Władze miasta Saint-Leu na francuskiej wyspie Reunion na wschód od Madagaskaru żądają zatrudnienia rybaków do likwidacji około 20 rekinów, ponieważ te morskie drapieżniki zaczęły tam atakować ludzi.
W minionym tygodniu doszło do dwóch poważnych ataków rekinów; jedna osoba zginęła, a jedna cudem ocalała. Okolice Saint-Leu są bardzo popularne wśród surferów. Władze miejskie domagają się zlikwidowania żarłaczy tygrysich i tępogłowych, których populacja znacznie wzrosła w ciągu ostatnich kilku lat.
Około 300 surferów i mieszkańców wyspy, zaniepokojonych niebezpiecznymi atakami, demonstrowało przed budynkiem komendy głównej policji, domagając się rozprawy z rekinami.
Żarłacz tygrysi i tępogłowy to gatunki bardzo agresywne. Połów tych ryb nie jest zabroniony, jednak rybacy unikają ich ze względu na groźne toksyny, które zawiera ich mięso. Według mieszkańców okolicy właśnie to przyczyniło się do tak szybkiego i niekontrolowanego wzrostu liczby rekinów w wodach wokół Reunion.
Francuskie ministerstwo ds. terytoriów zamorskich nie zgodziło się na razie na podjęcie tak radykalnych kroków jak kontrolowana likwidacja żarłaczy, tłumacząc to koniecznością przeprowadzenia najpierw badań naukowych, które pomogłyby w zrozumieniu, skąd w ich mięsie biorą się niebezpieczne toksyny, powodujące poważne zatrucia pokarmowe.
Wzmożone ataki rekinów na ludzi występują na całym Oceanie Indyjskim, a w szczególności u wybrzeży Australii. Najczęściej ofiarami ataków padają surferzy.
Tak twierdzi ks. prof. Michael Baggot, bioetyk z Papieskiego Ateneum Regina Apostolorum w Rzymie.
Pożary składowisk odpowiadają za 15 proc. emisji dioksyn w Polsce.
Organizacja wzywa do podjęcia bardziej intensywnych działań, by temu zaradzić.
Wysoko w górach też mogą rosnąć rośliny znane raczej z nizin.
W niesprzyjających warunkach środowiskowych może nosić w macicy uśpiony, nie zagnieżdżony zarodek.
Jesień to czas, gdy obserwujemy skupiska biedronki azjatyckiej, szukającej miejsca do przezimowania.