Mieszka w Skórce pod Piłą. Bada Tatry. Tam odkrywa nowe gatunki. Tu – siebie. A wszędzie – genialnego Stwórcę, który prościej nie mógł tego wszystkiego urządzić.
Mimo że listki brzozy nazywa aparatami liściowymi, to nie da się w nim nie dostrzec romantyka. Na stoliku w gabinecie postawił obsypane kwieciem gałązki śnieguliczki. Zerwał je rano, idąc do pracy. Żałuje, że jego ulubione tulipany kwitły w tym roku tak krótko, bo – jak stwierdził – wszystko wskazuje, że był to najcieplejszy kwiecień w historii pomiarów meteorologicznych w Polsce. A to, że wszystkie kwiaty rozwinęły pąki niemal jednocześnie, pobudza go do pytania: jak pszczelarze poradzą sobie z klasyfikacją tegorocznych miodów, skoro robinia (zwana akacją) nie kwitła po rzepaku, lecz razem z nim. – Świat roślinny zwariował tej wiosny, a za nim świat zwierzęcy – rozpoczyna rozmowę dr Paweł Michał Owsianny, wicedyrektor Nadnoteckiego Instytutu UAM w Pile.
Parvodinium Owsiannego?
Kocha kwiaty, ale fascynują go glony, zwłaszcza bruzdnice z głębin tatrzańskich jezior, odkryte przez niego i naukowców z uniwersytetów w Monachium i Osnabrück. Dwa nowe gatunki nazwał na cześć współpracowników: Parvodinium marciniakii i Parvodinium trawinskii. W ten sposób pilanie Grzegorz Marciniak i Krzysztof Trawiński przeszli do historii. Wcześniej jedynym pilaninem, którego nazwiskiem (i to wielokrotnie) opisywano gatunki roślin i zwierząt, był ks. Stanisław Staszic.
Owsiannemu etyka nie pozwoliła uwiecznić w ten sposób samego siebie, pozostaje mu jedynie czekać, że koledzy nazwą jakiś gatunek na jego cześć. Właśnie badają stawy w Dolinie Gąsienicowej, więc kto wie… – Nie ma większego honoru dla naukowca badającego różnorodność biologiczną – przyznaje dr Owsianny.
Roślina czy zwierzę?
Glon, który poluje harpunem na ofiarę, rzuca na nią sieć lub zalewa trucizną obezwładniającą? Takie dreszczowce tylko w nadnoteckich laboratoriach, gdzie dr Paweł bada pod mikroskopem jednokomórkowce wydobyte spod śnieżnego kożucha na jeziorze. Tu rodzi się pytanie niewygodne dla żywiących się glonami wegetarian: co ja jem – roślinę czy zwierzę? Uspakajamy: zielonkawa alga owijająca porcję sushi to Porphyra tenera – glon z grupy krasnorostów należących do królestwa roślin (z tym że niezbyt strawny, bo nam, Europejczykom, daleko do Azjatów, którzy ewolucyjnie wykształcili w przewodzie pokarmowym zgrupowania bakterii trawiące algi). Jak zauważa dr Owsianny, odległość ewolucyjna między grupami glonów bywa kosmiczna: tym bliżej do roślin, tamtym do bakterii, jeszcze innym do pierwotniaków. – Bruzdnicom, którymi się zajmuję, bliżej niż do roślin jest do zarodźca malarii… – uśmiecha się z dumą na myśl o swych ulubienicach. Ale zanim usiądzie nad mikroskopem i – oglądając preparat – poczuje gęsią skórkę (bo oto właśnie nieznany mu dotąd organizm pęka na jego oczach, a drugiego takiego nie widać), obserwuje zlewnię, czyli cały system wodny zasilający akwen. To także jego zadania: zrozumieć, skąd w morzu biorą się toksyczne zakwity doprowadzające do masowego śnięcia ryb; jak uchronić ekosystemy tatrzańskich stawów, tak izolowanych w górskim środowisku, że rozwijają się w nich nowe gatunki; i dlaczego człowiek, będący na końcu łańcucha pokarmowego, może zatruć się owocami morza. Tak, winne temu mogą być glony.
Głupi pomysł?
Nie da się poznać bruzdnic z atlasów. Tam wiele wygląda podobnie. Trzeba je obejrzeć dokładniej niż pod zwykłym mikroskopem. A najpierw wyłowić, przewieźć do laboratorium. Namnożyć i przebadać genetycznie. – Wówczas mamy niepodważalny dowód: tak, to nowy odmienny gatunek – wyjaśnia fykolog. Ale bruzdnice tak łatwo nie dają się podejść naukowcowi. Są delikatne. Bywa, że przeżyją w próbówce lub termosie, a bywa, że nie dowiezie się ich żywych do laboratorium. Chyba, że przechytrzy je… laik. – O czym ty, chłopie, w ogóle mówisz? – wspomina Owsianny swoje zdumienie „głupią” propozycją znajomego, by po lepsze próbki po prostu… zanurkować w głąb Morskiego Oka. – Na to musi być zgoda ministra! Tam jest park narodowy! Trzeba nie mieć wyobraźni, by liczyć, że… Jednak upór nurka i zapał drugiego kolegi, późniejszego logistyka wypraw, zaowocował tym, że zespół Owsiannego jako jeden z dwóch w Polsce otrzymał zgodę na zejście pod powierzchnię tatrzańskich stawów. – Nie ma przypadkowych spotkań – uśmiecha się dziś naukowiec, wznosząc oczy ku niebu. – Dzięki tej „głupiej” propozycji odkryliśmy nowe gatunki.
170 odkryć
Nauka uczy go łamać schematy. Jego autorytetem w tej kwestii jest… kobieta. Jako student Owsianny zafascynował się sylwetką i osiągnięciami prof. Jadwigi Wołoszyńskiej, która, zanim zmarła w 1951 r., opisała 170 nowych glonów. – Musiała być nietuzinkowa, skoro jako pierwsza kobieta w historii ukończyła Uniwersytet Lwowski i jako druga została profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego – wymienia jej naśladowca. Skrupulatne podejście do badań i rękę do rysowania Wołoszyńskiej widać w badaniach tatrzańskich jezior. Tam, gdzie przeciętny student widzi co najwyżej odstępstwo od normy, ona zakładała, że każdy organizm może być odkryciem. Doktor Owsianny też chce odkrywać. Dlatego wspina się w Tatry (są lepiej izolowane i zachowane niż Alpy, czego zazdroszczą nam naukowcy z Zachodniej Europy i chętnie z nami eksplorują), taszcząc w plecaku podręczne laboratorium. A nuż po wyjściu na brzeg zobaczy pod mikroskopem coś, czego jeszcze nie ma w żadnym atlasie? Zanim to coś pęknie, oczywiście. Dokładniejsze badania, już pod mikroskopem elektronowym, oraz badania genetyczne, wykonywane są w ośrodkach akademickich. Ale Nadnotecki Instytut daleko. Wioząc bruzdnice do Piły, z Krakowa wysyła część w probówce do czekających w gotowości naukowców w Monachium i Osnabrück. Taka współpraca zaowocowała odkryciem i potwierdzeniem istnienia nowych, nieznanych dotąd Parvodinium marciniakii i Parvodinium trawinskii. Te bruzdnice to prawdopodobnie dopiero początek odkryć pilan. – Widzieliśmy inne organizmy, wiemy, że tam są – zapala się dr Owsianny – ale na razie nie udało nam się ich przenieść do laboratorium w stanie żywym.
Wie czy nie?
Od kiedy zajął się jedną grupą fitoplanktonu, nauczył się pokory. – Wiem, że nie wiem. I nie udaję, że wiem. Kiedy posiada się już trochę wiedzy, to ma się świadomość, że więcej się nie wie, niż wie. I że nie można udawać, że się wie – mówi jako jeden z największych autorytetów od bruzdnic w Europie. Jeden z jego wybitnych kolegów twierdzi, że nie jest wierzący, ponieważ za dużo wie o powstawaniu gatunków. Według Owsiannego nauka i wiara nie są ze sobą sprzeczne. – Teoria Darwina nigdy mi się nie kłóciła z dziełem stworzenia. Litera Księgi Rodzaju to co innego niż jej duch – wyjaśnia. Imponuje mu to, jak Bóg wymyślił świat. – Nie mógł tego zrobić prościej!
Do Boga zawsze było mu niedaleko. – Miałem tę łaskę, że przez całe życie byłem blisko Boga, ojciec modlił się z nami co wieczór, byłem ministrantem – wspomina. – Z drugiej strony dopiero jako 40-latek doświadczyłem takich rzeczy, które pozwoliły mi duchowo się rozwinąć. Uświadomiłem sobie, że wiara w Boga polega na zaufaniu i otwartości: jedyne, co można zrobić, to rzucić się w Jego ramiona i przytulić. Jest wielbicielem św. Faustyny i głoszonego przez nią orędzia Bożego Miłosierdzia. Jako szafarz nadzwyczajny krzewi tę formę pobożności w swojej parafii. I gdzie może, wskazuje na konfesjonał. O podobnych kwestiach zdarza mu się z werwą przekonywać rozmówców. Ale kiedy jest sam, ceni ciszę.
Codziennie między 15.00 a 16.00 zmawia koronkę za koronką. Poza tym cały Różaniec. Mimo to nie czuje się superkatolikiem. – Kiedy jest się w stanie duchowego uniesienia, to uważa się, że to jeszcze zbyt mało. W takim stanie najchętniej poszedłbym przed Najświętszy Sakrament i po prostu położył się przed Nim. Tak, miałem na to nieraz ochotę. Ale przychodzą dni, gdy trudno zabrać się za cokolwiek, nawet pomyśleć o modlitwie – przyznaje. Wtedy potrzeba wsparcia duchowego. Uważa, że bez doznania uniesienia nie można zrozumieć biblijnego Hioba. Gdyby spotkały go podobne nieszczęścia? – Z tym pewnie trudno byłoby żyć, ale… Już teraz mówię na taką ewentualność: bądź pochwalony, Boże!
Zamsz czy kolce?
– Tęsknię za kuropatwami. To odgłos pól mojego dzieciństwa. To widok rodzinnych stadek zrywających się spod nóg w drodze do szkoły. Nie tak dawno... 35 lat temu… – dzieli się wrażeniami ze znajomymi na Facebooku. Namiętnie kocha rodzinny Bagdad i… pilskie okolice. Bagdad to popegeerowska wieś z dworem, gdzie, zanim wycięto sad, można było zajadać stare odmiany jabłek, których dziś próżno szukać na targu. To tam nauczył się kochać naturę. – Jako pięciolatek szedłem z ojcem przez sad i zamierzałem zerwać dla mamy gałązkę kwitnącej czereśni. Ojciec w porę chwycił moją rękę i zapytał: lubisz czereśnie? – wspomina Owsianny i dodaje: – Pewnie gdyby powiedział „nie rób tego”, nie zapamiętałbym tej nauki. Pokazał mi, co z mojego czynu wyniknie.
Tę sytuację opowiada różnym pokoleniom. Poświęca bowiem wiele uwagi terminowi „swojszczyzna”, czyli temu, co jest za płotem, i rozkochuje w niej innych, zarówno dorosłych, jak i dzieci. Wytrenowany w metodach wnioskowania, uczy słuchaczy przełamywać stereotypy i to nie tylko w podejściu do nauki. – Zauważam, że w życiu społecznym, politycznym, a nawet kościelnym myślimy stereotypami – mówi z żalem.
– Nie umiemy rozmawiać o bieżących sprawach, o poglądy jesteśmy w stanie pokłócić się na śmierć i życie. Dlatego staram się moim uczniom pokazać, że przykładają do rzeczywistości niedopasowany klucz, dorobiony przez historię własnego życia. To spłyca wnioskowanie. Nawet maluchy inspiruje.
Liść dziewanny jest zamszowy? Ee… tylko w dotyku. Pod mikroskopem jest wręcz najeżony kolcami. – Niezależnie, czy to przedszkolaki, czy Uniwersytet Trzeciego Wieku, staram się pokazywać im inne punkty widzenia i wyjaśniać, że nie warto się okopywać na swoim stanowisku. To jedyny punkt wyjścia do tego, by starać się zrozumieć drugiego człowieka. A na razie próbuje zrozumieć samego siebie. W drodze na uniwersytet, na trening niepełnosprawnych nurków czy – za rękę z ukochaną żoną – wędrując ze Skórki do Górki Klasztornej szlakiem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.