Nowojorski doktor James "Charlie" Mahoney przełożył swoje przejście na emeryturę, by pomagać w walce z epidemią. Po zakażeniu się koronawirusem zmarł pod koniec kwietnia - informuje we wtorek dziennik "Washington Post".
Przed początkiem epidemii Mahoney planował, że niedługo przejdzie na emeryturę. W styczniu wrócił z rejsu po Karaibach w ramach świętowania końca swojej długiej kariery zawodowej.
Na oddziale intensywnej terapii Mahoney pracował przez blisko 40 lat. Leczył m.in. chorych na HIV/AIDS i świńską grypę oraz rannych w atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku.
Po nadejściu epidemii do Nowego Jorku kierownictwo jego szpitala dało starszym lekarzom możliwość odejścia z pracy. Mahoney nie skorzystał z tej oferty; na pierwszej linii frontu walki z epidemią pracował do połowy kwietnia, gdy dostał gorączki. Od tego czasu jego stan stale się pogarszał.
Chorujący na COVID-19 lekarz do końca nalegał, by leczyć go w państwowym szpitalu na Brooklynie, z którym związany był od lat. Gdy stan Mahoneya pogorszył się, przetransportowano go do szpitala na Manhattanie, który dysponuje lepszym sprzętem. Tam 27 kwietnia 62-latek zmarł w otoczeniu przyjaciół.
By uhonorować zmarłego doktora na portalu crowdfundingowym utworzono specjalną zbiórkę dla młodych afroamerykańskich lekarzy. Wywodzący się z tej społeczności Mahoney był dla wielu z nich mentorem. Niektórzy nazywali go "naszym Jay-Z", porównując do legendy nowojorskiego rapu.
W ciągu miesięcy całkowicie się rozkłada, nie tworząc nawet mikrocząstek.
Badacze kolejny raz obalili wyniki uzyskane pod koniec lat 80. metodą radiowęglową.
Plamy krwi na Całunie zachowują czerwoną barwę. Naukowcy podjęli próbę wyjaśnienia tego fenomenu.