O cudzie powrotu widzenia, różach zrywanych dla Maryi i wieloosobowej orkiestrze z prof. Edwardem Wylęgałą rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Musiał Pan to wiedzieć wcześniej.
– Wziąłem to z domu. Mama sama wychowywała mnie i dwóch braci, i chyba nieźle jej się to udało. Ojca przejechała koparka, kiedy wracał z pracy. Miałem wtedy 13 lat. A tak naprawdę jako najmłodszy byłem takim synkiem babci. Moja babcia Karolina to święta osoba. Wdowa od 36. roku, pracowała od rana do wieczora. Często w dzieciństwie jeździłem do jej rodzinnej wsi Szare. Na początku lat 60. chyba nikt tam nie miał zegarka. Ale była dzwonnica i „Anioł Pański” był takim naszym zegarem. Zawsze w południe przestawaliśmy pracować w polu i modliliśmy się. Babcia codziennie odmawiała Różaniec. Często przyklękała przed naszym domowym ołtarzykiem z porcelanową Matką Bożą, którą dostała z austriackiego Altenbergu. Przynosiliśmy przed nią kwiatki. Jaka to była frajda – uciąć różę dla Matki Boskiej. Oczywiście w piątek nie jadło się mięsa. I broń Boże, żeby coś robić w niedzielę. Trzymam się tego do dziś. To dzień niepodobny do pozostałych dni.
Babcia wychowywała świadectwem, a Pan z żoną Waszą czwórkę?
– Moja żona jest zasadnicza i wymagająca. Najważniejsze, żeby dzieciom towarzyszyć. Mamy ich czworo – 22-letniego Jasia, który ma imię od Jana Vianneya, 21-letniego Adama, którego patronem jest brat Albert, 18-letnią Małgosię, która miała mieć imię Aniela, od bł. Anieli Salawy, i 11-letniego Filipa, którego patronem jest Filip Nereusz. Towarzyszymy im w życiu, ale także na katechezie. Przy okazji można się wiele nauczyć.
Czego?
– Pokory, świadomości, że wszystkiego się nie potrafi. Nam, dorosłym, wydaje się, że już wszystko umiemy, a dzieci czują swoją bezradność. Jak się ma różne tytuły, pokora łatwo nie przychodzi.
A czego uczy się Pan od pacjentów?
– Że ważna jest tolerancja, że nie każdy musi mieć takie poglądy jak ja. Zdarzają się niewierzący, którzy widzą, że jestem taki trochę nawiedzony. Bo ilu profesorów ma w gabinecie plakat z dwumetrowym papieżem, Matkę Boską i krzyż franciszkański?
Czy ktoś z chorych zwierzył się, że jest ateistą?
– Mam takiego jednego pacjenta, ale powiedział to z zazdrością, że nie potrafi wierzyć jak ja. Takiemu choremu poświęcam zdecydowanie więcej czasu. Nie staram się z nim dyskutować na temat wiary, bo mogłoby to wyglądać, że chcę kogoś na siłę nawracać. Ale poświęcam mu czas, bo potrzebuje więcej ciepła.
Każdy z nas potrzebuje.
– Ale wierzący ciepło mają z góry. Nie wystarczy tylko mówić o Bogu, trzeba pokazywać, że się Nim żyje. To jest też jakaś misja lekarza.
Miał Pan dużą więź z nieżyjącą już charyzmatyczką – s. Marią od Przenajświętszej Trójcy z Karmelu w Koszycach.
– W jednym z listów napisała mi, że codziennie, kiedy operuję, stoi koło mnie jej Anioł Stróż. Zostawiła mi go też po swojej śmierci. Widocznie jestem za słaby, ale w trudnych sytuacjach rzeczywiście dostaję jakiejś siły.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W ciągu miesięcy całkowicie się rozkłada, nie tworząc nawet mikrocząstek.
Badacze kolejny raz obalili wyniki uzyskane pod koniec lat 80. metodą radiowęglową.
Plamy krwi na Całunie zachowują czerwoną barwę. Naukowcy podjęli próbę wyjaśnienia tego fenomenu.