Stawianie na podstawie nieudowodnionych hipotez kategorycznych żądań gruntownej przebudowy gospodarki światowej jest zwykłym nadużyciem. .:::::.
Zewsząd zieje grozą. Lodowce się topią. Świat prześladują huragany i tropikalne upały. A wszystkiemu jesteśmy winni my, nadmiernie emitując dwutlenek węgla. Co robić? Ograniczmy emisję gazów cieplarnianych (demolując gospodarki), a, jak twierdzą ekolodzy, lodowce na powrót zamarzną, wichry złagodnieją, zaś obrzydliwe CO2 ulatniać się będzie jedynie z wody sodowej. Żarty na bok! Warto zastanowić się, ile prawdy jest w straszeniu globalnym ociepleniem.
Globalne ocieplenie
To pojęcie mało precyzyjne. Należy je rozumieć jako trwałą tendencję do wzrostu średniej temperatury globu (jak określać tę średnią – też na dobrą sprawę nie wiadomo). Czy rzeczywiście obserwuje się takie zjawisko? Nie wnikając w szczegóły, są pewne niepokojące obserwacje. Średnia temperatura, co najmniej od około 1980 roku, ma wyraźną tendencję rosnącą. Wprawdzie przez ostatnie ponad 20 lat jest to wzrost o około 0,5–0,6°C, jednak jego szybkość jest istotnie zastanawiająca. Zwłaszcza że przez minione tysiąclecie istniała tendencja słabo malejąca.
Jaka jest przyczyna tych zmian? Tak naprawdę nikt nie wie. Im dalej wstecz, tym bardziej dane na temat temperatur są niepewne. Istniały przecież w cyklu tysiącleci okresy zlodowacenia i globalnych ociepleń. Globalne ocieplenie to jednak nie to samo, co efekt cieplarniany. Ten ostatni został rozpoznany na początku XIX wieku (Jean-Baptiste Fourier, 1827) i przez wiele lat był traktowany jako życiodajna przyczyna umiarkowanych temperatur na Ziemi.
Mówiąc w skrócie, polega on na tym, że część promieniowania słonecznego (promieniowanie widzialne i ultrafiolet), łatwo przenika przez gazową atmosferę, ogrzewając powierzchnię Ziemi, która następnie wysyła je w przestrzeń jako promieniowania cieplne (podczerwień), zatrzymywane przez warstwę gazów cieplarnianych. To podnosi temperaturę panującą nad powierzchnią globu. Gdyby nie ten mechanizm, na Ziemi nie byłoby życia, bo średnia temperatura dla całej planety wynosiłaby ok. minus 15°C. Dzięki pochłaniającym energię słoneczną gazom cieplarnianym jest o około 35 stopni wyższa. Histeria związana z tym efektem zaczęła się stosunkowo niedawno i w dużej mierze wynika z wyraźnych manipulacji.
Zły CO2?
Gazów cieplarnianych w atmosferze jest wiele. Dwa pierwsze miejsca na czarnej liście dołączonej do protokołu klimatycznego z Kioto zajmuje dwutlenek węgla i metan. A woda? O niej protokół nie wspomina. Tymczasem H2O jest w atmosferze ziemskiej średnio 50 do 100 razy więcej niż CO2. Jaki zatem woda ma udział w podgrzewaniu atmosfery? Z fizyki wynika, że musi mieć ogromny.
Być może nawet 95-procentowy, a na pewno wielokrotnie większy niż udział wszystkich pozostałych gazów cieplarnianych razem wziętych. Kłopot w tym, że woda w atmosferze nie ma żadnego związku z działalnością człowieka. Emisja H2O w blisko 100 proc. nie jest spowodowana działalnością człowieka, a to podważa szeroko rozpowszechnioną tezę o tym, że to, co robi człowiek, podgrzewa Ziemię. Być może z tego powodu na informacje o wpływie H2O nałożono polityczne embargo, a szeroko kolportuje się dane całkowicie pomijające wpływ wody.
Mówiąc obrazowo, efekt cieplarniany tworzy gruba kołdra pary wodnej otaczająca Ziemię, na którą nakłada się cieniutka warstwa tiulu pozostałych gazów cieplarnianych. Ta kołdra ma bardzo różną grubość w różnych rejonach (w niektórych maleje prawie do zera). Średnio tworzy jednak otulinę znacznie bardziej istotną niż wspomniany tiul. To nie znaczy, że mamy zapominać o tym, że CO2 rzeczywiście gromadzi się w atmosferze. I jest go tam coraz więcej, ale i tak nieporównywalnie mniej niż wody. Problemu CO2 całkowicie lekceważyć nie można, ale z takiego powodu wpadać w histerię?