Polskie urządzenie, które wraz z lądownikiem osiadło na komecie Churyumov-Gerasimenko, wbiło się w jej powierzchnię na niedużą głębokość. Naukowcy liczą jednak, że gdy kometa doleci bliżej Słońca i akumulatory lądownika się naładują, urządzenie ponownie zadziała.
Stukilogramowy lądownik Philae sondy Rosetta 12 listopada osiadł na powierzchni jądra komety 67P/Churyumov-Gerasimenko. Ponieważ przez większość czasu znajdował się w cieniu wysokiego wzniesienia na powierzchni jądra komety, jego baterie słoneczne nie otrzymywały wystarczającej ilości energii ze Słońca i wyczerpywały się. To przełożyło się na pracę wszystkich urządzeń badawczych, które znalazły się na lądowniku, w tym przyrządu Mupus, skonstruowanego w Centrum Badań Kosmicznych PAN (CBK PAN). Mupus miał się wbić w powierzchnię komety i m.in. zmierzyć jej temperaturę.
"Nasze sensory termiczne pokazują, że Mupus wbił się w powierzchnię komety, ale na niedużą głębokość. Dwa pierwsze, które są najbliżej grota wskazują znacznie niższą temperaturę niż pozostałe. To oznacza, że mogły być w gruncie, a pozostałe powyżej niego. Otrzymane wyniki muszą być jednak zweryfikowane" - powiedział PAP inż. Jerzy Grygorczuk z CBK PAN, który w poniedziałek wrócił ze specjalnego spotkania Europejskiej Agencji Kosmicznej, organizującej misję Rosetta.
Podkreślił, że ze względu na wyczerpywanie się baterii lądownika próbę wbijania Mupusa ograniczono do pięciu minut. Wiele eksperymentów, które znalazły się na lądowniku, przeprowadzono w 20-30 proc. Poza tym polskie urządzenie wbijające - młotek - ważyło tylko 30 gramów, więc było przewidziane do działania na gruncie miększym niż znaleziono na komecie.
"Pod uwagę brano również takie scenariusze, że lądownik zakopie się w miękki śnieg i wpadnie w kometę. Trochę nas ona zaskoczyła, nie tylko swoim kształtem, ale i powierzchnią. Okazała się zdecydowanie twardsza niż się spodziewano" - podkreślił inż. Grygorczuk.
Przyznał, że efekt wbijania Mupusa nie jest imponujący, ale nawet on stanowi istotną informację dla przyszłych inżynierów. Dzięki temu wiadomo, że powinni oni budować bardziej masywne urządzenia.
Naukowcy mają jednak nadzieję, że to nie koniec misji Mupusa. "Jeżeli kometa po kilku miesiącach doleci bliżej Słońca i akumulatory lądownika zostaną podładowane, to można się spodziewać, że różne zadania będzie można powtórzyć. Być może Mupus dostanie wtedy drugą szansę. Na razie nie jest to jeszcze pewne, ale potencjalnie możliwe" - zaznaczył rozmówca PAP.
Podkreśla jednak, że pod względem inżynieryjnym polscy naukowcy swoje urządzenie wykonali "perfekcyjnie". "Mieliśmy osiem systemów i wszystkie zadziałały, więc z tego punktu widzenia trudno narzekać. Natomiast jest taka nuta braku całkowitej satysfakcji. To kometa nam nie pozwoliła (na pełne wykonanie zadania - PAP), a nie nasze urządzenie. To tak jakby komuś dano mały skuterek i powiedziano mu, aby wygrał rajd" - ocenił Grygorczuk.
Sonda Rosetta swoją misję rozpoczęła w 2004 roku. Wtedy wystrzelono ją w przestrzeń kosmiczną. Z hibernacji wybudzono ją w styczniu br. Naukowcy mają nadzieję, że pobrane i przeanalizowane przez przyrządy lądownika próbki pomogą poszerzyć wiedzę na temat powstania planet oraz życia, gdyż tworzące materię komet lód i skały pochodzą z czasów formowania się Układu Słonecznego. Zakłada się, że działalność badawcza próbnika Rosetta potrwa do końca 2015 roku.
Ekspert o Starship: loty, podczas których nie wszystko się udaje, są często cenniejsze niż sukcesy
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.