Dlaczego właśnie chrześcijaństwo?

ajm

publikacja 02.10.2018 14:30

Dla pytających o uzasadnienie wiary chrześcijan.

Jezus i uczniowie HENRYK PRZONDZIONO /Foto Gość Jezus i uczniowie
Opowieść o Jezusie i jego Ewangelii brzmi wiarygodnie. Gdy zwyczajny człowiek odkrywa w sobie nadnaturalną moc nie może nie wierzyć...

Z cyklu "Dla pytających o uzasadnienie wiary"

Czy ma sens wierzyć w Boga? Wiara bywa atakowana z wielu różnych pozycji. Jedni argumentują, że jeśli świat jest jaki jest, to Bóg, nawet jeśli istnieje, dobry być nie może. Nie warto więc takiemu Bogu oddawać czci. Inni z kolei, wskazując na wielość różnych systemów religijnych przyjmują postawę dystansu wobec nich wszystkich. Jeszcze inni idąc w sukurs swojej niewierze wyciągają oręż mniej czy bardziej współczesnej nauki, wskazując na rzekomą sprzeczność wiary z jej zdobyczami. Warto przyjrzeć się, ile rzeczywiście warte są przytaczane w takich dyskusjach argumenty. O tym, że nauka nie tylko przeczy istnieniu Boga, ale że odkrywając coraz lepiej kierujące przyrodą prawa odkrywa też, że to projekt kogoś bardzo inteligentnego pisałem w poprzednich odcinkach. Dziś próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego spośród wielu religii to właśnie chrześcijaństwo jest najbardziej godne zaufania.

Żyjąc wśród ludzi uczę się między innymi tego, że nie każdemu i nie w każdej sprawie mogę wierzyć. Ludzie po prostu czasem mijają się z prawda. Czasem chodzi głownie o wyłganie się od odpowiedzialności, czasem motywem są spodziewane korzyści; czasem to kłamstwo, będące mało przejrzystym żartem, a innym razem dotyczące spraw wielkiej wagi, a wynikające z czystej, bezinteresownej złośliwości. Bywa czasem i tak, że owo mijanie się z prawdą nie jest zamierzone. Tak bywa, gdy zadziała mechanizm „głuchego telefonu” (przekazywana z ust do ust wieść zazwyczaj ulega pewnym deformacjom), tak bywa gdy świadek wydarzenia nie był zbyt bystrym obserwatorem, ale i wtedy, gdy chciał być tak kompetentnym, że dodał sobie to, czego tak naprawdę nie widział. Różne bywają powody, dla których nie zawsze dajemy wiarę wszystkim wieściom. Niedobrze, jeśli jedynym kryterium jest tu zgodność z oczekiwaniami; przyjmuję za prawdę tylko to, co potwierdza moje wcześniejsze przekonania, a resztę odrzucam. To ślepy zaułek. Jakiś mechanizm weryfikacji tego, co jest prawdą a co nią nie jest musi jednak funkcjonować. I funkcjonuje. Można mieć zaufanie do źródeł wiarygodnych.

Na świecie jest wiele religii. Komu wierzyć? Czyje przekonania religijne warto przyjąć? Kto w tym względzie jest wiarygodny?

Powiedzmy sobie od razu, że koncepcje religijne wyrosłe na bazie li tylko przemyśleń specjalnie wiarygodne nie są. Jest z nimi tak, jak z systemami filozoficznymi. Pomysły Platona, Arystotelesa, Kartezjusza, Kanta, Hegla czy Marksa jakoś, gorzej czy lepiej, rzeczywistość tłumaczą. Mogą wydawać się nawet piękne i spójne, ale zdecydowanie za mało w nich doświadczenia; zakotwiczenia w realiach życia. Tak jest też z religią. Jeśli szukamy wiarygodnej nie może być oparta jedynie na jakimś pomyśle czy przemyśleniach jednego człowieka. Koncepcje, które przynosi muszą być jakoś weryfikowalne. W tym kontekście religia Izraela, a za nią chrześcijaństwo, wydaja się być wyjątkowe. Dlaczego?

W religii Izraela coś, co można by nazwać przemyśleniami na temat Boga owszem, istnieje. Ot, koncepcja Boga stwórcy, przekonanie że jest Bogiem jedynym i wiele innych. Jednak u jej podstaw leży odczytanie przez Izraela swoich dziejów jako swoistego dialogu z Kimś, kto stoi ponad wszystkim. I kto potrafi dyskretnie ludzkimi losami kierować. To więc najpierw doświadczenie praojca rodu, Abrahama, który uwierzył wbrew wszelkiej nadziei, a któremu na koniec życia Bóg pozostawił jedynie wątła iskierkę nadziei na spełnienie danych obietnic o wielkim narodzie – jedynego syna Izaaka. To, już potem, kluczowe dla dziejów tego narodu doświadczenie niesamowitych cudów wyjścia z Egiptu, wędrówki przez pustynię i zdobycia Kanaanu. To doświadczenie pomocy ze strony Boga, gdy wiernie przy nim trwali i pozostawienia ich na pastwę losu – czyli silniejszych wrogów - gdy już totalnie Go lekceważyli. To też doświadczenie cudu uwolnienia z niewoli babilońskiej, gdy wielka nowa potęga, pokonawszy starą, ‘pozwoliła Żydom, im po 70 latach wygnania powrócić do ich ojczyzny. Izrael był przekonany, że nie byłoby ich narodu, gdyby nie cudowne interwencje Kogoś Potężnego, który naprawdę wszystko może. A swojego przekonania nie wywodził jedynie z religijnych przemyśleń, ale z doświadczenia swojej historii.

Nie muszę oczywiście wierzyć człowiekowi, który mówi że jego dom jest nawiedzony. Jeśli podobne doświadczenie mają też inni mam prawo domniemywać, że wszyscy mieli zwidy albo wszyscy kłamią. Muszę się jednak zastanowić, czy nie postępuję jak człowiek, który za prawdę uznaje tylko to, co chcę uznać za prawdę. No bo jeśli widać, że pod wpływem takich wydarzeń ludzie zmieniają swoje życie, swoje obyczaje, idą na przekór panującym wokół nich trendom – w tym wypadku politeizmom - to jest to już coś. Gdy zaś widać, że opowieść o tych wydarzeniach i refleksje, jakie snują na ich podstawie to dzieło nie płytkich głupców, ale ludzi przenikliwych, mądrych...

Nie, wcale nie oznacza to, że są zaraz wiarygodni. Z całą pewnością można jednak odrzucić domniemania, że taka religia to wymysł głupców, którzy łatwo by się dali pochwycić na jakiejś niekonsekwencji w tej powieści. Nie przypisujmy im plagiatu połączenia w całość kilku różnych pomysłów wziętych z innych religii, kopiowania cudzych pomysłów. Ne zakładajmy, że jesteśmy od nich mądrzejsi i że łatwo możemy zdemaskować ich knowania. Jeśli pisząc o historii relacji Boga i Izraela pozwolili na jakiejś proste nieścisłości – jak na przykład istnienie obok siebie dwóch różnych relacji o tym samym wydarzeniu – to jako ludzie mądrzy i przenikliwi przecież też to widzieli. Ich nie zawsze konsekwentny przekaz świadczy raczej o uczciwych intencjach. Jedna, zgodna w każdym szczególe wersja, to raczej domena kłamców.

Znamienne, że założyciel chrześcijaństwa, Jezus z Nazaretu, nie pojawił się znikąd. Pojawił się jako reformator religii już znanej, zakorzenionej w historii Izraela. Czy był tym, za kogo się podawał? Czy opowieść o Nim jest prawdziwa? Może sam dał się zwieść swoim ułudom? Może jego uczniowie, widząc Jego klęskę, a chcąc ocalić pamięć o Nim, stworzyli misterną siatkę kłamstw?

W historii Jezusa uderza kilka spraw. Najpierw to, że wyraźnie wpisuje się On w tradycję Izraela, ale jednocześnie kompletnie nie pasuje do oczekiwań Izraela swoich czasów. Trafność proroctw o Nim może nawet prowadzić do przypuszczenia, że albo On sam albo Jego Uczniowie specjalnie podbarwili Jego życiorys, by wszystko się zgadzało. To oczywiście teoretycznie jest możliwe, ale na ile prawdopodobne?

Po drugie, uderza Jego mądrość, a jednocześnie odwaga, z jaką koryguje niewłaściwe, jego zdaniem rozumienie Boga i Bożego prawa przez Jemu współczesnych. Czy tak się zachowuje oszust? Nie jest to wykluczone, ale...

Po trzecie zdumiewają cuda, które czynił. Wszystko to było tylko autosugestią albo oszustwem? Przecież nie chodziło o parę cudów. Cisnęły się do Niego tłumy i niejeden raz uzdrowienia doznawało wielu chorych. wielu chorych. Do tego stopnia, że chcąc Go dotknąć pchano się na Niego. Tylko owczy pęd, nie poparty żadnym faktem?

Albo wskrzeszenia. Młodzieńca z Nain, córki Jaira, Łazarza. To tylko zręczne mistyfikacje? Miał tylu wspólników spisku? Albo uciszenie burzy na jeziorze czy chodzenie po nim. Albo i rozmnożenie chleba. To łgarstwo? Tania sztuczka? Przecież z opowieści ewangelicznych przebija wielkie zdumienie, w jakich wprawiały uczniów Jezusa takie wydarzenia. I że sami nie umieli tego ogarnąć.

No i w końcu sprawa Jego śmierci i zmartwychwstania. Skoro był oszustem czemu dał się zabić? Czemu przed Sanhedrynem nie wycofał się z tego, co wcześniej mówił? Czemu nie dał się obronić Piłatowi, a przyjął śmierć? No i jak to się stało, że trzeciego dnia powstał z martwych? I co jeszcze dziwniejsze, i kompletnie niekonsekwentne, gdyby chodziło o oszusta, nie pokazał się „wszystkim”, ale tym, którzy Go wcześniej dobrze znali i mogli zweryfikować Jego tożsamość?

Doświadczenie życiowe uczy nas, że mądrość i prawość charakteru Jezusa, a zwłaszcza Jego zgoda na własną śmierć nie bardzo pasują do sylwetki oszusta. Mógłby tak od biedy zrobić człowiek szalony. Ale bez wspólników to by się i tak nie udało. Na dodatek musieliby to być wspólnicy tajni, o których nie wiedziało nawet najbliższe grono Jego „jawnych” współpracowników. Czy to możliwe? Oczywiście tak. Ale czy w świetle Ewangelicznych opowieści prawdopodobne? Czy jacyś „tajni” uczniowie Jezusa, mogli wykraść Jego ciało, a potem podstawić kogoś, kto przedstawił się jako Jezus tak, że „jawni” uczniowie, mimo zdecydowanych oporów by uwierzyć w zmartwychwstanie, nie mieli w końcu żadnych wątpliwości? I czemu owi jawni uczniowie nic o tych „tajnych” nie wiedzieli?

Jednego bowiem można być pewnym bez cienia wątpliwości: uczniowie Jezusa naprawdę uwierzyli, że był tym, za kogo się podawał. Znali Jego nauczanie, widzieli cuda. Byli załamani Jego śmiercią, zobaczyli także Jego zmartwychwstanie. Jeśli uczestniczyli w Jego rzekomym spisku, to bardzo nieumiejętnie. Przecież gdyby na Jego temat kłamali, to nie przedstawiali by siebie w tak mało ciekawym świetle. Ot, gdy wspominają, jak często nie rozumieli Jego nauczania, jak małodusznie kłócili się o swoją pozycję, jak w końcu, w obliczu męki, jeden z nich Go zdradził, inny się go zaparł, a reszta zostawia. Czy takie rzeczy o sobie opowiadałby ktoś, kto by całą sprawę zmyślił albo choćby tylko odpowiednio ubarwiał?

Jest jeszcze coś, co wydaje się argumentem rozstrzygającym zarówno jeśli chodzi o przekonanie samych uczniów jak i to, że Jezus faktycznie był tym, za kogo się podawał. W dyskusjach na temat chrześcijaństwa najczęściej się o tym zapomina, ale… Uczniowie Jezusa byli zwykłymi ludźmi, prawda? Co najmniej czterech z nich było rybakami, jeden był celnikiem. Tymczasem ci zwykli ludzie na własnej skórze doświadczyli mocy Jezusa. Nie to, że widzieli Jego cuda. Nie to, że sami ich doświadczali, na przykład gdy Piotr chodził po wodzie, potem uzdrawiał czy w cudowny sposób został uwolniony z więzienia. Najważniejsze było to, że po zmartwychwstaniu i zesłaniu Ducha Świętego nagle okazało się, że oni sami mogą różne cuda czynić. Wypędzać złe duchy, uzdrawiać, a nawet wskrzeszać. Więcej, zgodnie z obietnicą nagle przestają się bać, zaczynają mówić obcymi językami. Czy człowiek, który po spotkaniu z Jezusem doświadcza w sobie takich mocy, może uważać, że był On kłamcą? Nie mieli prawa nie uwierzyć! Dlatego, przekonani, że świadczą o prawdzie, o tym co widzieli, słyszeli i czego dotykali, poświęcili dla Jezusa i Ewangelii swoje życie. I wszyscy, prócz św. Jana za swoje przekonanie w końcu życie oddali.

Gorąca wiara Apostołów to najwiarygodniejsze świadectwo, że Jezus nie był jednym z wielu fałszywych proroków. Zresztą także i to, że przed długi czas bez wsparcia politycznego, a nawet pomimo prześladowań, wiara w Jezusa rosła i trwa do dziś, też coś mówi. Podobnie jak fakt, że w ciągu wieków tylu ludzi doznało różnych łask, których, po ludzku rzecz biorąc, być nie powinno. Też złudzenie? Też przypadek?

Przedstawione argumenty brane z osobna na pewno nie są niezbitym dowodem przemawiającym na korzyść wiary chrześcijan. Jednak wzięte razem stanowią bardzo mocny argument za tym, że nadzieja chrześcijan nie jest mrzonką. Niestety, dziś nawet najmniejszą wątpliwość w tej kwestii uważa się za powód do uznania całej sprawy za ludzkie wymysły. A przecież wystarczyłoby sprawy uczciwie rozsądzić. Ot, przeprowadzić sądowy proces dotyczący tej sprawy, wnikliwie zbadać dowody, dać uczciwie głos świadkom i poddać ich zeznania próbie weryfikacji przez biegłych. Pewnie gdyby sprawę potraktować według takich kryteriów okazałoby się, że przeświadczenie iż Jezus był tym za kogo się podawał oparte jest na dość mocnych podstawach. Znacznie poważniejszych, niż niejeden wyrok sądu.

Bóg istnieje na pewno. Na to wskazują prawa przyrody. A historia zdaje się wskazywać na wysokie prawdopodobieństwo tego, że człowiekowi objawił się w historii Izraela i przez wydarzenie Jezusa Chrystusa. Można oczywiście to przekonanie odrzucić. Postawa taka, wynikająca najczęściej z braku wnikliwego zbadania spraw i ocenienia ich wiarygodności, nie ma jednak wartości większej niż odrzucenie niewygodnych zeznań naocznych świadków.

Zobacz też: