Najdroższy eksperyment świata, akcelerator LHC, zbudowany pod Genewą, kosztował ok. 10 miliardów franków szwajcarskich. Czy w dobie tak wyrafinowanej nauki warto jeszcze bawić się w szkolne eksperymentowanie? Przecież nie odkryjemy nowych cząstek, a czarną dziurę najwyżej wypalimy na podłodze. .:::::.
Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Potrzebne jest odpowiednie przygotowanie nauczyciela. On sam, najpewniej, na swej własnej drodze edukacyjnej nie spotkał się z tym, czego byśmy od niego wymagali. Z drugiej strony wielką pomocą może być Internet. Powstają całe witryny pełne oryginalnych rozwiązań, takich jak np. „Zabawki ze śmietnika” indyjskiego edukatora Arwinda Gupty, opracowującego na zlecenie swego rządu coraz to nowe propozycje niskokosztowych eksperymentów dla szkół. To tylko wymowny przykład. Trzeba też zrozumieć, że nikt odpowiedzialny nie podejmie w grupie 20, a czasami ponad 30 dzieci próby jakiegokolwiek eksperymentowania z gwoździami, wykałaczkami czy butelkami. W takich warunkach rzeczywiście można najwyżej czytać podręcznik. Może zmniejszyć grupy, a może wprowadzić do szkół stanowisko asystenta (w wielu krajach jest taka funkcja, a spełniają ją zarówno pracownicy etatowi, jak i wolontariusze)? Nie oczekujmy też, że nauczyciel sam kupi potrzebne ziemniaki na każdą lekcję, nawet jeśli to koszt zaledwie kilku złotych!
I po co to wszystko?
No właśnie! Po co? Po co męczyć dzieci doświadczeniami z gwoździami, ziemniakami, puszkami czy wykałaczkami? Każdy, kto odwiedził niedawno zakończony Festiwal Nauki Małego Człowieka na Wydziale Fizyki Politechniki Warszawskiej, mógł się przekonać, że dzieci bawiąc się, nie tylko nie sprawiają wrażenia zmęczonych, ale wprost przeciwnie, nie można ich od tych zabawek oderwać! Co więcej, często oderwać nie sposób także ich rodziców (płci obojga!). Ci ostatni, odchodząc od stanowisk – przygotowanych przez nas i przez kolegów z kilkunastu innych naukowych instytucji – zadawali często na pożegnanie proste pytania: Dlaczego tego wszystkiego nie robiliśmy w szkole? Dlaczego nasze dzieci nie uczą się w szkole poprzez taką zabawę? W większości polskich szkół (a także szkół w wielu innych krajach wysoko rozwiniętych) na lekcjach przedmiotów przyrodniczych wykładana jest czysta teoria.
Gdy 11-latek słyszy od nauczyciela przyrody, że „elektryczności nie można zobaczyć, więc dziś na lekcji będziemy czytać o niej z podręcznika” to jest właśnie na najlepszej drodze do znienawidzenia fizyki. Gdy pod koniec lekcji nauczyciel każe mu zanotować: „elektryczność to ogół zjawisk elektrycznych…”, to można mieć niemal pewność, że drogę do znienawidzenia fizyki właśnie z powodzeniem przeszedł. I trudno mu się dziwić, bo wpajana mu właśnie „wiedza” jest kompletnie bezużyteczna. Tymczasem eksperymentowanie „własnymi rękami” pozwala nauczyć się stosowania zdobytej wiedzy, konfrontowania jej z rzeczywistością i doświadczania subtelnej relacji pomiędzy mądrym i starannym wysiłkiem a osiągniętymi rezultatami. Mówiąc prościej, pozwala na odczucie na własnej skórze, co to znaczy zrozumieć.
Gość Niedzielny 43/2008
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.