Brzmi dobrze. Dumnie. Tyle tylko, że nawet horyzont nie jest nieograniczony.
Jak bardzo chcemy być wolni? Albo inaczej. Jak bardzo chcemy, żeby inni byli wolni? Gdzie innym postawić granicę? Dlaczego innym? No bo sobie najchętniej nie stawialibyśmy granicy nigdzie. Standardowa odpowiedź mówi, że wolność kończy się tam, gdzie zaczyna krzywda drugiego człowieka. Tylko co z tego w praktyce wynika?
Pamiętam dość ciekawą dyskusję sprzed kilku lat. Dotyczyła podwyższenia składki ubezpieczenia zdrowotnego dla osób palących papierosy. Skoro paląc, zwiększają ryzyko zachorowania, a państwo ponosi ogromne kwoty na leczenie nowotworów płuc i chorób serca, powinno się tymi kosztami obciążyć palących. No tak, ale w takim razie wyższe składki powinni płacić także ci, którzy objadają się słodyczami, ci, którzy jedzą zbyt tłuste potrawy, a w skrajnym przypadku także panie chodzące na wysokich obcasach (statystycznie częściej mają problemy z kręgosłupem). Skoro nie możemy zabronić ludziom robienia głupich rzeczy (broń Boże nie chodzi mi o chodzenie na obcasach, raczej o palenie czy niezdrowe odżywianie), kto ma ponosić tego konsekwencje (także finansowe)? Społeczeństwo. To cena za wolność jednostki? Jest tylko jedna ścieżka. Edukacja. Brzmi to naiwnie (i pewnie częściowo naiwne jest), ale edukując i argumentując, można podwyższać świadomość społeczeństwa. Podam przykład. Człowiek nie rodzi się z wiedzą o bakteriach. W domu, a potem w szkole dowiaduje się, że te mogą być szkodliwe. W domu, a może i w szkole powinien poznać zasady higieny. Inaczej będzie chorował.
Zwykłe mycie rąk lepiej chroni przed przeziębieniem niż zażywanie witamin czy preparatów witaminowych. Niemycie rąk jest jedną z głównych przyczyn chorób układu pokarmowego. Niby jasne, ale czy zgodzilibyśmy się na to, by jakiś czujnik w publicznej toalecie sprawdzał, czy myjemy ręce odpowiednio długo? Pewnie uznalibyśmy to za przejaw ograniczenia wolności. Aż chce się krzyczeć: „Moje ręce – moja sprawa”. No tak nie do końca. Wychodząc z toalety, możemy się z kimś przywitać albo kichnąć, a wtedy nasz brak higieny stanie się kłopotem kogo innego. A tego nie lubimy. Oburzamy się, gdy w miejscu publicznym znajdzie się ktoś z wyraźnymi oznakami choroby. Gdy np. kicha albo kaszle w zatłoczonym autobusie. Oburzamy się, gdy w klasie naszego dziecka znajdzie się ktoś z gorączką, wysypką albo owadami we włosach. To oburzenie jest jak najbardziej uzasadnione. Chore dziecko jest źródłem bakterii czy wirusów, które mogą zarazić (i najpewniej zarażą) innych. A co byśmy powiedzieli, gdyby do szkoły albo do przedszkola nie przyjęli dziecka bez obowiązkowych szczepień? Byłoby to ograniczenie wolności? A może wolność kończy się tam, gdzie zaczyna krzywda drugiego człowieka?
Wolność po horyzont. Brzmi dobrze. Dumnie. Tyle tylko, że nawet horyzont nie jest nieograniczony. Zakładając idealną widoczność, z dość prostego wzoru można wyliczyć, że gdy stoimy na równej nawierzchni, horyzont oddalony jest od nas o mniej niż 5 kilometrów. Dla jednych to dużo, dla innych niewiele
Ekspert o Starship: loty, podczas których nie wszystko się udaje, są często cenniejsze niż sukcesy
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.