Wojna robotów

Tomasz Rożek

GN 18/2011 |

publikacja 08.05.2011 19:50

W Libii bezzałogowy amerykański samolot Predator (Drapieżnik) ostrzelał cele naziemne. Zgodę na akcję wydał prezydent USA. W konfliktach zbrojnych roboty będą odgrywały coraz większe znaczenie.

Predator to amerykański bezzałogowy samolot zdolny do prowadzenia działań bojowych fot. pap /EPA/PHOTO DOD/USAF/pbz-ms Predator to amerykański bezzałogowy samolot zdolny do prowadzenia działań bojowych

Roboty w armii? Są tam od dawna, ale gdy je wprowadzano, mówiono, że będą pełniły role pomocnicze i zwiadowcze. Miały obserwować, podsłuchiwać i nakierowywać. Miały rozbrajać miny, a nawet transportować rannych z pola walki. Sprawa dotyczy oczywiście nowoczesnych armii. Z drugiej strony technologia, która dzisiaj dostępna jest dla nielicznych, za kilka, kilkanaście lat będzie obecna także w armiach biedniejszych krajów. Na użycie bezzałogowych samolotów Predator w konflikcie w Libii zgodę wydał amerykański prezydent Barack Obama. Po pierwsze te maszyny są drogie.

Jedna sztuka kosztuje ponad 5 mln dolarów. Po drugie są technologicznie cenne. Przejęcie egzemplarza przez wrogie mocarstwo jest zawsze dużą stratą dla armii USA. Tym bardziej że kilka razy Amerykanie swoje samoloty bezzałogowe tracili. W końcu po trzecie… Predatory to automatyczni, mechaniczni zabójcy. Wyspecjalizowani – jak snajperzy – w precyzyjnym zabijaniu w obszarach gęsto zabudowanych. Potrafią dotrzeć tam, gdzie żaden samolot nie jest w stanie wlecieć. Tam, gdzie wysyłanie oddziału komandosów jest obarczone zbyt dużym ryzykiem. Użycie takiej bezzałogowej broni, choć skuteczne, wymaga jednak umiaru. Armia robotów zabójców nie wygląda zbyt dobrze w przekazach telewizyjnych.

Precyzyjny zabójca
Predatory są lekkie, niewielkie i wolniejsze od np. myśliwców. Ta ostatnia cecha jest jak najbardziej korzystna. Bezzałogowce, które biorą aktywny udział w walkach, latają z prędkością około 150 km/h, podczas gdy np. F-16 z prędkością około 1000 km/h. Predatory idealnie nadają się do walki w mieście, czy – bardziej ogólnie – w zwartej zabudowie. Są wyjątkowo ciche, potrafią bardzo nisko latać, a na wyposażeniu mają sprzęt, który pozwala niezwykle precyzyjnie namierzać cel. Tym celem mogą być budynki, samochody, a nawet konkretne osoby. Zdarzało się, że bezzałogowe samoloty w powietrzu walczyły z myśliwcami „tradycyjnymi”. Tak było np. pod koniec 2002 roku, kiedy po krótkiej walce w powietrzu Predatora strącił iracki MiG-25.

Wysokie, niedostępne góry na pograniczu Pakistanu i Afganistanu. Maleńka wioska, a w niej ukryty przed światem Haitham al-Yemeni, ekspert Al-Kaidy od ładunków wybuchowych. Jak się później okazało, ukryty niezbyt skutecznie. O miejscu jego pobytu wiedziała amerykańska CIA (Central Intelligence Agency – Centralna Agencja Wywiadowcza), która wysłała Predatora, aby go zabić. Ten cicho nadleciał nad cel i odpalił pocisk Hellfire. Był 13 maja 2005 roku. Oprócz Haithama al-Yemeniego nikt nie zginął. W listopadzie 2002 roku w podobny sposób zginęli gdzieś w środkowym Jemenie jadący samochodem terroryści. Ich zabójstwo też „zleciła” CIA. Podobne zadania potrafią wykonywać tylko samoloty bezzałogowe. Znacznie prościej trafić rakietą w obiekt, który się nie porusza, np. w dom.

W tej sytuacji wystarczy dokładnie określić jego pozycję i wystrzelić pocisk z pokładu oddalonego nawet o setki kilometrów lotniskowca czy lecącego gdzieś w oddali samolotu. Pocisk będzie kierowany przez sygnał z satelitów GPS. W ten sposób zabito 7 czerwca 2006 roku drugiego, po Osamie bin Ladenie, najbardziej poszukiwanego terrorystę na świecie, czyli Abu Musaba al-Zarkawiego. Bomby naprowadzane GPS-owo mają dokładność uderzenia poniżej jednego metra. Wystarczy. W czasie lotu komputer rakiety nieustannie konsultuje się z satelitami umieszczonymi na orbicie i przez to zna dokładnie swoje położenie. Z różnicy między „gdzie jestem” a „gdzie powinienem być” rakieta wie, gdzie ma lecieć.
Dom, w którym przebywał al-Zarkawi, stał na pustkowiu. O godzinie 18.15 czasu lokalnego z pokładu myśliwca F-16C w kierunku punktu o współrzędnych geograficznych 33°48’02.83”N, 44°30’48.58”E został wystrzelony pocisk GBU-38. Wyprodukowana przez Boeinga, mierząca prawie 4 metry i ważąca niecałe 230 kg bomba w jednej chwili zmieniła stojący około 50 km na północny zachód od Bagdadu dom w stertę gruzu. Grzebiąc w nim al-Zarkawiego i jego kompanów.

Bez strachu i zmęczenia
Predatory były budowane jako samoloty zwiadowcze. Sprawdziły się w polu (a właściwie w powietrzu), więc kolejne ich wersje zaczęto dozbrajać. Choć oficjalnie nikt tego nie przyzna, armie wielu krajów świata opracowują, a niektóre już opracowały roboty, które zamiast ludzi, choć lepiej powiedzieć – obok ludzi, walczą na wojnach. To doskonali zabójcy. Nie mają uczuć i nie odczuwają zmęczenia, mają refleks i opanowanie. Nie muszą jeść, pić ani spać. Widzą w ciemności i są niezwykle wytrzymale. A przede wszystkim, choć drogie, są dużo tańsze niż wyszkolenie żołnierza. Są lojalne. No chyba, że do ich elektronicznych mózgów włamie się haker. Póki komuś się to nie uda, konstruktorzy takich ma-szyn będą twierdzili, że takie włamanie jest niemożliwe.

Czy w przyszłości będziemy więc mieli armie robotów i maszyn? Trudno powiedzieć. Na razie na odpowiednią technologię stać naprawdę niewielu. Na pewno stać Amerykanów. I coraz bardziej realny staje się obraz znany dotąd z filmów science-fiction, w którym pilot siedzi wygodnie i bezpiecznie w fotelu w bazie (oddalonej o tysiące kilometrów od pola walki), a samolot, który pilotuje, lata gdzieś nad Afganistanem i tropi terrorystów. Dzięki łączom satelitarnym ma wysokiej jakości obraz i – jak w grze komputerowej – strzela do biegających ludzików, uciekających samochodów czy wrogich czołgów. Gdy łączność z jakichś powodów zostaje zakłócona, a samolot pozostawiony sam sobie, nie ma strachu, poczeka na kolejne rozkazy. Coraz więcej urządzeń ma sztuczną inteligencję. Potrafią oceniać sytuację i podejmować adekwatne do niej decyzje bez konsultacji z człowiekiem.

Sam dla siebie
No i wtedy ktoś zadał pytanie. Czy człowiek w ogóle jest potrzebny maszynie prowadzącej wojnę? Czy można stworzyć armię robotów, które po określeniu celu same będą wszelkimi możliwymi sposobami do niego dążyły? W połowie lat 90. XX wieku zaczęto prowadzić prace nad stworzeniem samolotu bojowego, który będzie od człowieka niemal niezależny. Człowiek będzie określał cel misji, a samolot będzie robił resztę. Zdalnego samolotu nie trzeba będzie nawet pilotować. Będzie sam startował i sam lądował. Będzie też w powietrzu sam tankował. Takie samoloty już istnieją.

Na przykład X 47B, który został po raz pierwszy oblatany na początku lutego tego roku. Samolot ma skrzydła o rozpiętości prawie 19 metrów i waży ponad 20 ton (w tym ok. 2 ton uzbrojenia). Jest wielokrotnie cięższy od wspomnianego wyżej Predatora. Ale też jego funkcja jest zupełnie inna. Predator to snajper, to wojownik precyzyjny. Nie nadaje się do walki z masowym przeciwnikiem. X 47B to myśliwiec. Samodzielny i inteligentny. No i niepotrzebujący człowieka. Gdy wejdzie do wyposażenia armii, nastąpi totalna rewolucja. To nie ludzie, tylko – dosłownie – roboty będą walczyły. Będą mogły operować z lotnisk naziemnych i z pokładów lotniskowców. Będą mogły prowadzić ostrzał, bombardowanie i misje zwiadowczo-rozpoznawcze. Będą też potrafiły walczyć z innymi samolotami w powietrzu.

I to wszystko bez jakiegokolwiek, albo z bardzo niewielkim udziałem „pilota”. Z pierwszych testów wynika, że maszyna będzie potrafiła sama startować, lądować i niszczyć nieprzyjacielskie cele. Sama te cele znajdzie, namierzy i zdecyduje, jakich środków użyć, by je zniszczyć. Za miesiąc, góra dwa, mają się rozpocząć testy maszyny na lotniskowcu USS Nimitz, a pełny program testowy ma się zakończyć w 2014 roku. Nie wiadomo, kiedy X 47B wejdzie do służby, nie wiadomo, ile będzie kosztował. Nie wiadomo też, ile sztuk tego samolotu zostanie wybudowanych. Armia latających robotów – to brzmi naprawdę złowieszczo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.