Modliłem się, żeby nie dostać zwykłej gorączki

Opowieść Polaka, który przez miesiąc mieszkał w Wuhan, gdzie wybuchła epidemia koronawirusa.

Arek Rataj, dziennikarz, fotograf, magister komunikacji społecznej opowiada między innymi  o atmosferze panicznego strachu i pierwszych dniach w Wuhan od informacji na temat nowego koronawirusa. W rozmowie z Polską Agencją Prasową  wraca do wydarzeń sprzed miesiąca.

– Ulice coraz bardziej pustoszały. Czuło się epidemię. Już po tym, gdy pojawiła się oficjalna informacja w mediach, poddano dezynfekcji targ rybny w Wuhan. Kiedy go zamknięto, to zaczęło się robić głośno o wirusie. Wcześniej takie rzeczy nie działy się w tym mieście – opowiada.

Modliłem się, żeby nie dostać zwykłej gorączki   PAP/Arek Rataj Pacjent stojący przed szpitalem Wuhan Medical Treatment Center.

– Ludzie siedzieli w domach. To był paniczny strach. Modliłem się, żeby nie dostać zwykłej gorączki, bo to oznaczałoby pójście do zatłoczonego szpitala na badania pośród chorych, od których łatwo mógłbym się naprawdę zarazić – wspomina dla PAP Rataj, który przyjechał do Wuhan z miasta Zhuzhou w prowincji Hunan. Na miejscowym uniwersytecie rozpoczął pracę na początku grudnia. Był wykładowcą komunikacji wizualnej.

Arek Rataj: – Pierwsze doniesienia pojawiły się pierwszego lub drugiego stycznia. Dowiedziałem się o tym w czasie zajęć na mojej uczelni. Jeden ze studentów powiedział, że coś dziwnego się pojawiło w powietrzu i lepiej żebyśmy zaczęli nosić maski. Zastrzegł jednak, że nie ma się czym przejmować, bo problem jest w innej części miasta. To było około 10-15 km od mojego uniwersytetu. Wtedy, na początku stycznia, było zaledwie kilka osób hospitalizowanych. Jeszcze nie było żadnych zgonów. Wówczas nikt absolutnie nie ostrzegał przed jakimś zagrożeniem. Gdy student mówił o wirusie, w sali wykładowej siedziało około 50 osób. Wtedy wszyscy zorientowali się, że w mieście dzieje się coś złego, ale wówczas nie było żadnej paniki. Ot, pojawił się jakiś rodzaj grypy. Zbyt mało wiedzieliśmy o tej chorobie.

Modliłem się, żeby nie dostać zwykłej gorączki   PAP/Arek Rataj Pracownik lotniska w ochronnym ubiorze po zakończeniu odprawy wszystkich ewakuowanych na lotnisku z Wuhan.

Polak, który wrócił już bezpiecznie do kraju, wspomina też panikę, jaka rozpoczęła się w Wuhan 23 stycznia. – Przestała jeździć komunikacja, zamknięto metro i lotnisko. Wuhan odcięto od świata, a my poczuliśmy się tak, jak gdybyśmy odbywali karę w kilkumilionowym więzieniu, na które patrzył cały świat. Półki w sklepach były jedynie chwilowo puste, bo nastąpił taki psychologiczny "panic buying" i ludzie panicznie zaczęli wykupować towary. Jednak musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy: w Chinach przyszedł chiński nowy rok. Tak jest każdego nowego roku. W każdym mieście. Towary w sklepach są wykupowane, a ulice są puste, bo ludzie mają wolne. Wirus był tragicznym dodatkiem do urlopów, które masowo wzięli Chińczycy.

Na pytanie o to, jak obecnie wygląda kwarantanna, odpowiada: – Jesteśmy w nowiutkim szpitalu we Wrocławiu. Nawet ściany pachną świeżą farbą. To placówka otwarta specjalnie dla nas. Kwarantanna może trwać 14 dni, a może nawet krócej, bo z tego, co wiem, wszyscy mamy bardzo dobre wyniki.

Modliłem się, żeby nie dostać zwykłej gorączki   PAP/Arek Rataj Polskie służby w ochronnych kombinezonach podczas przeprowadzania wywiadów medycznych wśród Polaków ewakuowanych z Wuhan na płycie lotniska pod Marsylią.

 

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg