Do swoich największych odkryć doszedł wbrew swoim profesorom. Étienne Gilson zupełnie zmienił myślenie naukowców o średniowiecznej filozofii.
Istnieją książki, które nawracają. Zwykle wyobrażamy sobie, że taką książką – nie mówimy tu o Piśmie Świętym – musi być od razu coś w rodzaju „Wyznań” świętego Augustyna czy „Księgi życia” świętej Teresy z Ávila, czyli osobiste, żarliwe zwierzenie z własnych dróg szukania Boga. Pewnie nie wydaje się nam, że taką rolę może odegrać studium z historii filozofii. Jednak z autobiograficznej opowieści Thomasa Mertona, amerykańskiego trapisty i znanego autora duchowego, wiemy, że w jego życiu tak się właśnie zdarzyło.
W lutym 1937 r. jako dwudziestodwulatek wsiadł do pociągu z książką, którą kupił dość przypadkowo. Ta lektura była zaskoczeniem i przełomem: zrozumiał, że o Bogu można mówić w kategoriach obiektywnej prawdy i że w kulturze tworzonej przez Kościół istnieje połączenie wiary i rozumu. Od tego momentu zaczął szukać kontaktu z Kościołem. W następnym roku był już katolikiem.
Książką, która odegrała tak wielką rolę w poszukiwaniach duchowych przyszłego autora dzieł mistycznych, była praca francuskiego filozofa i historyka filozofii Étienne'a Gilsona pt. „Duch filozofii średniowiecznej”. W rzeczywistości nie ma nic dziwnego w tym, że akurat ta książka i ten autor przemieniły Mertona. Gilson to jeden z największych katolickich myślicieli XX wieku.
Odkrycie średniowiecza
Urodził się w roku 1884 w Paryżu. Jego edukacja rozwijała się od dobrej katolickiej szkoły, dającej między innymi znajomość greki, łaciny i klasyków, do studium uniwersyteckiego, gdzie w duchu pozytywizmu kładziono ogromny nacisk na wymagania naukowości, poprawnej metody badawczej. Zgodnie z tymi wymaganiami Gilson miał się uczyć poprawności myślenia od Kartezjusza. Jednak młody uczony szybko odkrył, że nie da się zrozumieć autora „Rozprawy o metodzie” bez zapoznania się z wcześniejszymi od niego scholastykami. Dlatego zajął się średniowieczem, czyli epoką wówczas pogardzaną wśród wykładowców uniwersyteckich. Dość szybko zdał sobie sprawę, że ci lekceważeni średniowieczni teologowie są równocześnie filozofami z pewnością przynajmniej tak samo dobrymi jak polecani autorzy nowożytni.
Trzeba znać atmosferę intelektualno-duchową paryskiej Sorbony w początkach XX wieku – naznaczoną agnostycyzmem i scjentyzmem – żeby zrozumieć trudną dolę młodego wykładowcy, który odkrywał żywe źródło tam, gdzie wedle obowiązującej opinii miała być tylko pustynia. To bolesne zderzenie pasji badawczej uczonego z murem uprzedzeń kantowskich, oświeceniowych i pozytywistycznych zostało opisane przez Gilsona w niezwykle ciekawej quasi-autobiografii naukowej „Filozof i teologia” Z jej pomocą łatwiej zrozumieć, dlaczego Francuz Gilson większą część swego życia wykładał w Papieskim Instytucie Mediewistycznym w Toronto (Kanada), a nie na swojej macierzystej Sorbonie w Paryżu.
Wbrew swym uniwersyteckim mistrzom poprzez drobiazgowe i rzetelne studia nad autorami średniowiecznymi Gilson doszedł do swoich największych odkryć. Szybko zdał sobie sprawę z myślowego zróżnicowania „wieków średnich”, które w jego czasach były postrzegane (i odrzucane) jako okres panowania jednolitej „myśli chrześcijańskiej”, pozbawiony prawdziwej filozofii i dyskusji.
Pierwsze było odkrycie świętego Tomasza z Akwinu. Gilson stwierdził, że większość ówczesnych opinii o Akwinacie nie ma potwierdzenia w rzeczywistości. Nie jest więc na przykład prawdą, że główną zasługą Doktora Anielskiego było „ochrzczenie” Arystotelesa, gdyż w rzeczywistości stworzył on filozofię samodzielną, która z Arystotelesa korzysta, lecz nie jest tylko jego wersją chrześcijańską. W związku z tymi zainteresowaniami Akwinatą Gilson napisał jedną z najważniejszych prac: „Tomizm”. Podtytuł mówi o „wprowadzeniu do filozofii św. Tomasza z Akwinu”. Praca ta powstała w trakcie wykładu prowadzonego w roku akademickim 1913/14 na uniwersytecie w Lille.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Badania puszkowanych łososi pomogły ocenić zmiany stanu mórz w ciągu 40 lat
A potem zdziwienie że coraz częściej pojawiają się zdrowotne problemy.
Splątane znaczy jakoś połączone niezależnie od dzielącej je odległości.
Badacze kolejny raz obalili wyniki uzyskane pod koniec lat 80. metodą radiowęglową.
Plamy krwi na Całunie zachowują czerwoną barwę. Naukowcy podjęli próbę wyjaśnienia tego fenomenu.