Dzieci z in vitro narażone

Joanna Bątkiewicz-Brożek

In vitro to program, który niszczy zdrowie dzieci – dowiedli naukowcy z Toronto.

Dzieci z in vitro narażone

Na Uniwersytecie w Toronto przebadano dzieci urodzone w ostatnich latach w wyniku procederu in vitro. Dr Rosanna Weksberg, genetyk, opublikowała raport, w którym napisała: dzieci z „in vitro” są 10-krotnie bardziej narażone na wady genetyczne i na rzadkie schorzenia jak zespół Beckwith-Wiedemanna i zespół Angelmana. Syndrom Beckwith-Wiedemanna (objawia się nieproporcjonalną wielkością kończyn, rozszczepem języka i wysokim ryzykiem zachorowania na raka nerki) zdarza się raz na 1,3 tys. dzieci urodzonych w wyniku procedury in vitro. Tymczasem w ogólnej populacji dochodzi do jednego takiego przypadku na 13 tys. osób! Z kolei zespół Angelmana (objawia się upośledzeniem umysłowym i zaburzeniem mowy) zdarza się u jednego na 1,5 tys. dzieci z zapłodnienia pozaustrojowego. Okazuje się też, że u dzieci wyprodukowanych w szkle istnieje większe prawdopodobieństwo niskiej masy urodzeniowej i autyzmu. I można by mnożyć.

I proszę, kolejne badania (podobne prowadzi się w Szwajcarii), konkretne, naukowe. Nie katolicka wykładnia, nie ideologizacja, ale czarno na białym naukowcy mówią: in vitro jest programem, który niszczy! Programem niebezpiecznym. Dodam, że dr Weksberg nie jest fundamentalistką, a od lat specjalizuje się w in vitro. I zaczęło jej coś nie pasować.

Niedawno w Poznaniu doszło do historycznego starcia: prof. Thomas Hilgers, twórca naprotechnologii z Instytutu Pawła VI w USA spotkał się z prof. Marianem Szamatowiczem, wykonawcą pierwszego in vitro w Polsce (przeczytaj relację z tej debaty). Pomijam, że propagator in vitro skompromitował się, w moim przekonaniu, niewiedzą w zakresie leczenia bezpłodności: powiedzmy sobie jasno, in vitro niepłodnością się w ogóle nie zajmuje, nie leczy, a przeszkodę omija. Cel to produkcja dziecka. Po trupach – w przenośni i niestety dosłownie. Rodzice pozostają bezpłodni. Ale nie o tym. Poznańskie spotkanie ujawniło rzeszę lekarzy neonatologów i ginekologów (jak spod ziemi wyrosło ich kilkuset – ale media tradycyjnie nie miały czasu, by ich pokazać), którzy odcinają się od in vitro (niekoniecznie katolików!) i którzy zarzucali Szamatowiczowi niehumanitarne postępowanie. Prof. Gadzinowski, neonatolog ujawnił, że 25-30 proc dzieci z in vitro trafia w USA na oddziały intensywnej terapii. Ale statystyki się fałszuje, nie mówi się o nich. Jasne, mogłoby to obniżyć loty finansowe klinik in vitro.

Jedno pytanie dręczy mnie nieustannie: skoro naukowcy potwierdzają niebezpieczeństwa, jakie grożą poczętym w szkle dzieciom, skoro wiadomo, że proceder in vitro negatywnie wpływa na zdrowie kobiet (są jak hormonalna bomba), skoro przy produkcji jednego dziecka zabija się lub mrozi inne, to jak to możliwe, że lekarze w ogóle brudzą swoje sumienie, przystępując do tego programu? Co to ma wspólnego z leczeniem? Z ratowaniem ludzkiego życia? Z humanizmem?! Nic. Dlatego powinno się in vitro ustawowo zakazać.