Patent – miecz obosieczny

Karol Kloc, współpracownik Gościa

GN 19/2011 |

publikacja 15.05.2011 17:43

W szkole uczymy się, że telefon wynalazł Bell, a radio Marconi – tymczasem to wcale nie jest pewne. Pewne jest, że ci panowie pierwsi opatentowali wspomniane wynalazki.

Bell zdobył uznanie, publicznie prezentując nawiązanie połączenia telefonicznego między Nowym Jorkiem a Chicago fot. East News Bell zdobył uznanie, publicznie prezentując nawiązanie połączenia telefonicznego między Nowym Jorkiem a Chicago

14 lutego 1876 roku Aleksander Graham Bell i Elisha Gray przyszli w odstępie kilku godzin do urzędu patentowego, by zarejestrować telefon jako swój wynalazek. Bell był 5. w kolejce, a Gray 39. Później przez długie lata toczyli spór sądowy o prawo do telefonu. Zakończył się on ugodą – Gray dostał wysokie odszkodowanie, a Bell prawa do wynalazku. Żeby było ciekawiej, telefon wynalazł w 1857 roku włoski emigrant Antonio Meucci, ale nie było go stać na zgłoszenie wniosku patentowego. W 2002 roku Izba Reprezentanów USA wydała uchwałę, w której potwierdza dokonania Meucciego.
Radio wynalazł Giuglielmo Marconi, ale korzystał bezprawnie z patentów Nikoli Tesli. Długa batalia sądowa tylko teoretycznie zakończyła się dla Tesli sukcesem – procesy z Marconim zrujnowały tego bogatego wynalazcę (wynalazł m.in. świetlówkę czy slinik elektryczny), a z wyroku, który w 1943 roku przyznał mu prawa do radia, cieszyć się nie mógł – zmarł bowiem kilka miesięcy wcześniej.

Twój patent, twój zysk
– Patent to prawo do wyłącznego korzystania z danego wynalazku – mówi GN Mateusz Woźniak z kancelarii radców prawnych MGS. – Ten, komu go przyznano, może dowolnie dysponować swoim innowacyjnym pomysłem. Może go udostępniać, czerpać z niego zyski, przyznawać licencję na jego wykorzystanie praktycznie bez ograniczeń – dodaje. Co można opatentować? W zasadzie wszystko – od nowego rodzaju procesora, po innowacyjną metodę produkcji chusteczek higienicznych. Celem istnienia patentów jest zwiększenie opłacalności badań – jeśli jakiś naukowiec czy firma zajmuje się badaniami nad wynalezieniem leku na kaca, to inwestuje ogromne pieniądze. Opatentowanie wynalazku gwarantuje, że inwestycje w badania nie pójdą na marne. To dzięki temu opłaca się być firmą innowacyjną.

W Polsce wynalazca (pod warunkiem uiszczania relatywnie niewielkich opłat Urzędowi Patentowemu) może przez maksymalnie 20 lat korzystać z patentu. Później przechodzi on do tzw. domeny publicznej, czyli pełną możliwość korzystania z rozwiązania mają wszyscy. Możliwa jest jednak sytuacja, że rejestrując wynalazek w jednym kraju, nie zdołamy zrobić tego w drugim – wystarczy jeden list, by konkurent zarejestrował nasz wynalazek jako swój własny. Aby zapobiec takim przypadkom, już w XIX wieku podpisano Konwencję Paryską, której stroną jest dziś ponad 170 państw. Na jej mocy jeśli w jednym z krajów, które są stronami konwencji, ktoś opatentował wynalazek, to zyskuje on prawo pierwszeństwa – w ciągu 12 miesięcy może zarejestrować ten wynalazek w innym kraju i niejako poza kolejnością uzyskać ochronę prawną.

Patentowa włócznia
Patenty powstały po to, by ten, kto ponosi koszty badań, mógł też czerpać z nich zyski. Jednak patenty można równie dobrze wykorzystać do gnębienia konkurencji. Jeśli firma A ma patent np. na koło i produkuje samochody, może pozwać inną firmę korzystającą z wynalazku o naruszenie patentu i zażądać odszkodowania, opłat licencyjnych czy zaprzestania produkcji. „Patent na koło, dobre sobie” – pomyślą Państwo. Nic bardziej błędnego. W 2001 roku Australijczyk John Keogh opatentował okrągłe urządzenie ułatwiające transport. Keogh, który z zawodu jest prawnikiem patentowym, postanowił udowodnić, że australijskie prawo jest pełne luk. Na szczęście dla Australijczyków, nie będzie on żądał uiszczania jakichkolwiek opłat przez firmy korzystające z jego wynalazku.

Nie wszyscy jednak mają wielkie serce jak Keogh – pozwy o naruszenie patentów to codzienność wielu firm. Początkowo w Stanach Zjednoczonych, później także w innych krajach pojawiły się tak zwane trolle patentowe. Są to firmy, które korzystają z luk w prawie patentowym dla osiągnięcia korzyści. Trolle (najczęściej są to kancelarie prawnicze) wchodzą w posiadanie patentów tylko po to, by później domagać się pieniędzy od firm trzecich. Gdyby wspomniany John Keogh był trollem, zamiast schować patent na dno szuflady, wysłałby pozwy do wszystkich, którzy wykorzystają koło do działalności zarobkowej. Dobrym przykładem trollingu patentowego są działania firmy Bedrock Technologies, która pozwała firmy wspierające rozwój oprogramowania Linux. Nie jest on przedsięwzięciem komercyjnym (a więc nie czerpie zysków z naruszanych patentów), a tylko od takich można żądać rekompensaty.

Dlatego Bedrock pozwało firmy, które rozwijają Linux w celach komercyjnych – między innymi Googla, który stworzył Androida – popularny system operacyjny na telefony komórkowe bazujący na Linuksie. Często dochodzi też do sytuacji, gdy jedna firma grozi drugiej procesem o naruszenie patentów. Jest to jednak broń obosieczna, gdyż pozwany często wytacza w odpowiedzi własny proces. Parafrazując znane powiedzenie, można stwierdzić „znajdź mi firmę, a ja znajdę patent, który narusza”.

Świetnie ilustruje to sytuacja, którą Jonathan Schwartz, były prezes Sun Microsystems, opisał na swoim blogu. Steve Jobs, legendarny prezes Apple’a, miał do niego zadzwonić i grozić procesem. Według niego, Sun Microsystems wykorzystał nielegalnie patenty Apple’a w swoim oprogramowaniu. Schwarz jednak nie dał się zbić z tropu i stwierdził, że z kolei program do tworzenia prezentacji stosowany przez firmę Jobsa przypomina produkt Suna. Jeśli wierzyć Schwarzowi, Steve Jobs nigdy nie podjął ponownie tej rozmowy.

Zysk kontra Życie
Patenty dotyczą wszelkich wynalazków – także leków. Badania nad nowymi specyfikami pochłaniają ogromne pieniądze, jednak jeśli osiągnie się przełom, można uratować wiele istnień. Nikt jednak nie będzie wykładać miliardów, nie licząc na zysk. Produkcja leków to zbyt duży biznes, by pozwolić sobie na działalność non profit. I tu zaczyna się problem, bo producenci, którzy nie ponoszą kosztów badań, zazwyczaj oferują leki taniej. Najczęściej firmy farmaceutyczne strzegą swoich praw do leków i nie cofają się nawet przed żądaniem zniszczenia partii nielegalnych leków. Trudno zrozumieć to ludziom, którzy w wyniku chronienia praw intelektualnych, tracą szansę na leczenie, bo nie stać ich na drogie i oryginalne leki.

Prawo międzynarodowe dopuszcza w wypadku wyższej konieczności naruszenie patentu. Na przykład Brazylia zdecydowała się na import zamiennika Efavirenzu (jest stosowany przy leczeniu osób zakażonych wirusem HIV), gdy negocjacje z producentem leku w sprawie obniżenia cen zakończyły się fiaskiem. Społeczność międzynarodowa umożliwiła też biednym krajom import tańszych odpowiedników leków na podstawie tzw. deklaracji z Dauthy, jednak w praktyce nie zawsze jest to możliwe. Koncerny farmaceutyczne argumentują, że bez zysku nieopłacalne staną się badania nad nowymi lekami i tym samym brak będzie nowych sposobów walki z chorobami. Rządy i organizacje humanitarne twierdzą, że utrzymywanie wysokich marż w obliczu chorób i śmierci ubogich ludzi jest nieetyczne.

Kto w tym sporze ma rację – pewnie nikt. Patenty powstały po to, by premiować przedsiębiorczość i inwencję – i na pewno ten cel pomagają osiągnąć. Niestety, efektem ubocznym jest to, że czasami, zamiast rozwój przyspieszać, próbują utrzymać go w ryzach. Wynalazek, odkrycie, nowa myśl, zamiast od razu „wejść pod strzechy”, ułatwiać ludziom życie, latami czeka na wygaśnięcie patentu. No chyba że ktoś za licencję sporo zapłaci. Czy można to zmienić? Chyba nie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.