Tajemnice Bałtyku

Nikt nie wie, ile dokładnie wraków spoczywa na dnie Morza Bałtyckiego. Pewne jest tylko, że muszą być ich tam tysiące.

– Prowadzimy zadania planowane oraz nagłe, wynikające z bieżącej sytuacji – wyjaśnia dowódca pionu hydrograficznego na okręcie kpt. Kozłowski. – Swoje zadania planujemy na początku roku i później je realizujemy. Wypływamy we właściwe rejony badań, sprawdzamy głębokości, weryfikujemy położenie znanych nam obiektów i ustalamy nowe podwodne przeszkody. Bywa też i tak, że wykonujemy prace niezaplanowane. Tak jak na przykład w maju tego roku, kiedy z liny holowniczej zerwał się statek transportowany z Rotterdamu do Kłajpedy, gdzie miał być zezłomowany. „Arctowski” interwencyjnie wyszedł w morze, ustalił dokładną pozycję statku i głębokość, na jakiej osiadł. Było to 36 metrów. Często dostajemy informacje o tym, że rybacy zahaczyli sieciami o jakąś podwodną przeszkodę. Wtedy także sprawdzamy, co to za obiekt, na jakiej głębokości leży i jakie są jego wymiary. Potem te informacje opracowujemy i przesyłamy do Biura Hydrograficznego, gdzie dane są analizowane, gromadzone i nanoszone na mapy – relacjonuje kapitan.

Nie wszystkie wraki stanowią zagrożenie dla żeglugi. Wśród takich niekoniecznie niebezpiecznych pozostałości są znalezione samoloty. – Nie tylko amerykański douglas spoczął na dnie Bałtyku. Wśród naszych lotniczych znalezisk jest niemiecki samolot bombowy odkryty w grudniu ubiegłego roku – mówi kmdr Grządziel. – Przy użyciu specjalistycznego pojazdu podwodnego, operującego na głębokości, na której praca nurka byłaby mniej wydajna, za to bardziej ryzykowna, ustaliliśmy, że jest to Junkers JU-88 – precyzuje. Załoga ORP „Arctowski” dysponuje specjalistycznym sprzętem, pozwalającym prowadzić badania na dużym obszarze. – Wysokorozdzielcze sonary i echosondy wielowiązkowe przeczesujące jednorazowo znaczny obszar dna morskiego pozwalają na wykonanie bardzo dokładnego obrazu graficznego na podstawie fal dźwiękowych – wyjaśnia okrętowy hydrograf Dominik Iwen. – Nowe technologie pozwalają na cyfrowe przetwarzanie danych dźwiękowych i komputerowe przekształcanie ich w obraz do złudzenia przypominający zdjęcie – mówi.

15 tys. ton trucizny
Jak mówią marynarze z „Arctowskiego”, choć pogoda na Bałtyku jest zmienna i badania można jednorazowo prowadzić co najwyżej przez trzy, cztery dni, z każdego rejsu badawczego przywożą informacje o nowym odkryciu. Jak zapewnia dowódca jednostki, w swojej pracy nie natknęli się na pozostałości po składowiskach iperytu zalegających na dnie Bałtyku. Tymczasem o beczkach zawierających iperyt mówi Jerzy Janczukowicz, prezes Klubu Nurków „Rekin”.

– Najwięcej iperytu, czyli gazu musztardowego, zatopiono po wojnie właśnie u naszych wybrzeży – mówi Janczukowicz. – Choć beczki z niebezpiecznymi chemikaliami zrzucano także w rejonie Bornholmu i Gotlandii – dodaje. Skąd wzięła się w morzu ta niebezpieczna substancja? To pozostałość po niemieckich magazynach z bronią chemiczną, której resztek alianci w ten sposób się pozbywali. Iperyt powoduje poparzenia skóry, ale jest też trujący. Kiedy przedostanie się do organizmu, wywołuje zmiany genetyczne i może być czynnikiem rakotwórczym. Najnowszego odkrycia składowiska iperytu na dnie Zatoki Gdańskiej i Zatoki Puckiej dokonali naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej w październiku. Odnotowano również skażenie wody w tym rejonie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg