Linijka pękła

Tomasz Rożek

GN 7/2023 |

publikacja 16.02.2023 00:00

W tym miejscu tak silne trzęsienie ziemi to rzadkość. Tragiczne skutki katastrofy to nie tylko „wina” niestabilnego gruntu, ale także wieloletnich zaniedbań. Dlaczego tak wiele osób zginęło i czy tego kataklizmu nie dało się przewidzieć?

6 lutego trzęsienie ziemi dotknęło południowo-‑wschodnią Turcję i północną Syrię. Na zdjęciu zrujnowana turecka miejscowość Hatay. Ercin Erturk /Anadolu Agency/ABACA/pap 6 lutego trzęsienie ziemi dotknęło południowo-‑wschodnią Turcję i północną Syrię. Na zdjęciu zrujnowana turecka miejscowość Hatay.

Nie. Nie dało się przewidzieć. Trzęsień ziemi nie potrafimy przewidywać. Oczywiście po każdej tragedii cytowany jest ktoś, kto przed nią ostrzegał, ale na takiej samej zasadzie można już dzisiaj ostrzec, że zbliża się ogromne trzęsienie ziemi w Japonii oraz w Kalifornii. Oba te państwa, regiony, leżą na terenach aktywnych sejsmicznie, a to oznacza, że wcześniej czy później dojdzie tam do kataklizmu. I jest bardzo prawdopodobne, że będzie on silniejszy od tego, który kilkanaście dni temu obserwowaliśmy w Turcji.

Co się tam dzieje?

Trzęsień ziemi nie potrafimy przewidzieć, tak jak nie potrafimy wskazać, w którym momencie i w którym miejscu pęknie wyginana przez nas plastikowa linijka. Choć z linijką jest łatwiej. Gdyby kupić ich – powiedzmy – 1000, a następnie wyginać na różne sposoby, z różną siłą i w różnym tempie, oraz wszystko dokładnie mierzyć, notować, filmować… po jakimś czasie udałoby się stworzyć matematyczny model, wzór, z którego pewne parametry dałoby się wyliczyć. Z trzęsieniami ziemi to nie wyjdzie, i to z wielu różnych powodów. Mechanizmy ich powstawania są wciąż bardzo tajemnicze. Nie wiadomo, dlaczego w niektórych miejscach trzęsienia są częste i słabe, a w innych rzadkie i bardzo gwałtowne. W końcu nie wiadomo dokładnie, kiedy i gdzie trzęsienie nastąpi. Wszelkie próby dokładnego przewidywania skazane są na niepowodzenie, bo ogromna część (o ile nie cała) naszej wiedzy opiera się na przypuszczeniach i hipotezach potwierdzanych nie tyle pomiarami tego, co jest we wnętrzu naszej planety (bo tam nikt nie dotarł), ile tego, co siły natury z tego wnętrza wypchały na powierzchnię.

Każde trzęsienie jest inne, nawet gdy następuje w tym samym miejscu. Co więcej, nie sposób zajrzeć do miejsca, w którym ono powstaje. Naukowcy cały czas zdobywają nowe informacje na temat budowy Ziemi, ale eksperymentalne pole działania mają mocno ograniczone. Nawet najgłębsze wiercenia do wnętrza planety nie docierają do miejsc, w których płyty tektoniczne się naprężają.

Nie znaczy to, że trzęsień zupełnie nie da się przewidzieć – znaczy, że nie da się tego zrobić dokładnie. Zarówno czasowo, jak i obszarowo. To, że ziemia się zatrzęsie, można powiedzieć z dokładnością do kilkunastu miesięcy i do kilkuset kilometrów. Nie wiadomo jednak, czy kataklizm będzie duży, czy mały. Czy będzie jeden wstrząs, czy cała seria wstrząsów. Czy na takiej podstawie można podejmować decyzje administracyjne, np. o ewakuacji miasta albo regionu?

Kiedy się wydarzy?

Nawet gdyby sejsmolodzy czy geofizycy oszacowali, że do dużego trzęsienia ziemi dojdzie – powiedzmy – w ciągu roku, nie znaczy to, że tak się stanie. Znaczy, że z modeli komputerowych wynika, iż naprężenie płyt pod nogami jest tak duże, że w ciągu roku powinno nastąpić uwolnienie energii. Gdy jednak po 12 miesiącach kataklizm nie nadchodzi, nie oznacza to, że niebezpieczeństwo minęło. Przeciwnie – że ono rośnie. Bo im dłużej czekamy, tym więcej energii jest magazynowanej i tym więcej będzie jej uwolnionej. W praktyce znaczy to tylko tyle, że naukowcy nie doszacowali energii, którą „skały” są w stanie zmagazynować. Już wiele lat temu uczeni ostrzegali, że w Kalifornii (na Zachodnim Wybrzeżu USA) ziemia zatrzęsie się na uskoku San Andreas. Lata mijają, a do dużego trzęsienia nie dochodzi. Im dłużej będziemy na nie czekali, tym większą będzie ono miało moc. San Andreas jest miejscem, gdzie stykają się płyta pacyficzna i płyta północnoamerykańska. Obie w stosunku do siebie przemieszczają się z prędkością kilku centymetrów na rok. Ale to tempo jest zmienne. Linijka się wygina i nikt nie rozważa kwestii, „czy pęknie”, tylko raczej „kiedy pęknie”. Uskok San Andreas ma grubo ponad 1000 km długości, a w jego pobliżu mieszka kilkanaście milionów ludzi, m.in. w takich miastach jak Los Angeles, San Francisco, San Diego czy Santa Cruz.

Zanim wrócę do sytuacji na granicy turecko-syryjskiej, warto wrócić do podstaw.

Nieco obrazowo mówiąc, powierzchnia ziemi, po której stąpamy, przypomina kry na wodzie. Kry, które są w ciągłym ruchu. Niektóre z nich się zderzają, inne na siebie nachodzą. Trzęsienia ziemi spowodowane są zderzaniem i ocieraniem się o siebie płyt tektonicznych. Obszary na ich styku, przy ich krawędziach, nazywamy obszarami sejsmicznymi. Pogranicze turecko-syryjskie jest właśnie takim obszarem. Płyty tektoniczne – a jest ich w sumie kilkanaście – są w ciągłym ruchu. Energia zderzeń nie jest jednak od razu uwalniana, bo każda płyta – przez jakiś czas – może ją magazynować. Tak jak wyginana linijka.

Dlaczego tyle ofiar?

W ciągu roku trzęsień ziemi rejestruje się kilkaset tysięcy, ale duża ich część jest dla ludzi (i budynków) nieodczuwalna. Tych, które odczuwalne są bez specjalistycznych przyrządów (sejsmografów), jest ok. 8 tys., a tych naprawdę groźnych – kilkanaście. Nie wszystkie wyglądają tak samo. Różnić je może wszystko, np. głębokość, na jakiej energia zostanie uwolniona – im jest ona mniejsza, tym większe skutki trzęsienia. Kataklizm, który kilkanaście dni temu nawiedził Turcję, miał epicentrum zaledwie 18 km pod powierzchnią gruntu. To bardzo mało.

Inną cechą charakterystyczną jest liczba wstrząsów – im ich więcej, tym większe straty. W Turcji do głównych wstrząsów doszło w nocy, gdy ludzie spali. Ucieczka z domów i mieszkań była bardzo utrudniona, bo wstrząsy zniszczyły infrastrukturę energetyczną. Po wstrząsie głównym nastąpiła długa seria wstrząsów wtórnych, podczas których osłabione budynki zawalały się jak domki z kart. Zdarzało się, że ludziom udało się uciec po pierwszym wstrząsie, a gdy po jakimś czasie wrócili do domów, przyszły wstrząsy wtórne. I to one sprowadziły na nich śmierć.

Gdy piszę ten tekst, ONZ szacuje, że liczba ofiar trzęsienia ziemi wyniesie około 60 tys. osób. Deszcz ze śniegiem oraz niskie temperatury powodują, że nawet ci, którzy pod gruzami przeżyli, mieli niewielkie szanse na doczekanie ratunku. Tym bardziej że teren, jaki trzeba przeszukać, jest ogromny, a ratownicy muszą niejednokrotnie przerywać akcję z powodu zamieszek pomiędzy poszkodowanymi a lokalnymi władzami. Z podanych informacji wynika, że na terenach, na których doszło do trzęsienia ziemi, całkowicie zawaliło się kilka tysięcy budynków, a kilkanaście, a być może nawet kilkadziesiąt tysięcy zostało uszkodzonych. Te liczby dotyczą tego, co wydarzyło się po stronie tureckiej. Brak informacji, jak wygląda sytuacja po stronie syryjskiej. Wiadomo, że kataklizm uderzył w zniszczone wojną syryjskie miasto Aleppo. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.