Mediami dzisiaj rządzą skrajne emocje. To się sprzedaje. Zwłaszcza (choć niestety nie tylko) w internecie.
Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że debaty prowadzone publicznie są coraz płytsze. Że opierają się na emocjach i przypominają raczej wymianę ciosów niż dialog. Ostatnio poczułem to na własnej skórze.
Kilka tygodni temu napisałem felieton o polskiej edukacji. Mówiłem o przepracowanych dzieciach, chaotycznych programach, zbyt ciężkich tornistrach i o trwonieniu tego, co w dziecku najważniejsze, czyli ciekawości i pasji. W zakończeniu napisałem: „Czego oczekujemy od młodego człowieka? Tego, żeby umiał, czy tego, żeby rozumiał? Tego, żeby ciekawość dodawała mu skrzydeł, czy tego, żeby plecak pokrzywił mu kręgosłup? Chcemy tworzyć armię zmęczonych robotów czy nowoczesne społeczeństwo ciekawych świata ludzi, którzy z pasją budują rakiety, badają geny, piszą wiersze i odkrywają nowe lądy? Czy ktokolwiek w Ministerstwie Edukacji zadaje sobie takie pytania?”.
Mój felieton odbił się dość szerokim echem, więc o wywiad na temat systemu edukacji poprosił mnie pewien portal internetowy. Rozwinąłem w nim niektóre wątki z felietonu, inne doprecyzowałem. I ten wywiad – przynajmniej w internecie – był dość szeroko komentowany. Nie minął jednak tydzień, a na stronach tego samego portalu pojawiła się polemika. A w zasadzie kolejny wywiad, w którym pani promująca edukację domową nazywa mnie sadystą i osobą, która torturuje swoje dzieci. Z mojego tekstu owa pani zrozumiała tylko tyle, że widzę nieszczęście moich dzieci i biernie się temu przyglądam. A tymczasem mógłbym działać. Jak? Ucząc dzieci w domu. Pomijam fakt, że nie mam jednoznacznie dobrego zdania na temat edukacji domowej; pomijam to, że to nie jest wyjście dla wszystkich dzieci w Polsce (a w moim tekście nie pisałem o „nieszczęściu” tylko moich dzieci, które mają dobrą szkołę, ale o problemie systemowym); pomijam nawet to, że pani, której z łatwością przychodzi recenzowanie mojej działalności popularyzatorskiej i edukacyjnej, nie próbowała się ze mną nawet skontaktować.
Mediami dzisiaj rządzą skrajne emocje. To się sprzedaje. Zwłaszcza (choć niestety nie tylko) w internecie. Wystarczy powiedzieć kilka mocnych (mówi się „wyrazistych”) słów, nie biorąc za nie odpowiedzialności, żeby wylądować na czołówkach gazet czy programów informacyjnych. Dlaczego potem płaczemy, że debata publiczna jest płytka i/lub agresywna? Czy warto się wychylać ze swoimi opiniami? Na pewno warto pamiętać, że każdy może z ciebie zrobić potwora. Może dopisać to, czego nie było w wypowiedzi, może wrzucić kawałki tej wypowiedzi w zupełnie obcy kontekst. I nade wszystko każdy taki głos może zostać nie tylko wysłuchany, ale dodatkowo powielony w setkach tysięcy kliknięć czy dziesiątkach tysięcy egzemplarzy. Dlatego nie rozmawiamy, nie dyskutujemy. Wielu po prostu nie chce wystawiać się na strzał. Posłuch coraz częściej mają tylko skrajne punkty widzenia, a na skrajnościach jeszcze nikt nigdy niczego nie wybudował.
Ekspert o Starship: loty, podczas których nie wszystko się udaje, są często cenniejsze niż sukcesy
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.