Rozmowa z prof. dr. hab. Andrzejem Buko, kierownikiem Zakładu Archeologii Wczesnego Średniowiecza Uniwersytetu Warszawskiego .:::::.
Tomasz Rożek: Profesorze, chcę z Panem porozmawiać o najbardziej chyba znanym archeologu na świecie, Indianie Jonesie.
Prof. Andrzej Buko: – No nie, przecież on nie był żadnym archeologiem.
Akcja najnowszego filmu ma miejsce w samym środku zimnej wojny. Z kolei poprzednie części to okres pomiędzy dwoma wojnami światowymi. Czy archeologia kiedyś nie wyglądała właśnie tak, jak została ukazana w kolejnych częściach przygód Indiany Jonesa?
– Na początku XX wieku archeologią zajmowali się amatorzy. Oni nie mieli żadnego przygotowania naukowego. Ich wykopaliska, czy raczej poszukiwania, bardzo często nie były poprzedzone jakimikolwiek studiami teoretycznymi. Ci ludzie raczej liczyli na szczęście. Zresztą często odkrywali nie to, czego szu-kali. A już na pewno wszystkie znalezione przedmioty wywozili za granicę. Wystarczy prześledzić najcenniejsze kolekcje największych muzeów na świecie. Skąd te wszystkie eksponaty tam się wzięły?
Dzisiaj coraz więcej państw chce zwrotu przedmiotów, które przed wielu laty zostały przez łowców przygód wywiezione. Jones, gdziekolwiek się pojawi, pozostawia po sobie totalną destrukcję.
– Nas, archeologów, obowiązuje prawo i pewne normy etyczne. Jedna z podstawowych mówi, że nie wolno nam niczego niszczyć. Inna, że to, co jest w ziemi, jest własnością państwa, na terenie którego się znajduje. Nie wolno tego wywozić. Poza tym badania archeologiczne muszą być rzetelne i obiektywne. Bohater filmów, o których mówimy, nie jest ani rzetelny, ani obiektywny.
Mam przed oczami scenę, w której Indiana Jones wyjmuje ze starego grobowca kość, owija ją szmatą i używa jako pochodni.
– Takie postępowania są całkowicie niedopuszczalne i nie mają miejsca w rzeczywistości. Każde, nawet najmniejsze fragmenty ludzkich szczątków, które są wykopywane czy wyciągane z grobowców, po dokładnym zbadaniu zawsze wracają na swoje miejsce, albo do muzeum. Nigdy nie są niszczone czy zawłaszczane.
W skrócie rzecz ujmując, gdyby jeden z Pana studentów albo współpracowników zachowywał się w czasie wykopalisk tak jak Indiana Jones…
– Wyrzuciłbym go bez chwili zastanowienia.
W którejś z części filmowych przygód dr Jones mówi swoim studentom, że 70 proc. czasu archeolog spędza w bibliotece, a pozostałe 30 proc w terenie. Czy te proporcje naprawdę tak wyglądają?
– Nie ulega wątpliwości, że archeolog bardzo dużo czasu spędza w bibliotece. Również dużo poświęca pisaniu. W terenie, na wykopaliskach, spędza się stosunkowo niewiele czasu.
Pan zawodowo porusza się po Europie. To kontynent dość cywilizowany. Czy słyszał Pan z ust swoich kolegów archeologów o jakichś pasjonujących przygodach rodem z filmów o Indianie Jonesie?
– Nie, nigdy takich historii nie słyszałem.
W świątyniach Majów nie ma żadnych zapadni, pułapek, zatrutych strzał? A w egipskich piramidach?
– No cóż, we wnętrzu piramid można co najwyżej wpaść do studni, ale to nie ma nic wspólnego z pułapkami, raczej wiąże się z nieuwagą. Niebezpiecznie może rzeczywiście być w miejscach, w których trwają jakieś walki. Na przykład w Sudanie. Wtedy czasami trzeba uciekać przed rebeliantami. Jednak to niebezpieczeństwo nie dotyczy tylko archeologów, ale także dziennikarzy czy pracujących na miejscu lekarzy.
Jestem trochę zawiedziony. Z tego, co Pan mówi, wynika, że zawód archeologa nie zasługuje na wpis na listę zawodów podwyższonego ryzyka.
– To zależy, o jakim ryzyku mówimy. Gdy chodzi się po ruinach, bardzo łatwo skręcić czy złamać nogę. Można gdzieś wpaść, można zostać pogryzionym przez węże, albo jakieś muszki. Wykopaliska bardzo często prowadzi się też w miejscach, które nie są przystosowane do ruchu turystycznego. To bywa niebezpieczne.
Jakie cechy powinien, Pana zdaniem, mieć dobry archeolog?
– Nasza praca jest żmudna i wymaga wielkiego hartu ducha. Kilka stopni powyżej zera, pada deszcz, a tutaj trzeba kilka godzin w szczerym polu pracować gołymi rękami, np. sporządzając notatki czy rysunki. To na pewno dziedzina dla ludzi wytrwałych. Wymagająca dużo zdrowego rozsądku, dyscypliny, samozaparcia.
Pan ogląda filmowe przygody Indiany Jonesa?
– Muszę się przyznać, że nie byłem w stanie obejrzeć ani jednej części do samego końca. W porównaniu z Indianą Jonesem to, co robi agent jej królewskiej mości James Bond, to dosłownie przedszkole.
Gość Niedzielny 22/2008
«« | « |
1
| » | »»