Bezdotykowe termometry nieskuteczne

Powszechnie stosowane pomiary temperatury za pomocą bezdotykowych termometrów na podczerwień nie są skuteczną strategią ograniczania rozprzestrzeniania się COVID-19 - alarmują naukowcy z Johns Hopkins University School of Medicine (USA).

Wyniki badania, które doprowadziło ich do takiego wniosku, opublikowano w "Open Forum Infectious Diseases" (https://academic.oup.com/ofid/advance-article/doi/10.1093/ofid/ofaa603/6032722). "Chociaż gorączka jest jednym z najczęstszych objawów wśród chorych na COVID-19, mierzenie temperatury jest kiepskim sposobem badania przesiewowego wykrywania osób zakażonych wirusem SARS-CoV-2. CO więcej - może wręcz zaszkodzić, przenosząc chorobę na innych" - piszą autorzy.

W marcu br. rządy bardzo wielu krajów zdecydowały się na ogłoszenie wytycznych dotyczących postępowania obywateli w związku z pandemią. Jednym z ważniejszych było rutynowe mierzenie temperatury ciała w wielu budynkach użyteczności publicznej (m.in. szkołach, przychodniach, na lotniskach). Miało to na celu wyłapanie osób potencjalnie zakażonych i uniemożliwienie im dalszego kontaktu z innymi.

Autorzy omawianego badania uważają, że jest to postępowanie nieskuteczne. "Na odczyty uzyskane za pomocą termometrów bezdotykowych wpływają liczne zmienne: i te dotyczące ludzi, i środowiska, i samego sprzętu. Wszystkie one mogą wpływać na dokładność i powtarzalność pomiaru - piszą. - Co więcej, rdzeniowa temperatura ciała, czyli temperatura wnętrza naszego organizmu, różni się od tej zewnętrznej, czyli tej mierzonej ogólnie dostępnymi termometrami, dość znacząco".

"Tymczasem jedynym sposobem, aby wiarygodnie zmierzyć temperaturę rdzeniową, jest cewnikowanie tętnicy płucnej, co nie jest ani bezpieczne, ani możliwe do zastosowania jako metoda przesiewowa" - dodają i przedstawiają potwierdzające to statystyki.

"Od 23 lutego 2020 roku ponad 46 tys. podróżnych na lotniskach w USA przebadano za pomocą termometrów bezdotykowych. I tylko jedna z nich została zidentyfikowana jako zakażona SARS-CoV-2 - mówi dr William Wright, jedne z dwóch głównych autorów badania. - Drugi przykład to pracownicy Centers for Disease Control and Prevention (CDC) oraz urzędnicy celni, którzy przebadawszy ok. 268 tys. wykryli tylko 14 osób z koronawirusem".

Autorzy przytaczają pełny raport CDC z listopada 2020 r., który stwierdza, że łącznie spośród 766 tys. podróżnych przebadanych w okresie od 17 stycznia do 13 września tylko jedna osoba na 85 tys. - czyli około 0,001 proc. - miała później pozytywny wynik testu w kierunku zakażenia SARS-CoV-2. Dodatkowo zaledwie 47 z 278 osób (17 proc.) w grupie osób z objawami charakterystycznymi dla SARS-CoV-2 miało temperaturę spełniającą wyznaczone odgórnie kryteria dla gorączki.

"Kolejnym problemem - mówi Wright - jest to, termometry na podczerwień często podają błędne i niepowtarzalne wyniki, co utrudnia określenie, czy ktoś faktycznie ma gorączkę, czy nie". "W okresie, w którym gorączka rośnie, następuje wzrost temperatury wewnętrznej organizmu, co powoduje zwężenie naczyń krwionośnych w pobliżu powierzchni skóry i zmniejszenie ilości wydzielanego ciepła - tłumaczy dr Wright. - A podczas spadku gorączki dzieje się odwrotnie. Zatem opieranie się na pomiarach termometrów bezdotykowych, które mierzą ciepło promieniujące z czoła, może być całkowicie błędne".

Naukowcy uważają, że zdecydowanie powinno się opracować skuteczniejsze programy odróżniania osób zakażonych SARS-CoV-2 od niezakażonych. Wśród strategii takich wymieniają m.in. obniżenie temperatury używanej do identyfikacji objawowych osób zakażonych, badania grupowe umożliwiające obserwację i monitorowanie wirusa w czasie rzeczywistym w trudniejszych do opanowania sytuacjach, wprowadzenie do użytku "inteligentnych" termometrów, które będą połączone z urządzeniami wyposażonymi w GPS (takimi jak smartfony) oraz monitorowanie osadów ściekowych pod kątem SARS-CoV-2.

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg