Nie pozwól, żeby Twoje serce poszło do ziemi, kiedy umrzesz. A jeśli serce jest słabe - to może inne Twoje organy komuś przedłużą życie? .:::::.
Polskie prawo: bez pytania
Właściwie obecnie w Polsce lekarze wcale nie muszą pytać rodziny zmarłego o zgodę na wycięcie jego narządów. Od 1995 roku obowiązuje bowiem zasada „zgody domniemanej”. Swój sprzeciw każdy pacjent może wnieść do dokumentacji podczas pobytu w szpitalu. Jest też tzw. Rejestr Sprzeciwów. - Jeśli ktoś nie zabronił w nim pobrania swoich organów, w razie śmierci może zostać dawcą, czy tego chce, czy nie - mówi dr Jacek Ziaja z Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantologii Śląskiej Akademii Medycznej.
W praktyce jednak lekarze nie korzystają z tego prawa. - Zawsze informują rodzinę zmarłego o zamiarze pobrania materiału do przeszczepów. I wtedy często pojawiają się problemy - zdradza dr Ziaja.
Okazuje się bowiem, że nawet ludzie, którzy deklarowali w sondażach: „jesteśmy za przeszczepami”, często wycofują się z tego, kiedy rzeczywiście stają przed taką decyzją. W praktyce trudno pogodzić się z myślą o tym, że serce lub nerki zostaną wyjęte z ciała własnego syna, siostry, matki. Trudno kogokolwiek za to winić. Można jednak docenić tych, którzy przełamali ten naturalny odruch i przekazali do przeszczepu organy swoich bliskich.
Żona się zgadza, rodzice nie
Odwiedziliśmy Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Profesor Marian Zembala przedstawia pacjentów, którym przeszczepił serca. - To pani Teresa. Właściwie nie powinno się jej przeszczepiać ze względu na dużą wagę. A mimo to pani wraca do zdrowia, już ćwiczy na rowerku - mówi.
- Ja to przeżyłam przeszczep mojego serca aż dwa razy! - wchodzi mu w słowo Teresa. - Za pierwszym razem już, już mieli przeszczepiać... Żona dawcy na to pozwoliła... Ale jego rodzice ostro się sprzeciwili - dodaje. Miała wyjątkowe szczęście, bo kilkanaście godzin później znalazł się inny dawca.
Teresa ma 55 lat i pochodzi z centralnej Polski. Maluje na szkle. Bije w niej serce 36-letniego mężczyzny. Profesor Zembala wskazuje na nią i mówi z emocją w głosie: - To serce żyje. A tak, byłoby w piasku.
Prof. Zbigniew Religa dobrze pamięta dylematy moralne, które przeżywał na początku swojej pracy w tej dziedzinie. Do jego kliniki w Zabrzu trafił 16-letni chłopak, cierpiący na pogrypowe zapalenie mięśnia sercowego. Znalazł się dawca, ale rodzina nie zgadzała się na pobranie od niego serca. Liczyła się każda chwila. Prof. Religa wahał się. Radził się m.in. generalnego prokuratora. - Ma pan prawo dokonać transplantacji, ale rodzice dawcy podniosą alarm, zrobi się dzika awantura, może dojść do tego, że transplantacje w ogóle upadną - mówił prokurator. Prof. Religa poddał się woli rodziców, wycofał się z przeprowadzenia zabiegu. Jednak już następnego dnia rano otrzymał telefon z Włocławka, że zmarł 17-letni człowiek. - On umarł, ale niech jego narządy żyją - wyjaśnił decyzję o oddaniu serca syna jego ojciec.