Stawianie na podstawie nieudowodnionych hipotez kategorycznych żądań gruntownej przebudowy gospodarki światowej jest zwykłym nadużyciem. .:::::.
Przesada! Ktoś tu kręci
Trudno w rozmowach na wysokim szczeblu (jak chociażby te, które właśnie zakończono w Poznaniu) całkowicie ukryć problem dominującej roli H2O w tworzeniu efektu cieplarnianego. Wymyślono więc zgrabną teorię, która pozwala całą winę zwalić na nieszczęsną emisję CO2. Jest to teoria dodatniego sprzężenia zwrotnego, polegająca w dużym skrócie na tym, że nawet niewielkie ilości gazów cieplarnianych, emitowanych wskutek działalności człowieka, powodują zwiększone parowanie wody, która jako czynnik cieplarniany podnosi temperaturę mórz i oceanów, powodując dalsze parowanie, a to… dalsze ocieplanie. Teoria zgrabna, a może i prawdziwa, tylko że przez nikogo dotychczas nie udowodniona.
Mało – w świetle aktualnej wiedzy dość wątpliwa, bo udowodnienie jej wymagałoby stworzenia modelu matematycznego, opisującego bardzo skomplikowaną fizykę obiegu wody w wielkim systemie klimatycznym, jaki tworzy glob i jego atmosfera. Wystarcza jednak do podniesienia hałasu. Dotychczasowe modele zjawisk meteorologicznych i klimatycznych nadają się do opisania zjawisk na przestrzeni kilku dni. Nawet i to nie zawsze się udaje, o czym można przekonać się, oglądając prognozę pogody w TV. Stawianie na podstawie nieudowodnionych hipotez i słabo sprawdzonych modeli kategorycznych żądań gruntownej przebudowy gospodarek światowych, co czyni protokół z Kioto, było co najmniej przedwczesne, a mówiąc ostrzej – jest zwykłym nadużyciem.
Katastrofa?
Przyjmijmy jednak hipotezę nadchodzącej katastrofy klimatycznej, spowodowanej wzrostem koncentracji CO2 w atmosferze za udowodnioną. Jakie mogą być jej przyczyny? Jedna to nadmierne spalanie paliw kopalnych, a druga to zmniejszona absorpcja dwutlenku węgla przez rośliny. Nikt nie pokusił się o oszacowanie, jak dużo zależy od brutalnego wycinania lasów, a jak dużo od spalania węgla czy ropy. Trudno byłoby od krajów rozwijających się wymagać zaprzestania procederu dewastacji lasów tropikalnych. Łatwiej żądać demolki w rozwiniętych gospodarkach kapitalistycznych. Specjalistyczne źródła oceniają, że na przestrzeni lat 1990–2002 emisja dwutlenku węgla w Chinach wzrosła o 39 proc. W Indiach na przykład o 72 proc. Cóż z tego? Otóż to, że Załącznik B do protokołu z Kioto, zawierający listę krajów zobowiązanych do ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, nie wymienia Chin, Indii, Brazylii ani wielu innych intensywnie „rozwijających się” gospodarek.
Skutek jest taki, że o ile kraje wymienione w tym załączniku, niezależnie od tego, czy Protokół formalnie ratyfikowały, czy nie, globalnie zmniejszyły w latach 1900–2002 emisję gazów objętych zobowiązaniami Protokołu o 0,6 proc., to kraje w nim niewymienione w tym samym czasie zwiększyły tę emisję globalnie o 38 proc. Protokół wymaga, by w latach 2008–2012 Stany Zjednoczone ograniczyły emisję gazów cieplarnianych o 7 proc. w stosunku do poziomu z roku „bazowego” 1990, podczas gdy godzi się, aby Federacja Rosyjska, „podlegająca procesowi przejścia do gospodarki rynkowej”, tylko utrzymała poziom emisji bazowej. Polska, której gospodarka w końcu też podlega temu „procesowi przejścia”, ma mimo wszystko ograniczyć emisję aż o 6 proc. Ile kosztowałaby światowa recesja, gdyby Stany Zjednoczone i inne oparte na węglu gospodarki istotnie zrealizowały postanowienia protokołu? To też byłaby katastrofa, tyle że ekonomiczna! Kogo dotknęłaby najbardziej?
Wielowariantowa analiza ekonomiczna dokonana w USA przez EIA (Energy Information Administration) szacuje roczny koszt wprowadzania postanowień protokołu w latach 2008–2012 w granicach kilkuset miliardów dolarów na rok. Z tej analizy wynika, że paradoksalnie taniej jest nic nie robić i kupować pozwolenia na emisję z krajów rozwijających się. Powstał więc już, wcale nie wirtualny, liczony w milionach dolarów rynek handlu pozwoleniami na emisję CO2. Kto na nim zarabia? To już inny temat. Sprawa polityki ekonomicznej, a nie nauki o zmianach klimatycznych.
Gość Niedzielny 50/2008