Stopy uzdrowione w dwóch etapach

Fragment książki "Boża pieczęć. Cuda", Wydawnictwo Księży Marianów.

 


Mąż wyprowadza mnie na korytarz, bo sytuacja ulega przyspieszeniu. Tam mam tylko tyle siły, żeby szlochając, oznajmić braciom, że dziecko umiera, i żeby szukać w portfelu modlitw, które zawsze noszę przy sobie. Cała drżąc, znajduję obrazek Jezusa Miłosiernego, takiego, jaki ukazał się siostrze Faustynie.

Zaczynam się modlić, odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia, powtarzać słowa wzięte z Ewangelii, umieszczone u dołu obrazka: “O cokolwiek poprosicie Ojca mojego w imię moje, da wam”, powtarzać zdanie, którego sam Jezus nauczył siostrę Faustynę Kowalską podczas jednego ze swych zjawień: “Jezu, ufam Tobie wbrew wszelkiej nadziei”. Zaczynam natarczywie wzywać Ojca Pio, wołać o jego modlitwę, pomoc.

Tymczasem Matteo, po konsultacji pediatrów i reanimatorów, zostaje przeniesiony na noszach do windy i zawieziony na oddział reanimacyjny. Przybita, spoglądam na niego ostatni raz, kiedy zamykają się drzwi windy. Minie dziesięć dni, zanim będę mogła znowu ujrzeć jego umęczoną buzię i ciało.

Noc mija powoli, sekundy i minuty ciągną się tak, jak jeszcze nigdy w moim życiu. Doktor Pellegrino, który pozostanie z nami przez te wszystkie długie dni, oraz mój mąż wciąż wchodzą i wychodzą z sali reanimacyjnej, usiłując wyżebrać jakieś wieści o dziecku.

Ja i mój brat Nicola modlimy się. To noc wezwań kierowanych do Pana, Maryi, Ojca Pio, Archaniołów, św. Józefa Moscati, dusz czyśćcowych. Najczęściej powtarzam słowa: “Jezu, powiedziałeś, że modlitwa jest słabością Boga, wysłuchaj mnie. Powiedziałeś: proście, a będzie wam dane, ocal Mattea. Ty wszystko możesz, wskrześ Mattea, jak wskrzesiłeś Łazarza!”.

I z każdą godziną zapala się nadzieja, wbrew pewności, że choroba, która dotknęła mego syna, jest śmiertelna i okrutna. Bezustannie powtarzam akt strzelisty, który Ojciec Pio wypowiadał w chwili śmierci: “Jezus i Maryja, Jezus i Maryja”. Ta noc bez końca upływa, przebijając nasze serca.

Rano idę na endourologię, gdzie pozwalają mi poczekać na wiadomości o dziecku. Jednocześnie zaczyna się długa procesja przyjaciół, znajomych, krewnych, kapłanów, z której niewiele pamiętam. Wyraźnie pamiętam natomiast, że każdego prosiłam usilnie i wyraźnie o modlitwę za Mattea, o modlitwy, które dotrą do Boga.

Rano uświadamiam sobie – choć nikt mi nic nie mówi – że sytuacja uległa pogorszeniu. Czytam to ze zmienionych twarzy i dziwnych aluzji. Jednak nie przestaję prosić o modlitwę, o błaganie Chrystusa przez Jego bolesną Mękę, przez Jego świętą Krew, by dokonał cudu. Wiem, że nie zasługuję na to, powtarzam Mu jednak, że Jego bezgraniczne miłosierdzie dozwala nawet najniegodniejszym duszom prosić o pomoc.

Proszę Maryję, Matkę Bolesną, przez kalwarię Jej Syna, by pozwoliła mnie – matce niegodnej – przebyć moją kalwarię ku życiu. Proszę Ojca Pio, by użył swojej przemożnej modlitwy i wstawiennictwa, żeby utrzymać Mattea przy życiu.
W tym czasie na oddziale reanimacyjnym, o czym dowiem się dopiero później, wszystko się dokonało. Rankiem tętno Mattea gwałtownie spada, ciśnienie nie daje się zmierzyć, z żyły kateterami wypływa krew z powodu zakłócenia wykrzepiania, z ust płynie mu różowa piana z powodu obrzęku płuc i niewydolności serca. Ja nic nie wiem o tym wszystkim, ale domyślam się powagi sytuacji ze zgaszonych spojrzeń otaczających nas przyjaciół lekarzy.

W piątek wieczorem proszę Tizianę i Martę, zakrystianki, bym mogła pomodlić się w celi Ojca Pio i na jego grobie. Ojciec Rinaldo każe otworzyć celę i kryptę, mogę więc uklęknąć i błagać przy łóżku Ojca Pio oraz przy granitowym bloku przykrywającym jego zwłoki. Weszłam do celi Ojca w dniu mego ślubu, by prosić jego ogromne serce o opiekę i błogosławieństwo dla powstającej rodziny. Dziś proszę, by jej nie niszczył, by zaniósł nasze marne modlitwy do Pana, by przedstawił Wszechmocnemu nasz płacz i prośby, by nie zabierał mi mego aniołka.

O wpół do dziewiątej wieczorem ojciec Marciano i inni bracia pozwalają mi klęczeć przy grobie Ojca i odmawiać razem z nimi Różaniec. Różaniec, “tę potężną broń”, jak mawiał Ojciec Pio.

Modląc się z twarzą opartą o zimny granit, widzę, choć mam zamknięte oczy, brodatego zakonnika, który pewnym krokiem podchodzi do łóżka i obiema rękami gwałtownie podnosi sztywne ciałko dziecka, stawiając je na nogi. Trwa to chwilę! Otwieram i zamykam oczy, mając nadzieję, że zobaczę dalszy ciąg tej sceny. Jednak mój umysł nie potrafi już tworzyć obrazów, panuje w nim ciemność, tylko serce zaczyna mi mocno walić.

 

 

 

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg