O zaletach naprotechnologii i argumentach przeciw in vitro z dr. Philipem Boylem rozmawia Jarosław Dudała
Uważa Pan, że naprotechnologia daje lekarzom i pacjentom coś więcej niż metody stosowane powszechnie?
– Miałem pacjentów, którzy leczyli się w najlepszych centrach leczenia niepłodności w Europie i przychodzili do mnie z diagnozą: niepłodność, przyczyna nieznana. Tymczasem karta obserwacji cyklu kobiety, sporządzona według stosowanego w naprotechnologii modelu Creightona, wykazywała nieprawidłowe krwawienia, ograniczone wydzielanie śluzu i nieprawidłowy poziom hormonów. Ta karta dosłownie krzyczała, co jest problemem, podczas gdy inni mówili, że problemu nie ma.
Te karty są aż tak ważne?
– Dzięki nim, a także dzięki dokładniejszym niż rutynowe badaniom USG oraz celowym badaniom hormonalnym, wiemy np. jakie stosować dawki clomidu (popularny także w Polsce lek hormonalny, znany również jako clomifen – przyp. J.D.). Lekarze, którzy nie mają tych informacji, stosują go tak, jakby bawili się w przyczepienie osłu ogona z zawiązanymi oczami. Naprotechnologia to zdjęcie z oczu zasłony.
A jacy są pacjenci, którzy wcześniej próbowali in vitro?
– Pamiętam parę, która dwa razy bezskutecznie próbowała. Tam był problem przedwczesnego wygaszenia czynności jajników, czyli przedwczesnej menopauzy. W 2006 r. przeszli in vitro – udało się uzyskać jedną komórkę jajową. W 2007 r. – ani jednej. Ta kobieta myślała już o skorzystaniu z jaja innej kobiety. Przyszła do mnie w 2008 r. i po leczeniu zaszła w ciążę. Skoro jest pan z gazety katolickiej, to opiszę to słowami Ewangelii: „jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga nie ma bowiem nic niemożliwego”.
Czy pacjenci, którzy próbowali in vitro, różnią się od pozostałych?
– W pewnym sensie są łatwiejsi w prowadzeniu. Wiedzą, że próbowali już wszystkiego i nic to nie dało. Są trochę zrezygnowani. Mówią: „Cokolwiek zaproponujecie, przyjmiemy to”. Tymczasem ci, którzy nie przeszli przez traumę in vitro, zastanawiają się: „Do licha, czas biegnie, może jednak lepiej spróbować in vitro?”. Mówimy im: „Spokojnie, skuteczność naprotechnologii jest znacznie większa niż in vitro”. A przecież nasze sukcesy w leczeniu tych, którzy próbowali in vitro, miały miejsce, gdy pacjentki były starsze niż w chwili, gdy próbowały in vitro. Ten upływ czasu nie jest bez znaczenia. Mówi się, że szanse in vitro mocno maleją w wieku ponad 35 lat. Tymczasem my leczymy pacjentki w wieku np. 42 lat i mamy w tej grupie więcej sukcesów niż in vitro u pacjentek w wieku 35 lat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Badania puszkowanych łososi pomogły ocenić zmiany stanu mórz w ciągu 40 lat
A potem zdziwienie że coraz częściej pojawiają się zdrowotne problemy.
Splątane znaczy jakoś połączone niezależnie od dzielącej je odległości.
Badacze kolejny raz obalili wyniki uzyskane pod koniec lat 80. metodą radiowęglową.
Plamy krwi na Całunie zachowują czerwoną barwę. Naukowcy podjęli próbę wyjaśnienia tego fenomenu.