Bezpieczniej już nie będzie

Tomasz Rożek GN 36/2011

publikacja 06.10.2011 09:12

Dziesięć lat po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton wcale nie jesteśmy bezpieczniejsi. I nie dlatego, że nic nie zrobiono, ale dlatego, że próbuje się zrobić zbyt wiele.

Bezpieczniej już nie będzie Ralf Roletschek / CC-SA 3.0

Krótko po 11 września 2011 r. politycy w wielu krajach mówili o konieczności wprowadzenia nowych środków ostrożności wszędzie tam, gdzie duża liczba ludzi może być pretekstem do kolejnych ataków terrorystycznych. Chodziło głównie o lotniska, dworce, ale także siedziby rządów czy parlamentów. Politycy prześcigali się w nowych pomysłach, a eksperci od bezpieczeństwa publicznego znacznie ciszej studzili emocje. I przypominali, że im gęstsze sito różnych procedur i zabezpieczeń, tym, paradoksalnie, trudniej zadbać o bezpieczeństwo. Problemem jest ilość danych, które trzeba pozyskać, zweryfikować, przefiltrować, zinterpretować i ocenić. Na samym końcu tego łańcuszka jest człowiek. Analityk. To w jego głowie pracuje „komputer”, który zbiera wszystkie fakty, stara się je ułożyć w jedną całość, a następnie na podstawie tak „namalowanego” obrazu ocenić sytuację.

Analityków jest za mało, a informacji, przy zacieśnianiu sita, coraz więcej. Ataków z 11 września 2001 roku można było uniknąć, ale współpraca między odpowiednimi agencjami amerykańskimi była dalece niewystarczająca. Informacje o tym, że człowiek, który od dawna był na oku tajnych służb USA, bierze lekcje pilotażu, utknęły na biurku przeciążonego ilością spraw analityka. Także nagrania rozmów telefonicznych wskazujących na to, że w niedługim czasie dojdzie do ataków, przesłuchano dopiero kilkanaście godzin po tragedii. Amerykańska NSA (National Security Agency) zatrudniała i nadal zatrudnia zbyt mało pracowników. Rozmowy telefoniczne czy mejle podsłuchiwane przez systemy nasłuchowe muszą czasami czekać kilka, kilkanaście dni w kolejce, zanim trafią na biurko kogoś, kto je odsłucha.

Jak nie metal, to plastik

Ryzyka zamachu terrorystycznego nie sposób wyeliminować. Można je natomiast zminimalizować. Kłopot w tym, że dotychczasowe sposoby na tę minimalizację koncentrowały się na poszukiwaniu niebezpiecznych materiałów. Tymczasem coraz więcej ekspertów sugeruje, że powinny się koncentrować na poszukiwaniu niebezpiecznych ludzi. Dlaczego to takie ważne?

 

Po atakach na WTC na całym świecie wydano miliardy dolarów na zabezpieczenia antyterrorystyczne. Te są jednak coraz mniej skuteczne. Prosty przykład: w pierwszych dziesięcioleciach funkcjonowania lotnictwa cywilnego na pokład samolotu można było wnosić metalowe przedmioty. Po kilku porwaniach – metalowych noży czy innych metalowych niebezpiecznych narzędzi zakazano. Kosztem miliardów dolarów standardowym wyposażeniem na lotniskach stały się detektory do wykrywania metali. Tyle tylko że dla terrorysty to nie problem. Zamachowcy z 11 września uprowadzili aż cztery samoloty, dysponując plastikowymi narzędziami. Tak samo niebezpiecznymi jak metalowy nóż. „Przerzucenie” się z narzędzi metalowych na plastikowe to dla terrorysty niewielka zmiana planów. Z punktu widzenia ochrony to gigantyczne koszty, nowe procedury i całe lata dostosowań. Urządzenia wykrywające kształt przedmiotów, niezależnie od tego, z czego są one wykonane, posługują się promieniami X. Dzisiaj standardowo prześwietla się nimi bagaż wnoszony na pokład samolotu. Co z przedmiotami, które mogą być wszyte w ubranie czy np. przyklejone do ciała? Kontrola osobista raczej ich nie wykryje. Wystarczy ubrać grubszy sweter. Testowanie urządzeń prześwietlających człowieka spotyka się z protestami, bo na odpowiednim skanie widać szczegóły anatomiczne pasażera. Załóżmy jednak, że uda się stworzyć urządzenie, które – tak jak bramka wykrywająca metale – w sposób jednoznaczny będzie wskazywało niebezpieczne kształty. Czy to rozwiąże wszystkie problemy? Nie. Potrzebne jest urządzenie, które oprócz tego wykrywa także niebezpieczne materiały wybuchowe. Na przykład chemikalia, które po rozpuszczeniu w wodzie (w pokładowej toalecie) mogłyby być zagrożeniem dla pasażerów. Takie skanery już istnieją, ale są bardzo drogie. Poza tym wprowadzenie ich do użytku spowodowałoby wydłużenie kolejek na lotniskach. Już dzisiaj linie lotnicze sugerują, by podróżni zjawili się 2–3 godziny przed odlotem. Czy wyjściem jest przychodzenie 5 godzin wcześniej?

Skontrolowano i wypuszczono

Skoro poszukiwanie niebezpiecznych materiałów jest drogie i kłopotliwe, na czym ma polegać poszukiwanie podejrzanych osób? Od wielu lat istnieją i są wykorzystywane (choć jeszcze nie masowo) zaawansowane systemy rozpoznawania twarzy. Niektóre potrafią podejrzane osoby znaleźć w poruszającym się np. na chodniku albo znajdującym się w holu lotniska tłumie. Te systemy działają tylko wtedy, gdy potencjalnie niebezpieczne osoby są znane służbom (znajdują się w odpowiednich bazach danych). Aby bazy danych były aktualne, trzeba rozwijać wywiad i inwestować w analityków. Prawie wszyscy terroryści z 11 września byli znani służbom specjalnym. Co więcej, uznawano ich za niebezpiecznych. Brakowało czasu i sprawnych procedur komunikacji między służbami.

Systemy do identyfikacji twarzy czy głosu człowieka są integrowane z bazami danych. Policyjnymi, celnymi, skarbowymi czy takimi, w których zarejestrowani są imigranci.

W USA od 1990 roku działał system CAPPS (Computer-Assisted Passenger Pre-screening System), nazywany systemem selektywnej identyfikacji pasażerów. „Przeglądał” on listę pasażerów i wybierał tych, którzy powinni zostać dokładniej skontrolowani przez odpowiednie służby na lotnisku. Cała piątka terrorystów, porywaczy samolotu, który rozbił się o budynek Pentagonu, była wyselekcjonowana z listy pasażerów właśnie przez system CAPPS. Skontrolowano ich, ale nie znaleziono powodu, by zatrzymać. Nikt nie wprowadził do systemu informacji na temat rozmów telefonicznych, jakie te osoby prowadziły. Rozmów, które sugerowały, że szykują zamach. W połowie 2004 roku, z powodu miażdżącej krytyki, płynącej zarówno z USA, jak i z innych krajów, system jednak zamknięto. To samo spotkało następcę CAPPS, system Secure Flight.Podsumowując, podróżowanie nigdy w historii nie było tak bezpieczne jak dzisiaj. To nie znaczy, że terroryści mają związane ręce. Jeżeli ich działania mają być ograniczane, trzeba zacząć – jak mówią eksperci – poszukiwać konkretnych osób, a nie przeszukiwać wszystkich i wszystko. Jeżeli tego nie zrobimy, każdy system i każda procedura będą z powodu nadmiaru danych, nadmiaru tropów i nadmiaru hipotez nieszczelna. Terroryści bardzo szybko nauczą się przez te nieszczelności przenikać. I wtedy, mimo ogromnych nakładów i wielu utrudnień dla wszystkich pasażerów, wcale nie będzie bardziej bezpiecznie. Przeciwnie. Będzie coraz gorzej.