarodowej”. Poza tym Rajendra Pachauri mówił, że najnowszy raport IPCC oprócz diagnozy klimatu i opisu zagrożeń związanych ze wzrostem temperatur, będzie zawierał propozycje rozwiązań geoinżynieryjnych. Na świecie wielu badaczy ma poważne wątpliwości co do prawdziwości zarówno diagnozy ziemskiego klimatu, jak i sposobów na powstrzymanie jego ocieplania się. Klimat jest tak skomplikowanym systemem – mówią – że nie jesteśmy w stanie ani określić, dlaczego się ociepla, ani przeciwdziałać tym zmianom. Zwolenników geoinżynierii wśród ekspertów jeszcze trudniej znaleźć. Chodzi np. o wprowadzenie w górne warstwy atmosfery związków siarki (by promienie słoneczne odbijały się od ich cząsteczek i wracały w przestrzeń kosmiczną), układanie na pustyni ogromnych powierzchni luster czy nakrywanie lodowców kocami czy matami, by te nie topniały. Pomysłów jest wiele, a co jeden, to bardziej idiotyczny.

Klimat czy pieniądze?

Śledząc kolejne konferencje klimatyczne, przysłuchując się głosom poszczególnych grup czy państw, nietrudno odnieść wrażenie, że w całej dyskusji wcale nie chodzi o klimat, tylko o pieniądze. Kraje rozwijające się i te już rozwinięte nie potrafią dojść do porozumienia, bo każda ze stron chce dla siebie wyrwać jak najwięcej. Bogaci chcieliby, żeby biedni kupowali od nich zielone technologie i ograniczali emisję CO2. To z całą pewnością spowolniłoby gospodarki rozwijających się krajów. Dotychczas tylko bogaci byli zmuszeni do redukcji emisji CO2. A to sporo kosztuje i powoduje spadek konkurencyjności gospodarki. Biedni uważają, że obciążenia nie powinny być na ich głowie, bo… są biedni. Chcą kontynuacji protokołu z Kioto, który obowiązek redukcji narzucał tylko na kraje rozwinięte.

Z kolei kraje rozwijające się, gdy uda im się ograniczyć emisję dwutlenku węgla, mogą te limity sprzedać. W takiej sytuacji jest Polska, która w wyniku transformacji ustrojowych w 1989 r. i bankructwa energochłonnych gałęzi przemysłu ograniczyła emisję CO2 o 30 proc. Dzięki temu już zarobiliśmy kilkadziesiąt milionów euro. Te pieniądze pochodzą z krajów, którym nie udało się ograniczyć emisji. Od Polski nadwyżki kupowały Irlandia, Hiszpania i Japonia. Wciąż mamy do sprzedania pół miliarda ton CO2. Tyle tylko że protokół z Kioto wygasa w 2012 r. Jeżeli w przyszłym roku w RPA, na kolejnej konferencji klimatycznej, nie zostanie podpisane globalne porozumienie, nie będzie żadnego. A to nie leży w interesie żadnej ze stron. Dla Polski oznaczałoby to, że pół miliarda ton CO2, które moglibyśmy sprzedać krajom niepotrafiącym (albo tym, które nie chcą) ograniczać swoich emisji, przepada bezpowrotnie.

W Cancun, rzutem na taśmę, w przedostatnim dniu konferencji zdecydowano więc o przedłużeniu protokołu z Kioto. Dodatkowo ma powstać Zielony Fundusz Klimatyczny, wspomagający kwotą 200 mld dolarów rocznie kraje rozwijające się w dostosowaniu ich gospodarek do „zielonych” wymogów i w ochronie ich lasów tropikalnych. Na uzgodnienie nowego międzynarodowego traktatu klimatycznego delegaci dali sobie kolejny rok. W grudniu 2011 r. spotkają się w Republice Południowej Afryki.

 

TAGI: