Uparty jak... krokodyl. Wytrwale wraca tam, skąd go zabrano – nawet jeśli jest to wypielęgnowany ogródek któregoś z mieszkańców Florydy. .:::::.
Krokodyl amerykański żyje głównie w Ameryce Środkowej oraz w północnych rejonach Ameryki Południowej, na południu Florydy, na zachodnich wybrzeżach Meksyku i na całej Kubie. Łacińska nazwa, Crocodylus acutus, odnosi się do jego spiczastego pyska – jest to pierwsza cecha, po której można łatwo rozróżnić go od aligatora występującego na podobnym terytorium. Drugą cechą jest częstość występowania – na wolności żyje obecnie jedynie około 20 tysięcy krokodyli; z czego większość jest oznakowana. Głównym czynnikiem odpowiedzialnym za spadek ich liczby jest gwałtowna urbanizacja ich biotopu. Ale krokodyl nie poddaje się łatwo. To były jego tereny i tak ma pozostać.
Dlatego odpowiednie służby Florydy regularnie wzywane są na pomoc przez osoby, których przydomowe oczko wodne stało się krokodylą sadzawką. Lub przez takie, które któregoś spokojnego grillowego popołudnia spotkały się nos w nos z paszczą pełną zębów. Paszczą, dodajmy, zagrożoną wyginięciem. Z tego powodu jedyną możliwością jest wywiezienie zwierzęcia daleko od miejsca schwytania i wypuszczenie go tam, gdzie nie ma żadnych ogródków.
Lecz krokodyl jest również wspaniałym podróżnikiem, obdarzonym na dodatek niesamowitym zmysłem orientacji w terenie. I choć po lądzie porusza się niezgrabnie, to jednak uparcie pokonując do szesnastu kilometrów tygodniowo wraca tam, gdzie go nie chcieli. Odpowiedni obywatel zna już na pamięć numer telefonu odpowiednich służb, odpowiednie służby znają na pamięć adres odpowiedniego obywatela, a odpowiedni krokodyl zna już na pamięć współrzędne geograficzne odpowiedniego ogródka. W takiej sytuacji kończy jednak w zoo. Mało odpowiednim.
Ale Lindsey Hord z Florida Fish and Wildlife Conservation Commission (FWC) po lekturze artykułu naukowców z meksykańskiego ośrodka hodowli krokodyli w Chiapas postanowił przechytrzyć gada. Ci postulowali bowiem, że krokodyle, podobnie jak ptaki, w swoich wędrówkach kierują się zmianami pola magnetycznego Ziemi. Czyli jednak nie współrzędne geograficzne, a magnetyczne… Metodą na zdezorientowanie zwierząt ma być założenie w czasie transportu na ich głowy niewielkich magnesów, które uniemożliwią im rejestrowanie owych zmian. Co więcej, w ten sposób od 2004 roku do wyboru środowiska naturalnego w miejsce zoo lub ogródka udało się przekonać 20 meksykańskich osobników.
Lindley Hord z entuzjazmem zabrał się za przeszczepianie tej metody na grunt Florydy i od początku tego roku uciekł się do niej już dwukrotnie. Po schwytaniu zbyt stęsknionych ludzkiego towarzystwa gadów przymocował po magnesie z każdej strony ich pyska, a następnie wywiózł je kilkadziesiąt kilometrów dalej. Przed zdjęciem magnesów i wypuszczeniem zwierząt umieścił jeszcze na ich ogonach niewielkie kolorowe etykiety pozwalające na identyfikację – gdyby udało im się jednak wrócić. Metoda już się niestety przydała – jeden z nich wprawdzie nie wrócił, ale został przejechany przez samochód. Drugi na razie się nie pojawił i naukowcy mają nadzieję, że tak pozostanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.