O moralnych wątpliwościach towarzyszących badaniom wykorzystującym ludzkie zarodki z siostrą Barbarą Chyrowicz rozmawia Jacek Dziedzina .:::::.
Czyli nie można stawiać sprawy: albo etyka, albo postęp nauki?
– Jedno drugiego nie wyklucza! Po pierwsze dyskutowana przez nas kwestia dotyczy zaledwie wąskiego odcinka badań, długo moglibyśmy wymieniać osiągnięcia biotechnologii, które nie budzą żadnych sprzeciwów natury moralnej, np. insulina rekombinacyjna. Po wtóre nie sam postęp jako taki bywa moralnie kontrowersyjny, ale sposób, w jaki został osiągnięty bądź wdrażany w praktykę. Uznawanie z góry osiągnięć współczesnej biotechnologii za moralnie kontrowersyjne jest zatem bezsensowne.
Czy moralne wątpliwości przy pozyskiwaniu komórek macierzystych z zarodków są podobne jak w przypadku zapłodnienia in vitro? Tam również następuje niszczenie zbędnych zarodków.
– Niezupełnie. W przypadku metod in vitro nie chodzi wprost o eksperymentowanie na ludzkich zarodkach, lecz o umożliwienie bezpłodnym małżeństwom posiadania biologicznego potomstwa. Zarodki zapładnia się w celu implantacji, a nie pozyskiwania komórek macierzystych. Wiadomo jednak, że tzw. zbędne zarodki niewykorzystane do implantacji są potencjalnymi dawcami komórek macierzystych. Metody in vitro mogą być zatem, ale nie muszą, swoistym wstępem do pozyskiwania pierwotnych komórek zarodkowych.
Co kieruje tak naprawdę zwolennikami takich badań: chęć zaradzenia chorobom czy perspektywa sukcesu odkrywców?
– Opracowanie terapii będzie zarazem sukcesem, czyli znów jedno drugiego nie wyklucza. Będzie to jednak wątpliwy sukces, zważywszy na sposób, w jaki zostanie osiągnięty. Zdajmy sobie nadto sprawę z tego, że normatywny status ludzkiego zarodka – a więc i jego prawo do życia – nie jest sprawą oczywistą. Skoro etycy nie wypowiadają się na ten temat jednoznacznie, to zapewne bardzo wielu naukowców prowadzących kontrowersyjne badania nie dostrzega w nich nic, co byłoby moralnie naganne, uznaje swoje badania za pożądane i moralnie usprawiedliwione, prowadzi je w dobrej wierze. Nie mamy wątpliwości co do normatywnego statusu urodzonych dzieci, a także płodów, które w kolejnych etapach ciąży nabierają powoli ludzkich kształtów. Obserwowana przez nas – najczęściej na ekranie telewizora – pierwsza komórka nowego organizmu, a potem kolejne stadia jej pierwszych podziałów nie przemawiają do naszej wyobraźni, ponieważ w niczym nie przypominają dorosłego człowieka. Kiedy zatem przedstawia się nam los ciężko chorego, dla którego dyskutowana terapia jest ostatnią deską ratunku, a potem pokazuje w niczym nieprzypominający jeszcze człowieka i niedoznający bólu ludzki zarodek, zaczynamy się wahać. Nie mam tutaj zamiaru osłabiać tezy, zgodnie z którą zarodek jest już istotą ludzką obdarzoną normatywnym, tj. osobowym statusem, zwrócić chcę jedynie uwagę na to, że teza ta jest we współczesnej bioetyce opatrzona wcale pokaźną dyskusją, odwołującą się najpierw do samego rozumienia ludzkiej osoby, a następnie do możliwości uznania normatywnego statusu wczesnych stadiów rozwojowych istoty ludzkiej. Prowadzenie tego rodzaju analiz nie byłoby potrzebne, gdyby prawda o normatywnym statusie ludzkiego zarodka narzucała się nam z pewną oczywistością. A skoro tak, to nie dziwmy się wątpliwościom, nie oskarżajmy, brońmy życia w sposób bezkompromisowy, ale nie tak, by czynić z naszych adwersarzy wrogów i ucinać wszelką dyskusję.