Ciężki sprzęt

Jakub Jałowiczor

GN 18/2022 |

publikacja 05.05.2022 00:00

Sprawdzał się na pustyni. Czy poradzi sobie na Podlasiu? Abrams, przynajmniej na papierze, bije na głowę rosyjskie czołgi.

Amerykańskie M1 Abrams to jedne z najnowocześniejszych czołgów, jakie dziś istnieją. henryk przondziono /foto gość Amerykańskie M1 Abrams to jedne z najnowocześniejszych czołgów, jakie dziś istnieją.

Pierwsza partia 28 maszyn ma trafić do Polski jeszcze w tym roku. To wersja szkoleniowa. Tych w pełni wyposażonych ma być ponad 220. Wart przeszło 23 mld złotych kontrakt ma zostać zrealizowany do 2026 r. i zapewnić Polsce jedne z najnowocześniejszych czołgów, jakie dziś istnieją. Co nie oznacza, że czołgi Abrams nie mają wad.

Jeszcze ciepły

Nazwa czołgu M1 Abrams upamiętnia generała, który w czasie II wojny światowej dowodził batalionem pancernym, a 20 lat później operacją w Wietnamie. Pojazd został zaprojektowany przez firmę Chrysler Defense, przejętą później przez General Dynamics i przemianowaną na General Dynamics Land Systems. Konstrukcję opracowano jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, a seryjna produkcja ruszyła w 1980 r. Początkowo parametry czołgu były słabsze od konkurentów z Europy, ale później maszynę wielokrotnie unowocześniano. Doczekała się już w sumie kilkunastu wersji. Wyprodukowano ponad 10 tys. sztuk. Oprócz Stanów Zjednoczonych dysponują nimi wojska Maroka, Kuwejtu, Iraku, Egiptu, Australii, Arabii Saudyjskiej i wkrótce Tajwanu. W Europie jeżdżą nimi tylko Amerykanie, m.in. ci z bazy w Powidzu. Polska dostanie wersję SEPv3. To najnowszy model, który wszedł do służby w 2020 r.

W miarę bezpieczny

Abramsy sprawdziły się podczas pierwszej amerykańskiej interwencji w Zatoce Perskiej. Na początku lat 90. nie było jasne, czy czołgi mogą jeszcze coś zdziałać na współczesnym polu walki. Odegrały jednak istotną rolę w operacji Pustynna Burza w 1991 r. Abramsy okazały się wtedy znacznie lepsze od wykorzystywanych przez Irakijczyków posowieckich T-72, choć nie było to zbyt duże wyzwanie. Optymizmem mogły napawać niskie straty. Jak podaje portal Defence24, z 1,8 tys. posłanych do walki M1 zniszczono lub ciężko uszkodzono tylko 23, z czego dwa zniszczyły załogi, by sprzęt nie wpadł w ręce wroga. Podczas kolejnej wojny w Zatoce Perskiej abramsy znów okazały się trudne do zniszczenia. Do 2005 r. w Iraku walczyło 1,1 tys. takich czołgów. 700 z nich zostało trafionych, ale na ogół niewiele z tego wynikało. Jedynie 80 sztuk trzeba było remontować w Stanach Zjednoczonych. Po wojnie Amerykanie wyposażyli w czołgi M1 nową iracką armię. Podczas walk z Państwem Islamskim Irakijczycy stracili ponad 15 maszyn. Znacznie więcej dżihadyści zdobyli i zaczęli wykorzystywać przeciw władzy w Bagdadzie. Teraz to Amerykanie zaczęli z powietrza polować na abramsy i wiele zniszczyli. Po 2015 r. armia Arabii Saudyjskiej użyła amerykańskich maszyn podczas wojny w Jemenie. Rebelianci Huti rozbili przynajmniej 23 sztuki. Według oficjalnych danych we wszystkich konfliktach całkowicie zniszczono tylko 50–60 abramsów. W rzeczywistości straty były wyższe, bo niektóre maszyny, zakwalifikowane jako tylko uszkodzone, trzeba było montować niemal od zera. Zagrożeniem dla amerykańskich czołgów mogą być rosyjskie granatniki, w tym wiekowy kornet i jeszcze starszy RPG-29. Mimo to abrams jest uznawany za jeden z najlepiej chroniących załogę czołgów świata.

W kabinie jest miejsce dla czterech żołnierzy. Główne uzbrojenie to 120-milimetrowa armata niemieckiej produkcji. Można ją ładować m.in. pociskami przeciwpancernymi ze zubożonego uranu i amunicją do strącania obiektów nisko latających. Mniejsze cele można razić z karabinów kalibru 12,7 mm albo 7,62 mm i zdalnie sterowanego, będącego częścią zestawu TUSK, służącego do walk w mieście. Na razie polskie abramsy nie będą miały systemu ochrony aktywnej, ale kierownictwo wojska rozważa jego zakup. W grę mógłby wchodzić izraelski system Trophy lub amerykański MAPS. System zarządzania walką, zwany Joint Battle Command Platform, ma opinię bardzo nowoczesnego, a łączność abramsów ma być zintegrowana z polskim systemem Jaśmin. Jak podkreślał w rozmowie z „Polską Zbrojną” gen. Maciej Jabłoński, inspektor wojsk lądowych w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych, NATO ocenia potencjał abramsa jako dwukrotnie wyższy niż popularnego w Rosji i walczącego dziś na Ukrainie T-80.

Przekroczyć Drwęcę

Jedną z największych wad abramsa jest masa, będąca ceną solidnego opancerzenia. Przekracza ona 60 t, a w niektórych modelach sięga 70 t. Dla porównania – czołgi rosyjskie ważą nie więcej niż 45 t. W pustynnych warunkach czołg może być ciężki. W poprzecinanej rzekami Europie Środkowej jest inaczej. Wiele polskich mostów nie wytrzyma nawet ciężaru leoparda, który i tak jest nieco lżejszy od abramsa. Poza tym niemiecki czołg, podobnie jak te rosyjskie, może przejechać po dnie rzeki. Amerykański konkurent potrzebuje specjalnego wyposażenia, żeby zanurzyć się choćby do poziomu włazów. Najprawdopodobniej zatem nie przyda się podczas działań w północno-wschodniej Polsce, czyli właśnie tam, gdzie musiałby zacząć się ewentualny konflikt z Rosją i Białorusią. Rosyjski sprzęt także grzęzłby na mazurskich i suwalskich pojezierzach, ale abramsy spotka zapewne dopiero w okolicach Warszawy.

Innym minusem M1 jest zużycie paliwa. Silnik abramsa może być zasilany olejem napędowym, lotniczym JP-8 czy niskooktanową benzyną. Na każde 10 km potrzebuje prawie 150 l ropy. Leopardowi wystarczy 70 l, a PT-91 – 50 l. Abrams na jednym tankowaniu może przejechać 420 km, a w trudnych warunkach 150 km. Moc silnika nie odbiega od możliwości współczesnej konkurencji. To 1,5 tys. koni mechanicznych, co pozwala na osiągnięcie prędkości 70 km/h w wygodnym terenie i niecałych 50 km/h w gorszym. Zaletą jest dobre przyspieszenie.

Plusy i minusy ma sposób ładowania amunicji do działa. Podczas gdy wielu producentów instaluje automaty, Amerykanie do dziś stawiają na ładowanie ręczne. Nagrania z wnętrza abramsa przypominają przez to „Czterech pancernych”, a szybkostrzelność czołgu to maksymalnie 12 pocisków na minutę, realnie około 9. Rosjanie stosują mechanizm, w którym pociski są ułożone w wieżyczce jak szprychy w kole. Jednak załogi płacą za to udogodnienie wysoką cenę. Jeśli ich maszyna zostanie trafiona w wieżyczkę, pociski eksplodują, zabijając wszystkich i całkowicie demolując czołg. Obsługa abramsa ma duże szanse przeżyć wybuch zapasu amunicji.

Pośpiech wskazany

Wybierając pancerny pojazd dla wojska, Polska musiała nadrabiać wieloletnie zaniedbania. Na początku stulecia siły zbrojne Rzeczpospolitej dysponowały 1,5 tys. czołgów, ale dużą część stanowiły pamiętające czasy Chruszczowa T-55, których trzeba było się pozbyć. Później kupiono niemieckie leopardy, ale poza tym niewiele się działo. Dziś armia ma 250 czołgów znad Szprewy, dość dobrych, choć wymagających modernizacji, co idzie bardzo powoli. Do tego dochodzi mniej niż 300 T-72 i 230 sztuk jego zmodyfikowanej w Polsce wersji, znanej jako PT-91 Twardy. Produkowane dziś na świecie czołgi podobnej klasy co Abrams to koreański K2, najnowsza wersja Leoparda, brytyjski Challenger 3 i rosyjski T14 Armata (ten ostatni nie trafił jeszcze do seryjnej produkcji). Oprócz kupna nowego sprzętu rozważano unowocześnienie tego polskiego przez krajowych inżynierów albo wręcz stworzenie rodzimej konstrukcji. Krytycy decyzji o zakupie abramsów zwracają uwagę, że polski przemysł zbrojeniowy nic na tym nie zyskuje – może poza możliwością opracowania własnej amunicji. Nasz kraj odbiera gotowe pojazdy od Amerykanów i to oni będą serwisować sprzęt. O planach budowy polskiego czołgu można raczej zapomnieć, bo skoro na amerykański wydajemy ponad 20 mld zł, to trudno liczyć na kolejne środki na podobny cel. Decyzję o zakupie przyspieszyła jednak sytuacja za wschodnią granicą. Polski program musiałby trwać lata. Tymczasem czołgi mogą być potrzebne już niedługo.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.