Fragment wywiadu z ks. Michałem Hellerem „Wierzę żeby rozumieć” wydanego nakładem wydawnictwa Znak.
BB: Jak się do nich przygotowywano?
MH: Schemat zarysowany został już w trakcie prac nad pierwszą konferencją PPT. Głównymi organizatorami były dwie instytucje: Obserwatorium Watykańskie, którym kierował Coyne, i Center for Theology and Natural Sciences w Berkeley, na czele którego stał Robert Russell. I konferencje odbywały się na przemian w Watykanie i w Berkeley (a jedna odbyła się w Pasierbcu).
Powołano tak zwaną core group, „grupę jądrową”, która miała uczestniczyć we wszystkich konferencjach i której zadaniem był wybór tematu (na przykład „Istnienie świata i prawa fizyki” – to był jeden z pierwszych) oraz przygotowanie materiałów wstępnych. Kiedy temat był już wybrany, core group rozsyłała jeden, dwa lub trzy artykuły przeglądowe do wszystkich, którzy przyjęli zaproszenie, żeby zapoznali się z problematyką. Po kilku miesiącach odbywało się pierwsze spotkanie – wstępne, jednodniowe – w którym oprócz core group brali udział także specjaliści z poszczególnych dziedzin (specjaliści zmieniali się w zależności od tego, czemu poświęcona była konferencja). Chodziło o to, żeby z grubsza omówić temat i jednocześnie wzajemnie się poznać. Z czasem te wstępne spotkania zaczęto organizować w dwóch miejscach – dla Europejczyków gdzieś w Europie, a dla nie-Europejczyków w Stanach Zjednoczonych.
Podczas tego wstępnego spotkania każdy z uczestników wymyślał z grubsza, o czym chciałby mówić na konferencji. Po czym miał parę miesięcy, żeby sformułować ostateczny temat i napisać pierwszy szkic. Ten szkic wysyłał do centrali, a centrala rozsyłała go pozostałym uczestnikom, żeby opatrzyli go swoimi komentarzami. Każdy artykuł obiegał w ten sposób wszystkich uczestników konferencji dwa razy. Kiedy w końcu spotykano się w Berkeley lub w Castel Gandolfo, wszyscy wzajemnie znali swoje artykuły, dlatego poszczególni prelegenci mieli na swoje wystąpienia tylko piętnaście minut, natomiast większość czasu zajmowały dyskusje. A ponieważ każdy z konieczności był dobrze przygotowany, dyskusje były na wysokim poziomie. A potem był jeszcze mniej więcej rok, żeby uwzględnić efekty dyskusji i dostarczyć artykuł w ostatecznej formie. Dopiero wtedy ukazywał się on drukiem.
BB: Czy któryś z referatów szczególnie utkwił Ci w pamięci?
MH: Dużo by mówić. Ale może powiem o tym, co trochę mi się nie podobało. Mianowicie konferencjom towarzyszyło hasło czy raczej nadtytuł: Divine Action in the World. Mnie to pachniało ideą God of gaps – traktowania Boga jako kogoś w rodzaju „zapchajdziury”. Wolałbym, żeby tytuł był bardziej metodologicznie wyważony. Część referatów – i to podczas kilku kolejnych spotkań – miała zresztą posmak tego God of gaps.
Dziś powszechny jest pogląd, że jeśli Pan Bóg działa nadal we wszechświecie, to jedynie w sposób nieinterwencjonistyczny, szanując prawa przyrody i „nie mieszając w eterze palcem”, jak się wyraził jeden z uczonych. Nawet w teologii dogmatycznej mówi się – u nas ksiądz Robert J. Woźniak propaguje tę ideę – że również objawienie nastąpiło w sposób nieinterwencjonistyczny. Ale w tamtych dyskusjach chodziło o teologię naturalną. I jedni twierdzili, że Pan Bóg może działać przez nieoznaczoności kwantowe, drudzy – że przez chaos dynamiczny, a jeszcze inni (między innymi ja) byli przeciwko jednemu i drugiemu. Mnie się to wydawało niezbyt twórcze, ale przy okazji poruszono wiele ciekawych tematów.
WB: A same dyskusje publikowano? Czy tylko ich ostateczne efekty?
MH: Tylko artykuły się ukazywały. Idea była taka, żeby na konferencję nie były wpuszczane media. Żeby można było swobodnie dyskutować. Z artykułów powstawały opasłe tomy, z których każdy miał po kilkaset stron.
ZL: Uchodzą za najlepsze książki z dziedziny „nauka-wiara”.
MH: Rzeczywiście najlepsze. Tam są omówione właściwie wszystkie najważniejsze zagadnienia: mechanika kwantowa, teoria nieoznaczoności, teoria ewolucji, genetyka, neuroscience i tak dalej. I to są bardzo rzeczowe, konkretne omówienia. Co ciekawe, tomy te były recenzowane nawet przez „Nature”, które rzeczami filozoficznymi, a tym bardziej teologicznymi, raczej się nie interesuje – i recenzje były bardzo pozytywne. Tak więc świat nauki docenił nasz wysiłek. Natomiast w kręgach teologicznych zainteresowanie było znikome, prawie zerowe.
ZL: Kiedy zakończyliście prace w ramach PPT?
MH: Około roku 2000. Ostatnia konferencja była poświęcona mechanice kwantowej i prawom fizyki. Były projekty, żeby kontynuować te działania, może w innej serii, ale potem Coyne przestał być dyrektorem Obserwatorium Watykańskiego i sprawa padła.
WB: A tak à propos Watykanu: czy Jan Paweł II prosił Cię kiedyś o radę w jakiejś sprawie, na przykład właśnie w kwestiach relacji nauka-wiara?
MH: Nie. Natomiast tu i ówdzie w jego wystąpieniach widziałem nawiązania do moich poglądów. Wiem, że śledził moje publikacje. Po jednej z pielgrzymek do Ameryki powiedział mi, że w czasie podróży czytał moją książkę The World and the Word (1986). „Żeby sobie poćwiczyć język angielski” – dodał.
WB: A jaki był Twój udział w powstaniu słynnego listu do Coyne’a, który został ogłoszony w czerwcu 1988 roku?
MH: Cała sprawa wzięła się stąd, że papież w związku z jubileuszem newtonowskim i pierwszą konferencją PPT postanowił wygłosić exposé, które miało być pierwszą tak obszerną wypowiedzią papieską na temat relacji nauki i religii. Poprosił Coyne’a – poprzez Sekretariat Stanu, bo takie rzeczy idą zawsze drogą oficjalną – o pomoc w przygotowaniu takiego tekstu. I Coyne powołał zespół, który miał nad tym pracować. Spotkaliśmy się 28 maja 1987 w Pasierbcu, w ostatnim dniu konferencji newtonowskiej, którą organizowaliśmy z Życińskim. Oprócz Coyne’a w zespole znaleźli się Bob Russell, Arthur Peacocke, Michael Buckley, Bill Stoeger, Józek Życiński i ja. Obrady nie trwały długo: bez trudu doszliśmy do porozumienia, jakie wątki powinny zostać poruszone, a opracowanie tekstu od strony językowej powierzyliśmy Michaelowi Buckleyowi. To skądinąd ciekawa bardzo postać – jezuita, w późniejszych latach autor fundamentalnego dzieła o powstaniu ateizmu; zresztą na naszej konferencji też miał referat na ten temat. Buckley zrobił redakcję, myśmy zaproponowali poprawki, trochę to trwało, ale w końcu Coyne dostał gotowy tekst exposé i przekazał go do Sekretariatu Stanu. Tam stwierdzili, że tekst jest trochę za długi, zaproponowali, co skrócić, i Coyne się zgodził.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Do tej pory uczeni uważali, że alfabet został wynaleziony w Egipcie.
Stojące za tym mechanizmy są trywialne - więcej siedzenia i mniej ruchu.
Asteroida o nazwie 2006 WB pędzi z prędkością 4,2 km na sekundę.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.