Istnieje racjonalność odkrywania tajemnicy. Tajemnica musi być czymś, co mnie przewyższa i jednocześnie jakoś obejmuje. Jeżeli przyjmuję Pana Boga, to z góry zakładam, że są rzeczy, których nie pojmę. Z tak rozumianą tajemnicą spotykamy się właśnie w nauce na każdym kroku. .:::::.
Trudno będzie księdzu przekonać przeciętnego inteligenta o urodzie matematyki.
Liczenie, które zwykle utożsamiamy z matematyką, to tylko jedno z jej narzędzi. Matematyczne morze struktur jest nieskończone. Obcowanie z nimi dostarcza silnych przeżyć estetycznych, jak obcowanie z poezją. Niektóre z owych struktur, wyjątkowe, tworzą software Wszechświata. Praca fizyków teoretyków polega na tym, by wyławiać z morza matematyki te struktury, które, tak jak równania Einsteina, opisują coś rzeczywistego. Potem ten wybór musi być potwierdzony przez eksperymenty i obserwacje. Świat ma bowiem tę dziwną właściwość, że można go badać matematycznie. Nie wiemy, na czym ta własność polega, ale jest i właśnie dlatego nauka jest możliwa. Świat posiada tę cechę tak samo, jak słowa mają znaczenie, dzięki czemu możemy porozumiewać się językiem. Dlatego fizycy teoretycy, którzy przestają na co dzień z softwarem Wszechświata, mają na ogół wielkie poczucie tajemnicy, świadomość czegoś, co ich przerasta, a w czym biorą udział.
ŚLADY OBECNOŚCI
Powiedział ksiądz kiedyś takie piękne zdanie: Podniosę głowę, by spojrzeć światu w oczy, odpowie mi głębią przestworzy. Ksiądz lubi cytować Kanta: Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie, ale nie cytuje ksiądz Pascala: Widzę te przerażające przestrzenie Wszechświata, które mnie otaczają.
Gdy się patrzy na Wszechświat z Obserwatorium Watykańskiego, to więcej widać świateł Rzymu niż światła gwiazd i dlatego Obserwatorium Astronomiczne musiało z Castel Gandolfo wynieść się do Arizony, 4 tys. metrów nad poziom morza. Tam jest teraz główny teleskop watykański. Gdy rozwiązuję jakiś problem matematyczny, to wtedy na ogół nie ma czasu na przeżycia mistyczne. To jest ciężka orka myślowa i nie można robić tego długo. Co jakiś czas się przerywa, następuje chwila refleksji, zwłaszcza gdy matematyka przemówiła i osiągnęło się jakiś wynik. I to jest bardzo podobne do patrzenia w niebo. Tylko że tam są złote gwoździki na czarnym tle, a tutaj, na papierze z równaniami, są – jak mawia jeden z moich kolegów – krzaczki. One mówią podobnym językiem co rozgwieżdżone niebo. A z Pascalem miałem niedawno spotkanie w Paryżu. Poszedłem na jego grób w kościele niedaleko Panteonu. On nie pozwolił się pochować w grobowcu, jest tam tylko płyta zrobiona przez jego szwagra, wmurowana w kościelną ścianę, która mówi, że gdzieś tu w pobliżu spoczywają szczątki Pascala.
Ale z tego zdania Pascala współczesny człowiek może wyczytać niepokój o sens naszej przygody we Wszechświecie. Do czego mają prowadzić nasze wysiłki, wszystko wokół czego się krzątamy w życiu?
I tutaj właśnie religia może się spotkać z nauką jako jej przedłużenie. Bo właśnie bez religii sens byłby okaleczony. Wszechświat ma pewien sens: jest niezmiernie racjonalny. Da się go badać. Gdyby człowiek czy ludzkość nie miała sensu, to – według mnie – byłby to straszny dysonans: racjonalna przyroda miałaby stworzyć coś tak irracjonalnego? Dostrzegam więc coś, co nazywam postulatem sensu, i sądzę, że tu religia przychodzi człowiekowi z pomocą.
I nie doskwiera księdzu nasza samotność we Wszechświecie? Nie szuka ksiądz w nim znaków obecności Boga?
Nie przeżywam tej samotności. Co do znaków to problem polega na tym – myślałem o tym niejednokrotnie – że właśnie nie można znaleźć jakichś śladów Pana Boga wyciśniętych we Wszechświecie. Dawniej szukano jakichś dziur – dziur w naszej wiedzy – żeby je wypełnić potem hipotezą Pana Boga. I to miałby być ten ślad. Ale to jest bardzo zła teologia. Problem polega na tym, że cały świat jest śladem Boga, jest dziełem Stwórcy i dlatego nie można znaleźć jakiegoś bożego podpisu, bo dzieło tworzy całość, całe jest podpisem. Żeby widzieć ruch, musimy odnieść się do czegoś, co jest nieruchome. Lecąc samolotem i nie widząc ziemi pod nami, nie czujemy w ogóle ruchu. Żeby zobaczyć, że świat jest dziełem Boga, musielibyśmy zobaczyć coś, co nie jest światem, czyli wyjść poza świat.
A może nie ma żadnej księgi, żadnego innego języka, prócz tego, który sami tworzymy do opisu rzeczywistości? Może tkwimy w racjonalnym, oświeceniowym złudzeniu, że istnieje jakiś jeden prosty szlak, którym się posuwamy, dokonując kolejnych postępów i odkryć?
Miałem bardzo mądrą babcię ze strony mamy, która do końca życia interesowała się nowościami, ale czasem chciała mi dokuczyć i mówiła: Ja tam nie wierzę w te wasze elektrony. Babcia bardzo lubiła słuchać radia i była na bieżąco z wszystkimi wiadomościami. Babciu, a w radio wierzysz? – pytam się. Pewnie że tak, bo to działa – odpowiada. Ja mówię: Właśnie, bo to jest teoria Maxwella. To działa i nie ma na to rady. Można nie wierzyć w fizykę atomową, ale dwa miasta, Hiroshima i Nagasaki zostały zniszczone, bo rozbito atom. Koncepcja, że to my wymyślamy fizykę, jest nie do utrzymania. Oczywiście, w nauce jest ogromny procent naszej inwencji; język jest nasz, zmysły są nasze. Świat nie wygląda dokładnie tak, jak my go widzimy. Dziś doskonale wiadomo, jak powstaje obraz w oku, co się dzieje z promieniem świetlnym pomiędzy okiem a mózgiem – tę wiedzę wykorzystuje się zresztą do celów militarnych. Sztuka rozpoznawania obrazów jest ważnym elementem współczesnej balistyki. Bo gdy leci rakieta i ma coś rozwalić, musi rozpoznać teren.
Jest jedna tajemnica: jak ten sygnał gdzieś w korze mózgowej przeradza się w świadomość odbiorcy? Tego dotychczas nikt nie wie. Cała droga pośrednia jest znana i wiadomo, że po drodze sygnał jest poddawany przekształceniom matematycznym. Więc świat, tak jak go postrzegamy i rekonstruujemy w naukowych teoriach, na pewno jest w jakimś stopniu naszą konstrukcją. Co więcej, są zwierzęta, które mają inne zmysły niż my. Nie wiemy, co one widzą, jak czują ten świat. Matematyka jest wiedzą obiektywną, nie zależy od naszego widzimisię, ale przecież wszystkie symbole i aksjomaty my wymyślamy. Odkrywamy matematyczne struktury, ale nie całkiem biernie, wkładamy w ten proces nasze kategorie. Ale nasze kategorie poznawcze nie są dane z góry, tylko wypracowane przez ewolucję. Element wkładu człowieka jest ogromny, ale to, co niepoznane, da się jednak poznać przynajmniej w jakimś stopniu.
SENS ŻYCIA
Tylko czy ten trud poznawania jest elementem jakiegoś planu, czy może elementem jakiejś zabawy z nami jako biednymi istotami, które silą się na coś niemożliwego?
Wkraczamy tu w dziedzinę znajdującą się całkowicie poza fizyką. Trochę jak Karl Popper uważam, że historia ludzkości nie ma jakiegoś apriorycznego sensu. Popper walczył z magikami, którzy głosili, że odkryli żelazne prawa historii, rządzące nią rzekomo niezależnie od tego, co człowiek zrobi. Prawdziwa historia nie jest historią wojen, głupoty i zbrodni, tym, co się zwykle za historię uważa. Prawdziwa historia to historia każdego człowieka, na przykład starego człowieka, który co rano wstając z łóżka, zastanawia się, czy dożyje do wieczora. Z sensem swojego życia trzeba zmagać się samemu, a nie szukać go w jakichś apriorycznych kategoriach.
Czy jednak nie byłoby pięknie, gdyby sensem naszego bytowania we Wszechświecie było rozpoznawanie i odczytywanie jego księgi?
Myślę, że w dużym stopniu tak właśnie jest. Chociaż jeden z kosmologów powiedział, że Pana Boga nie interesuje cokolwiek mniejszego niż nieskończoność, a więc jeśli stworzył ludzkość, to stworzył nieskończenie wiele ludzkości. Nie wiem, czy tak jest, nikt nie wie. Ale to jakoś ładnie pasuje do nieskończoności. Dwie hipotezy, Boga i nieskończenie wielu światów, nie muszą się wykluczać.
Czy to znaczy, że dopuszcza ksiądz – tu już ocieramy się chyba o herezję – wielość wcieleń Boga?
To nie jest herezja; nazwałbym to raczej theology fiction.
Pobożny katolik słyszał na lekcjach religii, że Ziemia jest wyjątkowa we Wszechświecie przez to, że właśnie ją wybrał Bóg na miejsce wcielenia Chrystusa.
Może być tak, że wcielenie na jednej planecie obejmuje cały Wszechświat. Może być tak, że w każdej hipotetycznej ludzkości, która znajduje się gdzieś we Wszechświecie, zdarzyło się coś w rodzaju wcielenia. Niekoniecznie dosłownie wcielenia. Może na przykład jest ludzkość, tak sobie wyobrażam, która dostrzega egzystencjalne rozwiązanie, którego my nie znamy, i to dla niej jest jakimś objawieniem. Jeden pewnik religijny można przyjąć: jeśli jest gdzieś we Wszechświecie lub w innych wszechświatach ludzkość obdarzona wolną wolą i świadomością, to nie została ona pozostawiona przez Boga swemu losowi.
Rozmawiali: Jerzy Baczyński i Adam Szostkiewicz
Polityka, 52-53/2004
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
4
|
» | »»