Wojna w Kosmosie

Tomasz Rożek

GN 14/2022 |

publikacja 07.04.2022 00:00

Konsekwencje wojny w Ukrainie sięgają daleko poza ziemską orbitę.

Wojna w Kosmosie istockphoto

Rosja to (była) kosmiczna potęga. Po co ten nawias? Dzisiaj wiele krajów posiada technologię kosmiczną, wiele prowadzi daleko bardziej zaawansowane badania niż Rosyjska Agencja Kosmiczna. Lista państw, które potrafią przeprowadzić misje międzyplanetarne czy wylądować na obcym globie, już dawno nie ogranicza się do Rosji i USA. W zeszłym roku Zjednoczone Emiraty Arabskie przeprowadziły udaną międzyplanetarną misję na Marsa. Dzisiaj Rosja nie miałaby pieniędzy, żeby taki program zrealizować. Jedni lądują na odwróconej od nas stronie Księżyca, inni przeprowadzają próby lądowania na powierzchni asteroidy, a jeszcze inni umieszczają sondy na powierzchni komety. Rosja znajduje się poza tym głównym nurtem, ale kraj ten ma doświadczenie w wysyłaniu w Kosmos ludzi. Ma też bodaj najlepiej sprawdzoną technologię rakietową. Nie stać jej na podstawowe remonty Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, choć jest państwem, które (za amerykańskie pieniądze) może ściągnąć z pokładu ISS ludzi i bezpiecznie sprowadzić ich na Ziemię. Rosja nie jest potęgą w Kosmosie, ale ma wszystko, co powodowało, że kiedyś tą potęgą była. Dlatego nie brakuje międzynarodowych kosmicznych projektów, w które Rosja jest zaangażowana. Jednym z nich jest europejsko-rosyjski program ExoMars. Właśnie go zawieszono.

ESA na ostro

ExoMars miał wynieść na powierzchnię Marsa laboratorium Rosalind Franklin (nazwane na cześć brytyjskiej chemiczki i pionierki w dziedzinie DNA). Misja miała szukać śladów biologicznej aktywności na powierzchni Czerwonej Planety. Miała rozpocząć się w 2020 roku, ale z powodu pandemii przesunięto ją na koniec bieżącego roku. Wszystko wskazuje na to, że i tym razem nie dojdzie do skutku, bo kontakty z Moskwą zamroziła Europejska Agencja Kosmiczna (ESA). Paradoksem jest to, że łazik, o którym mowa, jest konstrukcją europejską, wybudowaną za pieniądze europejskich podatników. Strona rosyjska miała tylko wynieść łazik w Kosmos (na pokładzie rosyjskiej rakiety) z kosmodromu Bajkonur, który znajduje się na terenie Kazachstanu. Teraz to niemożliwe. Łazik teoretycznie mogłaby wynieść rakieta francuska (Ariane 5), ale nie przewidywał tego harmonogram działań i w związku z tym trzeba będzie poczekać. Zamrożenie współpracy ESA uzasadnia złamaniem przez Rosję „fundamentalnych wartości europejskich kształtujących nasze myślenie o międzynarodowej współpracy”.

Na skutek wojny w Ukrainie nie tylko zawieszono program ExoMars. ESA i Rosyjska Agencja Roskosmos współpracowały na kilku polach. Rosyjskie rakiety Sojuz ST startowały z kosmodromu ESA w Gujanie Francuskiej, wynosząc w Kosmos satelity. Rakiety Ariane nie poradzą sobie z całą „obsługą” ruchu. Zawieszając współpracę, trzeba założyć, że wiele projektów naukowych i komercyjnych, wymagających wysłania na orbitę ładunku (w tym satelitów), zostanie przesuniętych, zamrożonych lub odwołanych. Choć z drugiej strony może to spowodować rozwój europejskiego przemysłu rakietowego. Dotychczas ESA (ani NASA) nie musiała być pod tym względem samowystarczalna, bo istniała sprawdzona i rozsądna kosztowo opcja rosyjskich rakiet z serii Sojuz. Dzisiaj i w dającej się przewidzieć przyszłości ta opcja znika. Trzeba będzie sobie radzić bez pomocy Rosji, a to może spowodować szybszy rozwój systemów własnych.

NASA ostrożna

Zamrożenie czy zawieszenie współpracy z Rosją może być czynnikiem prorozwojowym nie tylko dla technologii europejskich. Rosyjskie rakiety wynosiły na orbitę satelity wielu krajów świata. Rezygnacja ze współpracy z Rosją jest zatem szansą dla innych. Jak na współpracę z Roskosmosem zapatruje się amerykańska NASA? Mamy tutaj do czynienia z pewnego rodzaju paradoksem. Amerykańskie władze są dla Moskwy nieporównywalnie bardziej stanowcze niż przywódcy europejscy, ale równocześnie w dziedzinie nauki, w tym badań Kosmosu, Amerykanie na razie są powściągliwi. Być może dlatego, że z pokła-du Międzynarodowej Stacji Kosmicznej miał się dostać na Ziemię amerykański astronauta Mark Vande Hei. Zgodnie z planem razem z dwójką rosyjskich astronautów (Antonem Szkaplerowem i Piotrem Dubrowem) miał wracać w kapsule Sojuz. Być może NASA nie chciała być zbyt stanowcza ze strachu, że Rosjanie zostawią Amerykanina na pokładzie Stacji…

Mark Vande Hei wylądował na Ziemi kilka dni temu. Czy teraz NASA zmieni kurs? Już dzisiaj jest on bliski kolizyjnego po tym, jak szef Roskosmosu Dmitrij Rogozin w odpowiedzi na twardy kurs amerykańskiej administracji zagroził odłączeniem rosyjskiego segmentu stacji kosmicznej. Rogozin stwierdził, że bez wsparcia Rosji stacja spadnie Amerykanom na głowy. To nieprawda, chyba że Rosjanie odłączą swoje moduły i skierują je w kierunku Ziemi. Nie da się jednak tego zrobić bez całkowitego zniszczenia konstrukcji, na której pokładzie cały czas przebywają ludzie. I pomyśleć, że projekt stacji miał być symbolem współpracy międzynarodowej ponad doraźnymi interesami politycznymi.

Same kłamstwa

– Korygowanie orbity stacji kosmicznej, unikanie niebezpiecznych śmieci kosmicznych, którymi wasi utalentowani biznesmeni zaśmiecili orbitę okołoziemską, możliwe jest tylko dzięki silnikom rosyjskich statków transportowych Progress. Jeżeli zablokujecie współpracę z nami, to nikt nie uchroni ISS przed niekontrolowanym wejściem w atmosferę i upadkiem na terytorium Stanów Zjednoczonych lub… Europy. Możliwe, że 500-tonowa stacja spadnie na Indie lub Chiny. Podejmujecie takie ryzyko? Stacja kosmiczna nie przelatuje nad terytorium Rosji, więc ryzyko jest po waszej stronie. Jesteście na nie gotowi?– pytał Amerykanów Dmitrij Rogozin, szef Roskosmosu.

To nieprawda, że stacja kosmiczna nie przelatuje nad Rosją. I nieprawda, że śmieci kosmiczne są amerykańskie. Rosyjskie rakiety oraz satelity też je zostawiają, a czasami same wchodzą w skład kosmicznego złomowiska. Gdyby dokładnie policzyć, okazałoby się, że śmieci rosyjskich jest więcej niż amerykańskich. Nie jest też prawdą, że stacją można sterować tylko dzięki statkom rosyjskim. Da się sterować każdą kapsułą, która do niej doleciała (a więc musi mieć silnik) i ma zapas paliwa. Potrafi to więc amerykańska kapsuła Dragon oraz inne. Różnica polega na tym, że na stałe do stacji zadokowane są dwa statki Sojuz, a inne pojawiają się tam od czasu do czasu. Gdyby Rosjanie postanowili opuścić stację, będzie trzeba po prostu na stałe doczepić kapsuły należące do innych agencji kosmicznych. Amerykanie już raz użyli statku Cygnus do zmiany orbity stacji.

Z całą pewnością stacja nie jest już uzależniona od Rosji w kwestii dostarczania na nią zaopatrzenia. Mogą to robić także dwie konstrukcje amerykańskie (Dragon i Cygnus), europejska i japońska.

Oświadczenie szefa Roskosmosu składa się więc z samych kłamstw, a wyjściem z projektu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej Rosja straszyła już w 2014 roku. Tamte groźby zmotywowały Amerykanów do przyspieszenia prac nad projektem Dragon i innymi sposobami zaopatrywania stacji.

Prawnicy podkreślają, że umowa regulująca prawa i obowiązki państw, które współtworzą projekt Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, nie przewiduje nagłego wyjścia z niej któregokolwiek z krajów oraz wyraźnie zaznacza, że wszystkie znaczące zmiany trzeba pozostałym partnerom zapowiedzieć przynajmniej rok przed faktem ich zaistnienia. No ale można założyć, że skoro Rosja nie przestrzega integralności granic suwerennych państw, nie będzie miała problemu, żeby zerwać umowę międzynarodową, której przedmiotem jest współpraca naukowa.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.