Schrony, jod i atom

Tomasz Rożek

GN 42/2022 |

publikacja 20.10.2022 00:00

Jeszcze rok temu dyskusję na temat schronów, jądrowych ładunków taktycznych i strategicznych albo na temat tabletek z jodem można było usłyszeć w filmach dokumentalnych o zimnej wojnie. Dzisiaj te tematy są na pierwszych stronach gazet. Co zrozumiałe, sporo w tych dyskusjach emocji, a tam, gdzie są emocje, tam są również nieporozumienia.

Schrony, jod i atom istockphoto

Zacznę od schronów, bo to temat najmniej zagmatwany. W Polsce jest ich niewiele i nie są regularnie sprawdzane. W ostatnich dniach w prasie pojawiły się informacje o tym, że Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji postanowiło sprawdzić, ile dokładnie schronów mamy i w jakim są stanie. Inwentaryzacja takich miejsc odbywa się w komendach powiatowych straży pożarnej. Z szacunków wynika, że w skali kraju mamy ponad 60 tysięcy schronów, a to… bardzo niewiele w porównaniu z innymi krajami. W niektórych z nich (np. w Szwajcarii) istnieje obowiązek budowania i utrzymywania schronów nawet w domach jednorodzinnych. U nas nie ma takiego obowiązku nawet na nowo budowanych osiedlach mieszkaniowych.

Z tych ponad 60 tysięcy zadeklarowanych przez samorządy obiektów nie wiadomo, ile nadaje się do użytku. I właśnie po to jest wspomniana inwentaryzacja.

Jod. Dystrybucja

Od września rząd dystrybuuje również tabletki jodku potasu, które wcześniej wchodziły w skład tzw. rezerw strategicznych. I te zapasy trafiają głównie do komend powiatowych Państwowej Straży Pożarnej.

Tabletki jodku potasu są rozdawane wtedy, gdy zwiększa się ryzyko zagrożenia radiacyjnego. To w ostatnich tygodniach w związku z sytuacją na Ukrainie z całą pewnością wzrosło, ale prawdopodobieństwo użycia przez Moskwę ładunków jądrowych w Polsce jest oceniane jako zerowe. Nawet ewentualne użycie ich na terenie Ukrainy nie powoduje zagrożenia radiologicznego w naszym kraju. Sytuacja jest monitorowana na bieżąco m.in. przez Państwową Agencję Atomistyki, a ta – od początku konfliktu – nie wykryła żadnych niepokojących sygnałów. W jednym z rządowych komunikatów można wyczytać, że pretekstem do uruchomienia rezerw tabletek z jodem były walki o największą w Europie elektrownię jądrową: „W ramach działań z zakresu zarządzania kryzysowego i ochrony ludności, w związku z informacjami medialnymi dotyczącymi walk w rejonie Zaporoskiej Elektrowni Atomowej, w ubiegłym tygodniu do komend powiatowych Państwowej Straży Pożarnej przekazano tabletki zawierające jodek potasu”. Warto jednak podkreślić, że cokolwiek by się wydarzyło na Zaporożu, ryzyko skażenia radiacyjnego Polski jest zerowe. Przesunięcie zapasów tabletek z magazynów centralnych do magazynów straży w powiatach należy postrzegać tylko w kategoriach przygotowania na scenariusze, których dzisiaj nikt nie przewiduje. Bardzo ważne, by samemu nie podejmować żadnych działań w tej kwestii. Nie kupować w internecie preparatów jodowych, nie kupować w aptekach preparatów z jodem. Nie wolno bez konsultacji z lekarzem aplikować sobie czy innym płynu Lugola (który jest wodnym roztworem czystego jodu w roztworze jodku potasu) albo jodyny (która jest roztworem jodu w alkoholu etylowym), bo to może mieć negatywne konsekwencje dla stanu zdrowia. Nadczynność tarczycy, wymioty, biegunka, gorączka, stany alergiczne, odwodnienie i podrażnienie błony śluzowej gardła, przełyku czy żołądka to tylko niektóre skutki z długiej listy tych, które mogą wystąpić po niekonsultowanym ze specjalistą zażyciu preparatów z jodem.

Jod. Użycie

Rząd twierdzi, że w rezerwach strategicznych jest 57 mln tabletek jodku potasu. Po co się je stosuje i kiedy można to robić? Jod w tabletkach zażywa się po to, by „zablokować” tarczycę, która absorbuje jod ze środowiska. Jod tarczycy jest potrzebny do produkcji bardzo ważnych dla organizmu hormonów (trójjodotyroniny oraz tyroksyny). Wszystko działa poprawnie, gdy w środowisku znajduje się jod stabilny, ale gdy pojawi się jego radioaktywny (niestabilny) izotop, zaczynają się problemy. Tarczyca nie jest w stanie odróżnić wersji stabilnej i radioaktywnej tego samego pierwiastka, a to oznacza, że w środowisku, w którym radioaktywnego jodu jest dużo, zaczyna się on gromadzić w organizmie (w około 80 proc. w tarczycy właśnie). To bardzo zwiększa ryzyko nowotworów tarczycy i w konsekwencji dysfunkcji wielu innych organów. Po to, by tego uniknąć, gdy pojawia się realne ryzyko wystąpienia radioaktywnego jodu, zaleca się zażycie porcji jodu stabilnego, aby dostarczyć go tarczycy i w ten sposób ją „zablokować”. Póki tarczyca nie wykorzysta w ten sposób dostarczonego jodu, nie będzie pobierała i magazynowała tego z otoczenia, a więc radioaktywnego. W normalnych warunkach w środowisku w zasadzie nie ma radioaktywnego jodu, a to oznacza, że zażywanie preparatów jodowych jest niepotrzebne. Gdy robi się to na własną rękę, gdy samemu dobiera się dawkę, może to doprowadzić do problemów ze zdrowiem. Jod zażywa się dopiero wtedy, gdy istnieje pewność, że w środowisku może pojawić się jod radioaktywny (a o tym będą informowały odpowiednie komunikaty). I to w zasadzie limituje listę sytuacji, w których będzie on podawany. Gdyby w jakimś koszmarnym biegu spraw na polskie miasta zaczęły spadać pociski jądrowe, zażywanie jodu jest już niepotrzebne. Stabilny jod trzeba bowiem zażyć, zanim w środowisku pojawi się jego radioaktywna wersja. Co innego, gdyby doszło do awarii w elektrowni jądrowej. Zanim jednak radioaktywna chmura dotarłaby nad Polskę, nawet w najgorszej sytuacji minęłoby kilka godzin. To byłby czas na zażycie tabletek z jodem. Jeszcze raz warto jednak podkreślić, że nawet gdyby na Zaporożu sprawy potoczyły się według najgorszego możliwego scenariusza, prawdopodobieństwo skażenia radioaktywnym jodem w Polsce jest w zasadzie zerowe.

Atom

Choć zażywanie tabletek z jodem kojarzy się z każdym zagrożeniem jądrowym, w rzeczywistości dotyczy tylko potężnej awarii reaktorów jądrowych. Tylko wtedy bowiem możliwe jest powstanie chmury radioaktywnej, która jednak może zostać rozwiana na dużą odległość. Ale warto zaznaczyć, że nie każda awaria elektrowni jądrowej prowadzi do powstania radioaktywnej chmury. Patrząc na różne warianty takich awarii, można stwierdzić, że radioaktywna chmura to sytuacja skrajnie mało prawdopodobna. Bardziej prawdopodobne jest skażenie w bezpośrednim sąsiedztwie elektrowni.

Preparaty z jodem są w zasadzie niestosowane w przypadku ataku bronią jądrową, bo takie ataki z zasady są niezapowiedziane, a stabilny jod trzeba zażyć przed narażeniem organizmu na kontakt z jodem radioaktywnym.

Przy okazji warto wyjaśnić jeszcze dwa nieporozumienia związane z taktycznymi ładunkami jądrowymi. Kojarzą się one z potężnymi zniszczeniami i ogromnymi terenami skażonymi na dziesiątki, o ile nie setki lat. To obraz nieprawdziwy. Taktyczne ładunki mają stosunkowo niewielką moc, a skala zniszczeń, jaka wiąże się z ich zastosowaniem, jest porównywalna ze skalą zniszczeń po użyciu ładunków konwencjonalnych. Nie znaczy to, że nie są groźne, ale ich niszczycielska moc nie jest aż tak duża, jak mogłoby się wydawać. Największe bomby jądrowe (wodorowe), jakie kiedykolwiek wyprodukowano, miały siłę rażenia wystarczającą do zrównania z ziemią całego miasta. Dzisiaj tak potężnych ładunków nikt jednak nie produkuje. Te taktyczne, które są w składach armii, mają moc setki, a nawet tysiące razy mniejszą. Broń strategiczna miała na celu anihilację wszystkiego, co znajdowało się na dużym obszarze. Broń taktyczna działa (powinna działać) jak skalpel i ma razić konkretne cele, a nie demolować całe obszary. Taktyczne ładunki jądrowe nie mają jednej określonej mocy, są wśród nich głowice małe, które co najwyżej spowodowałyby zawalenie jednego budynku, oraz większe, które zniszczyłyby, powiedzmy, jeden kwartał ulic, o ile spadłyby na miasto. Ile ofiar pociągnąłby za sobą taki atak? Cóż, to zależy od tego, gdzie bomba zostałaby zdetonowana. Jeżeli w centrum ruchliwego miasta – zginęłoby kilkaset, w skrajnym przypadku kilka tysięcy osób. Jeżeli trafiłaby w koszary, lotnisko albo w konkretną instalację wojskową, zginęłoby kilka, może kilkadziesiąt osób. Siłą broni jądrowej nie jest jednak tylko moc, ale także lęk ludzi, przeciwko którym ma ona zostać użyta. Być może to drugie ma nawet większe znaczenie niż to pierwsze. Lęk bierze się z przekonania, że detonacja bomby zamienia miejsce, w którym do niej doszło, w radioaktywną pustynię na długie dziesięciolecia. Ten obraz jest jednak nieprawdziwy. Owszem, krótko po eksplozji miejsce jest skażone, ale z czasem to skażenie dosyć szybko się zmniejsza. Największe jest w pierwszej dobie po eksplozji, ale po pierwszym tygodniu zmniejsza się tysiąckrotnie. Po 2–3 tygodniach od eksplozji w zasadzie nie zagraża już ani życiu ani zdrowiu ludzi. Odbudowa Hiroszimy i Nagasaki, jedynych miast, w których użyto broni jądrowej, ruszyła krótko po wojnie. Dzisiaj mieszka w nich w sumie 1,5 miliona ludzi, a promieniowanie w nich nie różni się poziomem od promieniowania naturalnego.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.