Trupy szklanego ekranu

publikacja 20.06.2011 10:10

Tego, co możemy obecnie zobaczyć w telewizjach na całym świecie, jeszcze 30 lat temu nikt by się nie ośmielił pokazać – mówi Christophe Nick, producent filmu dokumentalnego „Gra śmierci”.

Christophe Nick fot. KAMILLA STASZAK Christophe Nick

Kamilla Staszak: Czy ma Pan telewizor?

Christophe Nick: – Oczywiście!

Po obejrzeniu Pańskich filmów „Gra śmierci” i „Czas dostępu do ludzkiego mózgu” oraz po lekturze książki „Ekstremalne doświadczenie” spodziewałam się negatywnej odpowiedzi.

– Telewizja, podobnie jak wiele innych rzeczy, może być odbierana jako coś przynoszącego pożytek lub siejącego spustoszenie w naszym życiu. Nie jestem wolny od jej negatywnego wpływu, bo zamiast sport uprawiać, wolę go oglądać. Racjonalizuję swoje lenistwo, tłumacząc sobie, że w ten sposób się relaksuję po ciężkim dniu pracy, a za bieganie wezmę się jutro. Ze względu na typ pracy, którą wykonuję, jestem jednak widzem świadomym. Udaje mi się ustrzec przed wieloma telewizyjnymi pułapkami. Niestety, wiele osób w nie wpada, gdyż szklany ekran stał się jednym z największych autorytetów naszych czasów.

Zrealizował Pan film o przygotowaniach i przebiegu teleturnieju „Strefa ekstremalna”. Pokazuje on, w jaki sposób w ciągu ostatnich 20–30 lat zmieniły się programy pokazywane w telewizjach na całym świecie, w których do celów marketingowych wykorzystuje się ludzkie instynkty. Skąd taki pomysł?

– Kilka lat temu obejrzałem jeden z odcinków teleturnieju „Najsłabsze ogniwo”. I mnie poraziło!

Co Pana w nim tak poruszyło?

– Do tej pory w tego typu produkcjach liczyła się wiedza grających. Wygrywał najlepszy i ten, któremu sprzyjało szczęście. W tej grze zwycięzcą zostawał najbardziej wyrachowany z uczestników. Ten, który wyeliminuje z gry przeciwnika. Prowadząca pozwalała sobie na wyjątkowo złośliwe i poniżające komentarze pod adresem uczestników, bo takie były założenia tego programu. Stwierdziłem, że telewizja przekroczyła kolejne tabu. Dała zgodę na upokarzanie drugiego człowieka. Pokazała, że okrucieństwo i cynizm mogą być nagradzane. Że wygrywa zły, a przegrywa ten, kto ma skrupuły. Potem przez przypadek trafiłem na książkę Milgrama „Posłuszeństwo wobec autorytetu”, w której opisano, w jaki sposób w naszym społeczeństwie funkcjonują czynniki, najczęściej wpółuświadomione, przygotowujące nas do bezkrytycznego ulegania autorytetom. W jaki sposób bezrefleksyjnie poddajemy się rozkazom, nawet tym, które oceniamy jako sprzeczne z naszymi przekonaniami.

I postanowił Pan zdemaskować telewizyjnego dyktatora?

– Bo telewizja to globalny system, którego wpływowi jesteśmy poddawani wszyscy. Pod różnymi szerokościami geograficznymi oglądamy te same seriale, reality show, podobne programy. Wydaje się nam, że jesteśmy wolni, a to tylko złudzenie. W rzeczywistości ręka w aksamitnej rękawiczce zmusza nas łagodnie do robienia tego, czego byśmy nie zrobili pod przymusem. Nie od dziś wiadomo, że przemocą niewiele można zdziałać. A jeśli już, to na krótko i zmiany nie są długotrwałe. Kiedy zadziałamy łagodną perswazją i druga strona myśli, że to właśnie ona podjęła decyzję – wygrana jest po naszej stronie. Tego, co możemy obecnie zobaczyć w telewizjach na całym świecie, jeszcze 30 lat temu nikt by się nie ośmielił pokazać. Różnego rodzaju reality show przekraczają kolejne tabu. Grają na ludzkim ekshibicjonizmie. Zachęcają do wyeksponowania tego, co do tej pory było strefą intymną człowieka. Granice są przesuwane z każdym nowym programem. Kolejny uczestnik chce przekroczyć zabronione do tej pory tereny, aby zostać zapamiętanym w spektaklu, w którym epatuje się seksem, łzami, agresją, gdzie dominują cynizm, wulgarność i narcyzm. Brytyjski Chanel 4 dał niedawno ogłoszenie prasowe, w którym szuka kogoś śmiertelnie chorego, kto pozwoliłby się filmować w ostatnich miesiącach lub tygodniach swojego życia. Oczywiście za odpowiednią opłatą.

Dlatego zadał Pan pytanie, dokąd może nas zaprowadzić telewizja, i pokazał tortury oraz prawdopodobną śmierć na ekranie?

– Moim celem było ostrzeżenie, że doszliśmy do momentu w historii cywilizacji, w którym wykorzystywanie ludzkich popędów dotknęło niebezpiecznej granicy. Schlebianie niskim instynktom, zaspokajanie niezdrowej ciekawości miesza się z hasłami walki o wolność mediów, wypowiedzi i w obronie demokracji. W rzeczywistości chodzi o zarabianie pieniędzy. Szefowie telewizji prywatnych przyznają otwarcie, że powody ekonomiczne górują ponad wszelkimi kwestiami kulturalnymi, czy jakimikolwiek innymi, i są tylko pretekstem do zwiększania zysków. Patrick Le Lay, dyrektor generalny prywatnej stacji telewizyjnej TF1, powiedział kilka lat temu, że jego stacja przygotowuje umysły telewidzów do jak najlepszego odbioru reklam i sprzedaje czas dostępu do ludzkiego mózgu. Nie liczy się to, co znajduje się między blokami reklamowymi, bo one są najważniejsze. Do nich trzeba przyciągnąć czytelników gazet lub telewidzów na wszystkie możliwe sposoby. Artykuły, programy są tylko wsadem, który ma wspierać konsumpcję. Wprowadzać i zachęcać do kupowania. Kiedyś telewizja była pod kontrolą polityczną, teraz przeszła pod kontrolę marketingową. I to jest największe obecnie zagrożenie. Problemem nie jest telewizja sama w sobie, ale to, że na różne sposoby zmierza ona do zmieniania ludzkich postaw, aby móc je kontrolować i modelować.

Na ludzi próbowano wpływać zawsze na różne sposoby…

– I często był to wpływ wątpliwy moralnie. Chciałem zwrócić uwagę właśnie na te oddziaływania negatywne.

Myśli Pan, że ta prowokacja spowoduje, że szefowie telewizji na świecie zastanowią się, czy warto zamienić mieć na być?

– Nie mam zamiaru nikogo szokować, ale skłonić do zastanowienia i jakiejś reakcji. Wywołać społeczną dyskusję na temat tego, co pokazywane jest w telewizji, i wpływu tego autorytetu na człowieka.

Wielu osobom nie spodobało się, że piętnując metody stosowane w programach typu reality show używa Pan takich samych, aby przyciągnąć uwagę i wzbogacić się...

– Nie przypuszczałem, że mój film spotka się z takimi negatywnymi emocjami. Myślę, że wielu z nas się przestraszyło. Zobaczyliśmy bowiem odbicie siebie samych w lustrze. I zlękliśmy się, że my także w takiej sytuacji postąpilibyśmy najprawdopodobniej tak jak większość uczestników eksperymentu.

Znany psycholog Philip Zim­bardo także potępił powtórzenie eksperymentu naukowego w telewizji jako nową metodę szukania sensacji i promowania zła.

– Czy on chociaż widział mój film? Czy może wyrobił sobie zdanie na jego temat tylko na podstawie przekazów medialnych, które, jak się okazuje, w pewnych przypadkach wzięły z mojego filmu to, co według nich najlepiej się sprzedaje, czyli porażenie prądem w sensacyjnym opakowaniu. A dziennikarze ferowali opinie, choć sami filmu nie widzieli! I pominięto całkowicie próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie, po co to wszystko zostało zrobione, gdyż wymagałoby to pogłębienia tematu, pokazania niuansów, które, jak się okazuje, dla samych dziennikarzy stają się za trudne. Wówczas pracownicy mediów musieliby wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, co robią, w jaki sposób jest to odbierane i jak oddziałuje na społeczeństwo.

Wtedy musieliby się zmierzyć z prawdą. Każdy jej pragnie, ale kiedy w końcu ją pozna, to nie chce wierzyć, bo nie taką prawdę chciał usłyszeć…

– Dlatego najbardziej zabolała mnie właśnie krytyka środowiska dziennikarskiego. Wielu dziennikarzy skarży się w rozmowach prywatnych, że muszą przygotowywać intelektualne papki tylko dlatego, że dobrze się sprzedają. Potem boją się przyznać do tego, że to, co i w jaki sposób robią, ma duży wpływ na ludzi. My pokazaliśmy, że ktoś występujący w telewizji jest gotowy zachowywać się tak, jak myśli, że powinien, ale nie jest w stanie sprzeciwić się narzuconym regułom gry.

Zarzuca się też Panu, że uczestnicy zostali wprowadzeni w błąd, bo nie wiedzieli, w czym biorą udział, zostali poddani stresowi, a studia telewizyjnego nie można traktować jako terenu do naukowych eksperymentów.

– Dlaczego telewizja nie może być traktowana jako teren naukowych poszukiwań? Telewizja nie jest złotym cielcem! Wiele osób ogarnęło chyba jakieś zamroczenie, jakbym zbezcześcił ich przedmiot kultu. Chcieli mnie zlinczować, zamiast zastanowić się krytycznie nad moimi argumentami. Pokazuje to, jak bardzo wszyscy poddani jesteśmy wpływowi szklanego ekranu. Każdy chce go bronić, bo spędza przed nim po kilka godzin dziennie.

Nie mógł Pan wymyślić innego sposobu pokazania wpływu autorytetu telewizji na zachowanie ludzi?

– Pewnie mogłem. Kiedy jednak zabierałam się do realizacji mojego filmu, wspierany przez wielu ludzi, wszyscy uważaliśmy, że właśnie takie podejście będzie najlepsze. Według psychologów społecznych, najlepszym sposobem obserwowania jakichś zachowań lub emocji jest wywołanie ich w sytuacjach, które można kontrolować. Nawet posłużenie się kłamstwem jest w danej sytuacji możliwe do przyjęcia. Po zakończeniu nagrywania każdego uczestnika poinformowano o celu przedsięwzięcia i otoczono opieką psychologiczną. Przy okazji przeprowadziliśmy także inne badania.

Jakie?

– Doświadczeniu poddana została także publiczność. Nagrywanie programu trwało kilka dni, a ludzie zmieniali się dwa razy dziennie, oglądając po czterech uczestników. Jean-Paul, czyli aktor grający porażanego prądem, był zawsze ten sam. Po pierwszym nagraniu wszyscy otrzymywali kwestionariusz do wypełnienia. Powiedzieliśmy im, że jest to pilot nowego teleturnieju i potrzebujemy ich opinii na jego temat. Niektórzy byli oburzeni. Kilka osób miało przypuszczenia, że całość jest sfingowana. Niemal wszyscy stwierdzili, że Jena-Paul jest złym kandydatem. Wielu na niego zrzuciło winę za to, że daje się porażać prądem, bo nie zna odpowiedzi. I nie pozwala, aby teleturniej się rozwinął, a oni przyszli tutaj, aby się bawić! Nikt nie zaprotestował. Nikt nie opuścił studia telewizyjnego.

Czyż nie pokazuje to, że ufamy telewizji?

– Tutaj właśnie chodzi o wykazanie, że autorytetom ufamy ślepo. Nasz krytycyzm nagle się wyłącza.

Dlatego walka o dostęp do mediów oraz kłótnie o to, co się tam powinno znajdować i w jaki sposób ma być przedstawiane, są jedną z najkrwawszych wojen XXI wieku.

– Zwłaszcza w telewizji, która jest nie tylko autorytetem, ale także dla wielu ludzi głównym, a często niestety jedynym źródłem wiedzy o świecie. Inne nasze eksperymenty pokazały, że to samotność jest przyczyną poddawania się autorytetowi i niemożności sprzeciwienia się jego rozkazom. W przypadku naszego eksperymentu w telewizji okazało się, że nawet gdy prowadząca program opuściła studio lub pojawił się producent, który namawiał do przerwania teleturnieju, to niczego nie zmieniło. Bowiem ani prowadząca, ani producent nie reprezentowali w oczach uczestników autorytetu. Autorytetem nadrzędnym była telewizja sama w sobie. Ludzie działali w sposób, który wypracowali na podstawie widzianych wcześniej programów. Postępowali według schematów, które poznali, bo wydawało im się, że tak powinni robić. Człowiek jest istotą, którą można kształtować na różne sposoby. Oglądając telewizję, uodporniliśmy się i staliśmy się mniej wrażliwi na ludzką krzywdę. Wzrok jest najważniejszym z ludzkich zmysłów. Kiedyś to my kreowaliśmy obrazy. Teraz one kreują nas.

„Strefa ekstremalna” – po prostu teleturniej

„Przestańcie! Dłużej nie chcę grać! Wypuście mnie stąd!” – krzyczy Jean-Paul. Zaczyna płakać. Po raz kolejny podaje złą odpowiedź w trakcie telewizyjnego teleturnieju „Strefa ekstremalna”. Patrick, inny uczestnik, który zadaje pytania, ciągnie więc za dźwignię, zwiększając dawkę prądu porażającą Jeana-Paula. Zaczęło się od 20 woltów. Z każdą złą odpowiedzią dawka jest zwiększana. 40, 60, 80, 100 woltów. Przy 280 i coraz głośniejszym zawodzeniu Patrick patrzy niepewnie na prowadzącą program.

Tania Young, znana dzięki zapowiadaniu pogody po głównym wydaniu wiadomości we France 2, mówi pewnym głosem: „Logika gry nakazuje, abyś kontynuował. Musisz przestrzegać reguł gry”. A jeśli i to nie pomaga, zwraca się do publiczności: „Nie masz prawa przeszkodzić drugiemu kandydatowi w wygraniu. Zgadzacie się ze mną?”. Publiczność ją popiera. Patrick waha się. W końcu pociąga za dźwignię z napisem 460 woltów. Dawka śmiertelna dla człowieka.