Tak wynika z badań australijskich i amerykańskich socjologów.
Niezadowolenie z siebie, kryzys osobisty, brak wspólnoty i polityka resentymentu są pierwszymi czynnikami radykalizującymi jednostki. Samo narażenie na dezinformację nie ma silnego wpływu radykalizującego - uważa zespół australijskich i amerykańskich socjologów. Wyniki badania zostały opublikowane w Journal of Sociology.
Australijscy i amerykańscy socjolodzy obserwowali przez rok na platformie Facebook grupy o radykalnych poglądach. Następnie przeanalizowali 27 raportów medialnych, w których byli uczestnicy grup o radykalnych poglądach dzielili się swoimi doświadczeniami, łącznie z procesem wychodzenia ze zradykalizowanej społeczności.
W ten sposób badacze ustalili, że proces radykalizacji ma kilka etapów i wcale nie zaczyna się od momentu zetknięcia się z dezinformacją. Etap przed radykalizacją charakteryzuje się rozczarowaniem światem, kryzysem osobistym i brakiem wspólnoty, od której można uzyskać wsparcie. Jest to też czas szukania autorytetów i prostych objaśnień, dlaczego człowiek czuje się źle w życiu. Polityka resentymentu - czyli utwierdzanie w poczuciu bycia czyjąś ofiarą i wskazywanie winnego - tylko wzmacnia stan bezsilności.
Dopiero na drugim etapie osamotnieni, niepewni siebie lub będący w kryzysie szukają informacji. Jeśli natkną się wtedy na dezinformację, która - w ich poczuciu - dobrze objaśni, dlaczego czują się źle, istnieje niebezpieczeństwo, że będą zagłębiać się w proces radykalizacji. Ten etap naukowcy nazywają też "syndromem króliczej nory" ("rabbit hole syndrome"). W 2019 r. pomysł na tę nazwę inni badacze zaczerpnęli z bajki "Alicja w Krainie Czarów" autorstwa Lewisa Carrolla. Zgodnie z treścią bajki, Alicja, na widok białego królika w kamizelce, z zegarkiem kieszonkowym, płonie z ciekawości i idzie za nim do jego nory, nie zastanawiając się ani przez chwilę, jak się wydostanie. Królicza nora nagle się zapada, Alicja potyka się i spada do czegoś, przypominającego niezwykle głęboką studnię.
Naukowcy podkreślają, że w analogiczny sposób efekt fascynacji nowo odkrywanymi teoriami jest niezwykle niebezpieczny. Jeśli na tym etapie nie będzie nikogo w pobliżu "ofiary", kto wysłucha jej z troską i zaproponuje pomoc, jest wysoce prawdopodobne, że otrzyma ona wsparcie w kręgu zradykalizowanej społeczności. W ten sposób osoba będąca w procesie radykalizacji wpada - na wzór bajkowej Alicji - na coraz głębsze poziomy.
Osoby, które zdołały się wydostać ze zradykalizowanych grup opowiadały, że na głębokim etapie całego procesu nabrały nowego poczucia pewności, znalazły wspierającą społeczność, z którą mogły porozmawiać i miały poczucie, że "odzyskały kontrolę nad swoim życiem".
Socjolodzy podkreślili w swojej analizie, że zaufanie nowej grupie, jej celom i wartościom jest porównywalne z dużą inwestycją - przede wszystkim na tle emocjonalnym. Jest to czas zrywania kontaktów z rodziną i przyjaciółmi oraz doświadczania problemów zdrowotnych (mało snu, uczucie stresu i paranoi). Zgodnie z opisami zaangażowanych osób - bycie w nowej wspólnocie łagodziło związany z tym ból.
Naukowcy zwracają uwagę, że większość osób, które obserwowali na potrzeby swojego badania, pozostawała na "średnim poziomie zaangażowania" w radykalizację. Chodziło o to, że nie posuwały się do wyrządzania komuś krzywdy. Jednak, jak podkreślają badacze, samo przebywanie w grupie radykałów wzmacniane przez dezinformację pozwalało na "karmienie ekosystemu".
"Biorąc pod uwagę, że radykalizacja wielu osób w naszej próbie badawczej została wywołana przez media społecznościowe, sugerujemy, że prywatne firmy stojące za takimi platformami powinny ponosić odpowiedzialność za ich wpływ na społeczeństwo" - twierdzą naukowcy.
Na średnim poziomie zaangażowania argumenty oparte na logice lub faktach są zdaniem naukowców nieskuteczne. Nie ma znaczenia, czy dostarcza je znajomy, prezenter wiadomości, czy powiązane z platformą społecznościową narzędzie do sprawdzania faktów.
Natomiast, kiedy ludzie posunęli się dalej i osiągnęli końcowe etapy radykalizacji, wyrządzali czynną szkodę. Mówili wtedy, że stosowali przemoc wobec innych osób "w imię swojej sprawy".
"Na najbardziej ekstremalnych etapach końcowych procesu odkryliśmy, że skuteczne były jedynie brutalne interwencje - takie jak przymusowe hospitalizowanie zradykalizowanego zainicjowane przez członków rodziny lub skierowanie na uczestnictwo w rządowym programie deradykalizacji" - napisali autorzy artykułu.
Jednocześnie podkreślają oni, że najistotniejsze jest, by nauczyć się odpowiednio reagować na wczesnym etapie radykalizacji. Szczególnie ważną rolę mają do odegrania osoby z najbliższego otoczenia, przyjaciele, ale też lekarze i pielęgniarki. "Te osoby mogą mieć duży wpływ, reagując po prostu empatią. Utrzymywanie kontaktu jest bardzo ważne" - uważają naukowcy.
"Jeśli ukochana osoba zacznie wyrażać skrajne poglądy, takie jak strach przed szczepionkami lub wrogość wobec marginalizowanych grup, spokojna reakcja, mająca na celu zrozumienie podstawowych obaw tej osoby, może bardzo pomóc" - napisali autorzy artykułu. Dodali też, że najbardziej szkodliwym zachowaniem jest zawstydzanie i upokarzanie. "Może to spowodować powrót do toksycznej społeczności i przyspieszyć radykalizację" - ostrzegają badacze.
Więcej informacji w artykule źródłowym: https://journals.sagepub.com/doi/10.1177/14407833241231756
Urszula Kaczorowska
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.